Ja sama niestety zawaliłam kilka blogów - zwłaszcza na jednym mojego kochanego Pierniczka mam ponad dziesięciorozdziałowe opóźnienie, co mnie bardzo boli i co wieczór sobie to wypominam, nie mogąc się zabrać za nadrabianie - i to wszystko przez to, że - uwaga zaczynają się żałosne tłumaczenia - mam cholernego lenia. W pewnym sensie. Jak tylko wracam w tygodniu ze szkoły (czyt. około 16-17) odrabiam pracę domową, uczę się na kolejny dzień i błagam Bogów żeby się zlitowali i jakoś wpłynęli na nauczycieli (zwłaszcza sucz od historii i wosu) żeby tylko się na mnie nie uwzięli xD a potem patrzę na zegarek i mówię sobie " mam jeszcze czas może trochę poczytam, bo wypadałoby oddać tą książkę " i po następnych dwóch rozdziałach i ćwiczeniach na konkurs piosenki angielskiej nagle staje się ciemność i 22, czyli czas iść pod prysznic i spać, bo padamy ze zmęczenia. A w weekendy ostatnio wychodzę xD okej koniec tłumaczeń.
Przepraszam za brak moich komentarzy pod postami na blogach, gdzie wcześniej zawsze coś napisałam, ale nawet jak nie daję znaków życia nie znaczy, że nie czytam. Powoli wszystko nadrabiam :D
Co do komentarzy pod poprzednim postem to... Cieszę się, że podoba wam się nasz Matt :D no i co do tej "zmiany koloru oczu" to mogę powiedzieć tylko, że powoli zaczynam wprowadzać tutaj ten bardziej skomplikowany wątek. ale spokojnie wszystko z czasem się wyjaśni ;)
Ostrzegam, że rozdział nie poprawiony, co postaram się zmienić w jak najbliższym czasie :)
Wow, ale się rozpisałam, coś strasznego xD
Dobra już nie przedłużam xD
Wrzucam jak zwykle Lokiego i Fandrala
Czy tylko ja pomimo wszelkich starań nie potrafię zobaczyć Tom'a w Lokim? ;-;
Enjoy :D
Drzwi numer 666. To ten apartament
zawsze sprzątała ostatni. Ciekawe, kto
tym razem mieszka pod tym numerkiem… Zapukała i zawołała „sprzątanie
pokoi”. Przez chwilę odpowiadała jej cisza, ale w końcu usłyszała zirytowane i
niezbyt przyjacielsko, brzmiące „wejść”. Ktoś
tu wstał lewą nogą... Bosko. Następnego trzeba będzie „przez przypadek” oblać
wiadrem wody.
Otworzyła
drzwi i weszła do środka, wprowadzając ze sobą wózek ze sprzętem do sprzątania.
Z sypialni wyszedł wysoki, blady
mężczyzna o kruczoczarnych włosach, głębokich szmaragdowych oczach, prostym
nosie i dolnej wardze minimalnie pełniejszej od górnej. Miał wystające kości
policzkowe i ładnie zarysowaną szczękę.
Na
pierwszy rzut oka wyglądał na zestresowanego i podenerwowanego.
Zapiął zegarek, sięgnął po czarną,
skórzaną kurtkę, którą przerzucił przez ramię, a kiedy zobaczył dziewczynę skrzywił się, jakby z pogardy dla niej.
-Nie
dotykaj moich ubrań, ani walizki. Wiem, gdzie wszystko jest, więc nawet nie
próbuj szukać jakichś drobniaków, bo złożę skargę i postaram się żebyś więcej
tutaj nie pracowała.
Rebecca
już go nie lubiła, już chciała mu wygarnąć, że jest cholernie nieuprzejmy, ale
stwierdziła, że to nie ma sensu i ostatecznie uśmiechnęła się i słodko
powiedziała:
-Oczywiście,
proszę pana.
Mężczyzna
przewrócił oczami i niemal prychnął ze wstrętem „śmiertelnicy”, po czym wyminął dziewczynę i wyszedł z pokoju.
-Palant.
Mruknęła,
otwierając okno przy sofie. W całym apartamencie było trochę duszno, ale nie
panował wszechobecny bałagan, więc tutaj nie miała dużo roboty.
***
Wróciła do mieszkania około
dziewiętnastej. O tej porze roku na dworze już było ciemno. Przed otworzeniem
drzwi odruchowo spojrzała na numerek i prawie się zaśmiała. Co za ironia losu… Sześćdziesiąt dziewięć…
No i dlaczego nagle wszystko staje się jasne?
Odwiesiła
płaszcz na wieszak i rzuciła w kąt buty i torbę. Udała się do kuchni i wstawiła
wodę na kawę. Zamyśliła się znowu. Tym razem jej myśli zaprzątały głosy i
twarze, które wiedziała, że zna, ale nie była w stanie ich dopasować, ani
powiedzieć kim była ta osoba i ile dla niej znaczyła. Nie pamiętała już żadnych
imion. Coraz częściej zastanawiała się, czy te wszystkie postacie istnieją, czy
może ich czasem nie wymyśliła.
Jej kontemplacje przerwały ciepłe,
miękkie usta, składające pocałunek na jej policzku i delikatny zarost muskający
skórę dziewczyny.
-Hej,
kruszynko. Co ty taka spięta?
Usłyszała
zatroskany głos Matta tuż przy swoim uchu i poczuła jego silne ramiona,
oplatające ją w talii. W końcu westchnęła, czując, że przy tym mężczyźnie nagle
wszystkie obawy znikają.
-Trafił
mi się palant w szatańskim pokoju.
Matt
westchnął rozbawiony, po czym delikatnie się od niej odsunął, by wsypać kawę do
drugiego kubka.
-Więc…
Jak ten „palant” wyglądał?
-Wysoki,
zdenerwowany, spięty, czarne włosy, zielone oczy, blady… Wyglądał w połowie,
jak palant i w połowie, jak seryjny morderca z tym swoim wielce poważnym
wyrazem twarzy.
Mężczyzna
zawahał się na ułamek sekundy i zapytał:
-Był
bardzo chudy?
-Jak
kij. Ale na szczegóły nie patrzyłam.
-I
pewnie patrzył na ciebie z pogardą…
-Czułam
się przez moment, jakbym była jakimś niższym, bardzo mało ważnym podgatunkiem…
-No
cóż… Pozostaje mi tylko współczuć. I mieć nadzieję, że nie przyjechał na długo.
-Walizki
dużej nie miał…
***
Wyruszył nocą. Zaopatrzony w najlepsze
i najskuteczniejsze narzędzia, odsyłające marne, bezwartościowe egzystencje do
Krainy Umarłych. Ubrany w wygodny, czarny, skórzany strój, w którym wybierał
się na polowania, w dłoni zaciskał średniej wielkości kamień. Nieregularny
kształt i ostre krawędzie wbijały się boleśnie w jego skórę. Błękitne żyłki na
kawałku smolisto czarnej, chropowatej skały połyskiwały delikatnie.
Z gór czekała go długa droga do Pałacu,
ale nie zamierzał się poddać, ponieważ musiał pomścić brata. W najokrutniejszy sposób. Powoli. Boleśnie.
Dogłębnie. Dotkliwie.
Na
jego obliczu pojawił się złowieszczy półuśmieszek, a przed nim rozciągała się
gęsta, ciemna puszcza.
***
Kolejny dzień. Zbliżała się do pokoju
666. Westchnęła i zapukała do drzwi. Krzyknęła „sprzątanie” i podobnie, jak za
pierwszym razem odpowiedziała jej cisza. Dopiero po dłuższej chwili usłyszała
„wejść”, które tym razem było trochę bardziej uprzejme.
Pozory mylą… pomyślała, otwierając drzwi.
Wstał
z kanapy tym razem z łagodnym wyrazem twarzy. Odezwał się uprzejmie:
-Dzień
dobry.
Witaj świrze.
-Dzień
dobry.
Odpowiedziała
zdystansowanym tonem. Podszedł do niej powoli. Teraz był rozluźniony, lekko
uśmiechnięty.
-O
której pani kończy?
Zamurowało
ją. O o… Przez chwilę stała nie
zdolna do odpowiedzi, ale kiedy spojrzała w jego szmaragdowe, enigmatyczne
oczy, wydukała:
-Słucham?
-O
której kończy pani pracę?
-To
raczej nie należy do pana spraw.
Zaśmiał
się krótko, rozbawiony jej odpowiedzią.
-Chciałem
tylko zabrać panią na kawę. W ramach przeprosin.
Przeprosin? Zdziwiona patrzyła na niego, nie
wiedząc, czy ten facet żartuje, czy mówi poważnie.
-Za
moje wczorajsze zachowanie. Zły dzień. Wybacz, że na ciebie naskoczyłem.
-…W
porządku…
-Więc…
O której pani kończy?
-Myślę,
że nie znamy się wystarczająco, żeby wychodzić na kawę, proszę pana.
Obdarzył
ją pięknym uśmiechem, po czym wyciągnął rękę.
-Mów
mi Anthony.
-Rebecca…
Dziewczyna
przez chwilę się wahała, ale niepewnie wyciągnęła dłoń, którą mężczyzna ujął,
lekko podniósł i złożył na niej delikatny pocałunek.
Wow, palant gentelman…
-Będę
czekać w kawiarni po drugiej stronie ulicy. Liczę na twoją obecność…
Żebyś się nie
przeliczył…
Kącik
ust mężczyzny uniósł się leciutko.
-Do
zobaczenia, Rebecco.
Powiedział
i nie czekając na reakcję dziewczyny, wyminął ją i opuścił pokój.
***
Pójdzie
łatwiej niż sądziłem…
***
Po czterdziestu minutach ścierania
kurzy, polerowania luster i zamiatania podłóg odstawiła „sprzątający wózek” i
poszła do szatni.
Zrzuciła
mundurek, wciągnęła na siebie czarne rurki, długi, szary, wełniany sweter z
ciemnymi guzikami, sięgający jej do połowy ud i przede wszystkim z długimi,
nawet trochę za długimi rękawami, zasłaniającymi jej żyłopodobne blizny.
Zawiązała
hebanowe sznurówki martensów i stanęła przed lustrem.
Rozpięła
skudlonego koka, który jeszcze rano był ciasną, dobrze wyglądającą kupką
związanych włosów.
Ciemne
loki opadły na jej ramiona. Rozczesując je zastanawiała się nad „propozycją”
Palanta z Szatańskiego Pokoju. Była ciekawa, o co, tak naprawdę, chodzi temu
facetowi, bo na pewno nie chciał jej tylko przeprosić.
Rozsądek
podpowiadał żeby zabrać swoje rzeczy i zwiewać, jak najdalej od tajemniczego
mężczyzny z huśtawkami nastrojów. Ale z
drugiej strony… Może to rzeczywiście był jakiś nerwowy dzień? Może tak naprawdę
jest bardzo miłą osobą…? Chociaż… Niby, dlaczego chce się spotkać? Pewnie to
jakiś głupi żart…
Zarzuciła
na ramiona ciepły płaszcz i wzięła swoją torbę.
Wyszła
przed budynek hotelu, po czym nie panując nad własnymi nogami ruszyła w kierunku
kawiarni po drugiej stronie ulicy.
***
Nie musiał długo czekać.
Średniego
wzrostu, chuda dziewczyna weszła do ciepłej kawiarenki w stylu retro. Gdyby przez tego blond idiotę nie była tak
chorobliwie chuda, to może wyglądałaby atrakcyjnie…
Rozejrzała
się, a kiedy jej spojrzenie spotkało się z jego wzrokiem, obdarzył ją
półuśmiechem. Zadziałało. Świetnie. Teraz
tylko trzeba dobrze wypaść.
***
Szedł w stronę hotelu, w którym
pracowała Rebecca. Pomyślał, że mógłby ją chociaż raz odebrać, zwłaszcza po
tym, co mu powiedziała o „szatańskim pokoju”. Podejrzewał o kogo chodzi, choć
nie miał stuprocentowej pewności, a nie potrafił czytać jej w myślach. Chciał,
żeby była bezpieczna. Potrafił wykonać rozkazy w o wiele delikatniejszy sposób,
niż zrobiłby to ktoś wysłany bezpośrednio przez Koronę.
Może
i zabijał innych ludzi wiele raz w swoim długim życiu, może i jest żołnierzem,
który musi wykonywać rozkazy, ale nie ma zamiaru w tym przypadku nikogo
krzywdzić.
Kiedy przechodził obok jakiejś małej
kawiarenki ostry, zimny powiew wiatru przywrócił go do rzeczywistości. Odwrócił
głowę w stronę szyby po jego prawej stronie, żeby mógł zaczerpnąć powietrza i
wtedy zobaczył coś, czego tak bardzo nie chciał widzieć. Czarnowłosego, bladego
mężczyznę siedzącego przy jednym ze stoliczków.
Zielonooki
zauważył go i posłał jeden ze swoich złowrogich uśmieszków, patrząc Mattowi
prosto w oczy.
Szedł
dalej, udając, że wcale go to nie ruszyło. Nieprawda. No to mamy problem… Cholera, że też musiał się pojawić akurat teraz!
Myślałem, że dotarcie tutaj zajmie mu wiele więcej czasu… Zanim nas znajdzie…
Gdzie jest Rebecca?!
Wyciągnął
telefon z kieszeni i wykręcił numer dziewczyny. Błagam odbierz.
***
Zawiesiła płaszcz na oparciu krzesła.
-Cieszę
się, że przyszłaś.
Nie
odpowiedziała, tylko jedynie uśmiechnęła się, ponieważ nie czuła tego samego,
ale nie miała na razie wielkiej potrzeby wyrażania swojej niechęci. Nie chciała
też pytać go, dlaczego to właśnie ją zaprosił, choć wiedziała, co odpowie. Ale
ciekawość ją zżerała. Jakieś durne
przeprosiny od gościa, który nie wygląda na kogoś, kto żałuje czegokolwiek… To
nie może być jedyny powód… Albo może, jak to głupia baba doszukuje się
nieistniejącego drugiego dna?
Usiadła
naprzeciwko niego, nie wiedząc co powiedzieć.
-Więc…
Jak ci minął dzień?
Zapytał,
patrząc jej w oczy.
-Pomijając
dziwną ofertę pójścia na kawę z zupełnie obcym człowiekiem z huśtawkami
nastrojów, było całkiem dobrze.
Uśmiechnął
się lekko kręcąc głową.
-W
takim razie cieszę się i mam nadzieję, że reszta dnia będzie…
-Lepsza?
Tak, też mam taką nadzieję.
Po
krótkiej chwili kelnerka przyniosła dwie, gorące latte w dość sporych kubkach.
-Podają
tutaj najlepszą kawę w mieście.
Nieprawda.
-Wiem.
Nie
wiedziała.
-Jesteś
stąd?
-Z
okolic. A ty?
Kłamała,
jak z nut.
-Niestety
z daleka. Ale mieszkam tu na tyle długo, żeby wiedzieć, gdzie kupować kawę.
Obdarzył
ją pięknym uśmiechem, mijając się z prawdą, a po chwili stwierdził:
-Nie
masz londyńskiego akcentu.
Nerwowo
zagryzła dolną wargę i wzięła łyk kawy. Myśl,
myśl, myśl… Odstawiając kubek spojrzała mu łagodnie w oczy i odpowiedziała:
-To
dlatego, że przebywałam jakiś czas w Australii.
-Praca?
-Rodzina.
-Rozumiem.
I
zapanowała chwila ciszy. Potrafił czytać w myślach, więc dobrze wiedział, kiedy
go okłamuje, ale postanowił grać w tą grę. Już zdążył się przekonać, że to na
pewno jest ta osoba, której szuka.
Przeglądając jej umysł wyczuł znajomą
obecność. Jakby oprócz Rebeccki, w jej głowie siedziała jeszcze jedna osoba. To
go utwierdziło w przekonaniu, że marny żołnierzyk, który pozbawił jego blond
sługę tej dziewczyny, wie co robi, choć robi to bardzo powoli. Oczywiście, wobec kobiet bywa delikatny…
Bywa. Oj żołnierzyku, taka szkoda, że nie będziesz mógł tego skończyć…
Chciał znów się odezwać, ale wtedy jej
telefon, który położyła na stoliku zaczął wibrować. Na wyświetlaczu pojawiło
się zdjęcie, tak dobrze mu znajomego blond mężczyzny i imię powyżej „Matt”.
-Przepraszam…
Wyciszyła
telefon jedynym guzikiem.
-Nie
odbierzesz?
-A
gdzieżby wtedy były moje maniery?
Siedzieli
tak jeszcze przez dobre dwie godziny, okłamując się nawzajem.
Zbliżała się dwudziesta pierwsza, a
oczy Rebeccki zaczynały się niemal sklejać ze zmęczenia. Podpierała głowę na
dłoni i wpatrywała się w dość przystojnego Palanta z Szatańskiego Pokoju.
-…co
o tym myślisz?
Uzmysłowiła
sobie, że nie słuchała go przez dłuższy czas.
-Wybacz,
Anthony… Możesz powtórzyć?
-Dobrze
się czujesz?
-Tak,
tak… Oczywiście.
-Jesteś
zmęczona. Odprowadzić cię do domu, ktoś po ciebie przyjedzie, czy…?
-Ja…
Pojadę taksówką.
-W
porządku.
Wstali
od stolika. Mężczyzna poszedł zapłacić, a Rebecca spojrzała na telefon. Czterdzieści dwa nieodebrane od Matta…
Kuźwa…
Przetarła twarz dłońmi, po czym
postanowiła oddzwonić. Odebrał po drugim sygnale.
-Rebecca?
-Cześć
Matt…
-Gdzie
jesteś?
-Ja…
Będę w domu za jakieś dwadzieścia minut.
-W
porządku. Czekam.
Rozłączył
się. Wiedziała, że był zdenerwowany. Martwił się, a ona nawet nie napisała, że
będzie później. Jestem okropna.
Wyszli przed kawiarnie, gdzie powitał
ich zimny wiatr. Rebecca szczelniej zacisnęła poły swojego płaszcza, a Anthony schylił
się i musnął ustami policzek dziewczyny. Czuła jego oddech na skórze.
-To
był miły wieczór.
-Tak…
Był.
-Do
zobaczenia, Rebecco.
-Do
zobaczenia…
Odsunął
się i obdarzył ją pięknym uśmiechem, po czym udał się do hotelu, a ona już po
chwili siedziała w ciepłej taksówce.
***
Stał przed kamieniczką, czekając na
nią. Denerwował się, martwił o nią. Myślał, że ten dupek jej coś zrobił. Zmusił
do czegoś albo gorzej – sam wykonał polecenia, zamiast swojego sługusa.
Pod
budynek podjechała taksówka, z której wysiadła Rebecca. Matt podszedł do niej i
przytulił mocno, mówiąc:
-Nigdy
więcej nie zostawiaj mnie bez żadnego choćby „będę później” dobrze?
Dziewczyna
wtuliła się w silne ramiona współlokatora i tylko potwierdziła jego słowa
skinieniem głowy, po czym dodała śmiejąc się:
-Nawet
mój przybrany ojciec nigdy mnie tak nie powitał.
Mężczyzna
uśmiechnął się i mocniej ją przytulił.
Weszli do mieszkania, a Rebecca zaczęła
mówić:
-Przepraszam,
że nie odbierałam… Miałam wyciszony telefon.
-W
porządku, rozumiem. Tylko następnym razem, daj mi znać, dobrze?
-Dobrze.
Usiadł
na kanapie, a Rebecca na fotelu obok.
-Jesteś
bardzo zmęczona?
-Właśnie
miałam iść pod prysznic…
Rebecca
podniosła się z fotela i odwróciła plecami do Matta i wtedy usłyszała:
-Poczekaj.
Znieruchomiała
-Tak?
-Gdzie
byłaś?
-W
kawiarni naprzeciwko hotelu, w którym pracuję.
-Z
kim?
-Z
Anthonym. Tym facetem, na którego ostatnio narzekałam.
-Z
tym „palantem”?
-Tak.
-Rebecca…
Nie powinnaś spotykać się z tym typem.
-Nie
powinnam? Niby dlaczego?
-Bo
go nie znasz. Bo nie wiesz, jaki może być. Bo niewiadomo do czego może być
zdolny…
-Mówisz,
jakbyś go znał.
-Może
go znam? Zresztą co za różnica. Ty go nie znasz.
-Och,
powiedz mi jeszcze, że może się okazać seryjnym mordercą, wybijającym ludzi
tępą siekierą!
-Tego
nie wiem i nie chcę wiedzieć! I nie chcę żebyś się z nim spotykała.
-Przykro
mi Matt, ale to akurat jest niemożliwe.
-A
to niby dlaczego?
-Ponieważ
mieszka w hotelu, w którym pracuję do jasnej cholery!
-W
porządku, ale w takim razie nie umawiaj się z nim na jakieś wyjścia!
-Nie
widzę nic złego w piciu kawy z kimś, kto stara się być miły!
-Ale
ja widzę!
Westchnął,
po czym dodał już spokojniej:
-On
jest pokroju tego człowieka, przez którego masz te żyło podobne blizny. Jest
bezpieczny. Nie chcę żebyś się z nim spotykała, ponieważ nie chcę żeby coś ci
zrobił. Proszę, zrób to nie dla mnie, tylko dla swojego dobra.
-Dobrze!
-Dobrze!
Zdenerwowana
udała się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Po długim, gorącym prysznicu trochę
ochłonęła. Z jednej strony rozumiała obawy Matta, ale z drugiej – to było tylko
jednorazowe wyjście. Nie zamierzała tego powtarzać. Dlaczego nie? Przecież było fajnie. Podsunęła dziwnie pozytywnie
nastawiona podświadomość. Może i tak, ale
to było jednorazowe. „Kawa na przeprosiny”, tak? Więc nie powtórzę tego
wyjścia. Tym bardziej, po tym co powiedział Matt. Jeżeli ten człowiek naprawdę
jest pokroju Żyły to wolę trzymać się od niego z daleka.
***
Cholera
i co teraz? Przechadzał się po saloniku, kiedy Rebecca brała prysznic. Nie mogę znowu, gdzieś jej wywieźć. Przecież
po tej „wymianie zdań” zorientuje się, że chodzi o tego dupka. Jak jej się
przedstawił? Anthony? No to powodzenia ze sprowadzeniem jej do Pałacu, Anthony.
Usiadł na kanapie, chowając twarz w
dłoniach i przeklinając się w duchu, że nie zaczął działać wcześniej i teraz
nie będzie w stanie ochronić tej dziewczyny przed kolejnym cierpieniem.
Słyszał,
jak wyszła z łazienki i jak udała się do sypialni. Jeszcze przez dobre pół
godziny siedział na tej durnej kanapie, myśląc nad swoim bezsensownym
zwlekaniem.
Stał pod prysznicem. Gorąca woda
spływała po jego umięśnionym, idealnym ciele. Rozmyślał o swoim błędzie. Chociaż w sumie ostatnio przemówił przez nią
ktoś inny… To jest postęp. I to nie przez cierpienie, tylko przez… Powrócił
myślami do tego poranka na kanapie. Tylko
przez to, że nie potrafisz się pohamować, napaleńcu. Skwitowała
podświadomość – jak zawsze niesamowicie pomocna. Więc może to jest jakiś sposób? Nie tylko tortury i ból. Może właśnie
chodzi o przyjemność?
Tak sobie to tłumacz,
narwańcu. Westchnął,
wychodząc z łazienki.
Od „starcia” z Rebeccą minęło już
trochę czasu i możliwe, że śpi… Albo i
nie…
Delikatnie
zapukał do sypialni, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Uchylił lekko drzwi i
szepnął:
-Rebecca?
Cisza.
Wszedł
do środka i położył się obok dziewczyny zwróconej do niego plecami. Przez
chwilę wsłuchiwał się w jej oddech i jeździł palcem po mokrej końcówce kosmyka
jej włosów.
-Ciągle
się na siebie gniewamy?
Usłyszał
cichy szept, po czym Rebecca odwróciła się do niego, a Matt odpowiedział:
-Oczywiście,
że nie… Chyba, ze chcesz żebym spał na kanapie…
-Nie.
Wolę cię mieć tu, przy sobie.
Wtuliła
się w nagi, ciepły tors mężczyzny, który otoczył ją ramieniem i jego ciało
przylgnęło do jej.
-Dobranoc,
Rebecco.
-Dobranoc,
Matt.
Jaka ta ostatnia scena ckliwa uuu Rzygam tęczą sram klumpem XDD Nie no rozdział jest spoko nie czepiam się.Tych błędów nawet nie widać więc jak neony nie rażą w oczy ;) Matt i Rebeca tworzą spoko parę więc czekam na dalsze losy tej dwójki ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Lupin
Hej^^
OdpowiedzUsuńZabierałam się za Twojego bloga bardzo długo bo chciałam go sobie przeczytać dokładnie, no ale w końcu jestem. Przeczytałam i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
Masz ciekawy styl pisania. Czyta się bardzo przyjemnie, jest w nim coś takiego, że tak lekko i szybko przelatuje się przez rozdziały. Ogólnie Ty masz potencjał i ta historia też i to spory... :) Bardzo Ci zazdroszczę takiego stylu, widzę, że umiesz przyciągać czytelników. Trochę ich masz :). Rebecca to ciekawa postać, dobrze wykreowana. Lubię ją.
No i Loki... To jak go przedstawiasz bardzo mnie satysfakcjonuje. Jest w nim tyle seksapilu, sama nie wiem... Jest idealny. Zresztą on zawsze i wszędzie jest, ale lubię czytać jak go ktoś tak przedstawia. A scena przy kawie podobała mi się najbardziej :) Cóż, będę czytać dalej. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się niebawem. Życzę dużo weny w tworzeniu i pozdrawiam.
ogien-i-lod.blogspot.com
Rozdział 12, czyli jak skórzana kurtka w płaszcz się zamieniła xD
OdpowiedzUsuńNareszcie, tyle na niego czekałam... Loki idealny, knujący, kłamiący... Reakcja Rebecki, gdy pierwszy raz go zobaczyła- trafna i bezcenna.
Matt, wiecznie martwiący się Matt, opiekuńczy i napalony xD Przepraszam, ale po prostu taki z niego zbok... Dziwię się, że tak spokojnie może leżeć koło Rebecki...
Rozdział jak zwykle świetnie napisany, cudowny, ciekawy i stawiający jeszcze więcej pytań. nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie poznam na nie odpowiedzi,
Pozdrawiam!
loveisdrowninginadeepwell.blogspot.com
OOo jak Loki ładnie podchody robi. Myślałam, że jak dojdzie co do czego zatarga ją za włosy i zamknie w pomieszczeniu z którego nie wyjdzie a tu proszę. Chce żeby mu najpierw zaufała albo chociaż nie widziała w nim wroga. A Matt nie może nic powiedzieć i teraz ma problem. No ciekawie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ev
Witam Cię :)
OdpowiedzUsuńOczywiście u mnie jak zwykle występuje brak czasu i nie ogarniam już prawie żadnego bloga, którego obserwuje. Wszyscy dodają tyle rozdziałów, że nie nadążam ;)
Dlatego wybacz, że dopiero teraz komentuje u Ciebie.
Rozdział mi się podobał. Masz bardzo specyficzny styl pisania, który przyciąga jak magnez. No i bardzo dobrze mi się czyta na tym tle kolorystycznym. Wszystko do siebie pasuje i oddaje i dodaje sobie nawzajem klimatu ;>
Matta pozostawię bez komentarza (poprzedniczki wyśmienicie go skwitowały ^^).
Dalej, jeśli chodzi o naszego kochanego pana L to był zniewalający. Oczywiście plan od A do Z obmyślony itp., itd. ;)
Czekam co takiego on chce z nią zrobić. Chociaż mam nadzieje, że Matt będzie o nią walczył i, że jego uczucia względem niej nie są tylko natury zwierzęcej ;>
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)
Pozdrawiam,
Błękitna
Spam spam spam
UsuńNastępny rozdział u mnie gotowy, świeży i pachnący ;)
Zapraszam Cię serdecznie.
I kiedy dodasz coś u siebie?
Pozdrawiam,
Błękitna