Red
Czekała. Rzekomy
dzień Ranaroku właśnie nadszedł. Pech chciał, że zakochał się w niej jeden z
Asgardzkich Bogów. I to z wzajemnością. Czarujący Fandral. Żołnierz, który
okazał się być kimś więcej niż zwykłym dziwkarzem. Był opiekuńczy, miły,
romantyczny. Kiedy Odyn wezwał go, aby stawił się na służbie przysięgała, że
jak umrze to znajdzie go w Helheim i zabije. Nie widziała swojego ukochanego
Boga od kilku dni. Cały czas się martwiła, rozmyślała o wszystkim, niekiedy
nawet potrafiła przepłakać całą noc, myśląc, że trwa to tak długo, ponieważ nie
przeżył.
Tego
wieczora już nie wytrzymała napięcia i sięgnęła po butelkę słodkiego, białego
wina. Zatracona w kojących tonach głośnej muzyki opróżniła całość, pozwalając,
aby alkohol zrobił swoje – w minimalnym stopniu poprawił humor, chociaż na
chwilę. Miliony razy podnosiła telefon i chciała zadzwonić do przyjaciółki,
wyżalić się, cokolwiek, lecz i milion razy odkładała komórkę z powrotem na
stolik. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Nie chciała jej też martwić,
ponieważ owa kobieta również trafiła na przechadzającego się po tym świecie
Boga. Szkoda tylko, że ta dwójka kochanków grała w przeciwnych drużynach.
Mijała
druga nad ranem, piątego dnia po potencjalnej dacie Wielkiej Bitwy Bogów. Na
stoliku stały trzy, litrowe butelki po winie. Już nieźle zawracało jej się w
głowie. Postanowiła wziąć zimny prysznic. Stała pod strumieniem wody prawie
godzinę, płacząc. Straciła nadzieję. Nie chciała w to wierzyć, ale nie miała
siły już dalej wypatrywać kochanego mężczyzny.
Rozczesała
czerwone włosy i patrząc w swoje własne, błękitne oczy wzięła głęboki wdech.
Czuła się fatalnie. Nieprzyjemne, bolesne kłucie w sercu bolało bardziej od
jakiejkolwiek fizycznej rany. Czuła, że się rozpada. Pęka na tysiące kawałków i
nikt nie jest w stanie jej z tym pomóc. Nagle ogarnęła ją ogromna rozpacz i
wściekłość. Rzuciła czymś ciężkim w lustro, tłukąc je. Łzy znów spływały po jej
policzkach. Krzyczała. Miała gdzieś sąsiadów, którzy pewnie już spali.
Przeklinała jego i cały panteon nordyckich Bóstw.
Nie
pamiętała, w jaki sposób trafiła do łóżka, lecz kiedy się obudziła zdecydowanie
czuła skutki wczorajszego topienia smutków w alkoholu. Rozmasowała skronie,
wpatrując się w biały sufit. Nawet o niczym nie myślała. Po prostu leżała w
łóżku, próbując przekonać samą siebie do wstania. Po dobrych dwóch godzinach,
kiedy zegar wybił trzynastą zwlokła się z wygodnego łóżka, choć chciałaby tam
zostać do końca życia. Weszła do łazienki i przeklęła, widząc roztrzaskane
lustro. Ominęła szkło, obmyła twarz i postanowiła zrobić coś z nieznośnym
kacem. Wstąpiła do kuchni z zamiarem zrobienia grzanek z serem i kawy z
cytryną. Wstawiła wodę, nie zwracając nawet uwagi na całe pomieszczenie.
– Dzień dobry, ruda – usłyszała znajomy głos. Była
przekonana, że w mieszkaniu nikogo niema. Niemal podskoczyła z zaskoczenia.
Spojrzała w stronę okna, gdzie na szerokim parapecie siedział mężczyzna o
wiecznie rozczochranych, blond włosach, pięknych zielonych oczach i
niesłychanie seksownej budowie ciała. Bandażował właśnie jakąś ranę na
przedramieniu. Patrzył na nią z uśmiechem wymalowanym na twarzy. – O witaj
Fandralu! Jak dobrze cię widzieć po takim czasie. Co ci się stało w rękę?
Dobrze się czujesz? Tak wszystko w porządku Lucy, to niegroźna, płytka rana –
zaczął mówić, a dziewczyna roześmiała się i nawet nie zauważyła, kiedy łzy
szczęścia napłynęły jej do oczu. Podeszła do niego, jak tylko zawiązał bandaż i
przytuliła go, nie chcąc już nigdy więcej pozwalać mu na wyprawy do Asgardu.
Odwzajemnił jej gest. – Tęskniłem za tobą – wyszeptał, głaszcząc jej szkarłatne
włosy. Odsunął się, aby otrzeć jej łzy.
– Martwiłam się o ciebie, jak nigdy – wyszeptała,
a on obdarzył ją krótkim, skromnym uśmiechem, po czym pocałował, wlewając w ten
gest wszystkie swoje uczucia. Miłość, tęsknotę, radość. Postanowił, że już
nigdy więcej nie zostawi jej na tak długi czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz. Dla Was to tylko kilka napisanych słów, a dla mnie - ogromna motywacja :D