Chciałam opublikować urodzinowego shota, ale jakoś mi nie wyszło :( w takim razie zapraszam na pourodzinowego shota :D ... to już nie brzmi tak dobrze :/
Zostawiam ocenę tego wytworu Wam
A szybko co do kolejnego rozdziału, to nie mam pojęcia czy się wyrobię w najbliższych dniach. Może jakimś cudem uda mi się go stworzyć do końca miesiąca. Przepraszam, ale moja ulatniająca się wena i szkoła mnie ograniczają :C no i fakt, że Lola ma chwilową fazę na wpieprzanie wszystkiego co kaloryczne, bo w końcu ma niedowagę i może sobie pozwolić ;-; a później głupia staje na wagę i widzi 50.2 i ma załamke, bo to dla niej o te ponad pół kilo za dużo :C
A więc mój kolejny nierealny sen... Muzyka:
Take me to church (już mi się przejadło ale jest okej tak myślę xd)
Comptine d`un autre ete - l`apres-midi (Mon amour *-*)
Everyday
Bliska
przyszłość.
Trwa wojna, pomiędzy dwoma silnymi sojuszami.
Wybuchła niedawno, więc rejony niektórych państw nie zostały w żaden sposób
dotknięte. Mieszkańcy mieli świadomość tego, co się dzieje, lecz nie
przejmowali się tym aż tak, jak powinni.
Pomimo
sił i możliwości obu stron nie był to spór na miarę światową. Można by to
nazwać chwilowo niedotyczącą cywili sprzeczką.
Zwykłym
ludziom w niczym nie przeszkadzała zaistniała sytuacja. Żyli tak jak przed
wojną. Władze państwa zapewniały, że wszystko jest pod kontrolą i nie ma się
czym przejmować, więc obywatele im wierzyli. Wstawali codziennie, jedli
śniadanie, wychodzili do pracy, na zakupy, do szkoły.
„Mieliśmy
po dziewiętnaście lat. Kończyliśmy liceum. Konsekwencje wojny jeszcze nas nie
dosięgły.”
Dwójka
przyjaciół wynajmowała razem mieszkanie w centrum miasta. Nic wielkiego. Trzy
pokoje, łazienka i kuchnia. Nie było źle. Nigdy nie narzekali.
Poznali się w
pierwszej klasie liceum. Niesamowicie zżyli się ze sobą w ciągu kilku miesięcy.
Byli tymi ludźmi, którzy jednak po stosunkowo krótkiej znajomości czują, jakby
znali się od urodzenia. Niektórym wydawało się, jak czasem na nich patrzyli, że
są razem. Niemal cały czas przebywali ze sobą. Czasem nawet rzeczywiście
zachowywali się jak para. Całusy na powitanie, ciągłe przytulanie, lecz też doprowadzanie
siebie nawzajem do śmiechu, łaskotanie i prowadzenie rozmów, mających sens
tylko i wyłącznie dla nich… To było uczucie o wiele trwalsze od miłości, jaką
darzy się osobę, w której się zakochało. Coś, co miało prawo i mogło przetrwać
o wiele więcej i o wiele dłużej.
Pewnego wieczoru
zrobili sobie herbatę z cytryną i imbirem. Za każdym razem, kiedy widziała, jak
on słodzi herbatę albo kawę, patrzyła na niego potępiającym wzrokiem,
powtarzając cały czas „jak tak można?”. Zwłaszcza,
jeżeli w kubku lądowały cztery łyżeczki cukru. Nie miała do niego słów.
Postanowili zrobić
sobie wolny wieczór. Wolny od nauki, wolny od innych ludzi. Tylko dla nich.
Oglądali film, którego głównym wątkiem, jak na ironię, była wojna. Grupka
nastolatków, którzy tylko wybrali się na camping, a kiedy wrócili z gór w ich
miasteczku panowały pustki, brak zasięgu, Internetu i prądu. Trwała wojna.
Jakieś państwo ich najechało, a oni nawet o tym nie wiedzieli.
Przez
pewną część filmu żartowali, że mogliby wziąć swoje istniejące tylko w ich umysłach
helikoptery i odrzutowce i wygrać z wrogiem. A później, kiedy skończyli
oglądać, mówili o wojnie, jakby ich nie dotyczyła. Jakby oni mieli wszystko pod
kontrolą i nie przejmowali się tym, co działo się daleko od ich miejsca
zamieszkania. Śmiali się i żartowali o sytuacji, która jeszcze ich nie
dosięgła. Przynajmniej tak im się wydawało.
Kilka
dni później, po popołudniowym wkuwaniu różnych łacińskich nazw, z których mieli
mieć test, oboje mieli dosyć. Odłożyli książki i rozpiski, po czym zrobili
sobie kolację, a potem poszli się myć. Czyli okupować pełną wannę, z której
wylewa się piana.
Razem. Tak żeby oszczędzić na wodzie.
Nie
ufali sobie w kwestii łaskotek. Nigdy nie ufali sobie w kwestii łaskotek.
Dlatego też ich kąpiel wyglądała zupełnie inaczej niż ktokolwiek by się
spodziewał. Siedzieli zanurzeni prawie po szyję w pachnącej pomarańczami pianie,
zwróceni twarzami do siebie, opierając się o brzegi wanny. Dyskutowali o
czasach pierwszej klasy, kiedy to zdarzało im się rozmawiać przez telefon
akurat, kiedy siedzieli w kąpieli.
Po jakimś czasie,
kiedy oboje już przestali się podejrzliwie obserwować, ona wstała, żeby podkręcić
temperaturę wody i niechcący obróciła się do niego tyłem. Zdała sobie z tego
sprawę dopiero, kiedy usłyszała cichy śmiech. Odwróciła się i patrząc na
obserwującego ją blondyna z uśmiechem na ustach.
–Kurde… Zapomniałam, żeby się nie odwracać.
Mimowolnie śmiała się razem z nim. Odpowiedział
jej wesołym głosem:
–Nie no… Ta piana fajnie wyglądała, jak spływała
ci po dupci.
Po kilkusekundowym milczeniu rozbawiony chłopak
miał całą twarz w wodzie z pianą, a mimo to cały czas się śmiał. Po krótkim
czasie większość łazienki była mokra, przez wzajemne ochlapywanie się w wannie.
„Żyliśmy normalnie, jakby ten konflikt w
ogóle nie istniał. Do czasu…”
Wyszli
z łazienki ubrani w piżamy, na które składały się: jedna para bokserek, jedna
męska koszula i jedna damska bielizna. Zdążyli akurat na wiadomości. Siedli
przed telewizorem i słuchali tego, co się dzieję w kraju. Pod koniec
prezenterka obwieściła, że każdy obywatel ma obowiązek sprawdzić listę odgórnie
zwerbowanych nowych żołnierzy. Mógł to być każdy. Dosłownie każdy zdrowy nie-inwalida.
Włączyli
stronę listą nowych poborowych. Znaleźli
jego nazwisko.
„Mieliśmy
po dziewiętnaście lat. I ślepo wierzyliśmy, że nic złego nas nie dosięgnie.”
Obojgu
brakło słów. Nie mieli pojęcia jak się zachować.
Zacisnął szczękę, a ona stała za nim, siedzącym na
krześle. Położyła mu dłonie na ramionach, oparła policzek o jego skroń i
przytulając go do siebie wyszeptała:
–Damy sobie z tym radę.
Spali
razem, wtuleni w siebie. Tej nocy nic nie mówili. Trwali w bolesnym milczeniu,
wysłuchując jedynie własnych oddechów.
A
następnego dnia czekała ich szkoła. Dzień jak co dzień. Jakby nic się nie
stało. Jednak, kiedy siedzieli na lekcji biologii do klasy weszła dwójka żołnierzy.
Przeprosili za najście i zaczęli wyczytywać nazwiska poborowych i powiedzieli,
żeby się pakowali i wyszli z nimi.
–Odprowadzimy was do mieszkań, weźmiecie rzeczy,
które będą wypisane na wykazach i wyruszamy.
Tyle zdążyli usłyszeć wszyscy obecni w klasie,
zanim mundurowy powiedział „dowidzenia” i zamknął drzwi za sobą i chłopcami,
którzy opuścili salę.
„Nawet
tych, którym zawsze dobrze się układało, czasem spotyka nieszczęście.”
Robiła
wszystko, aby tylko nie myśleć o ostatnich dniach. Skupiała się na wkuwaniu na
pamięć każdego zdania z książek. Sprzątała mieszkanie czasem po trzy razy
dziennie na błysk, żeby zająć czymś ręce.
Najgorsze
były noce. Jak tylko kładła się spać i musiała odłożyć słuchawki i telefon,
dzięki którym przytłaczająca muzyka odcinała ją od rzeczywistości. Każdego
wieczoru czuła pustą przestrzeń zawsze zapełnianą przez niego. I wtedy w jej
umyśle pojawiała się świadomość, że istnieje ryzyko, że już go więcej nie
zobaczy, nie usłyszy jego głosu, nie poczuje jego ciepłych ramion, ogrzewających
ją. Nie chciała brać tej opcji pod uwagę. Bo stracić najlepszego przyjaciela to
tak, jakby stracić o wiele więcej niż każdy się spodziewa. To gorzej niż
utracić swoją miłość.
„Bo z chłopakiem, czy z dziewczyną nigdy nie
będzie Cię łączyć taka więź, jak z przyjacielem czy z przyjaciółką.”
Po
dwóch tygodniach samotności wzięła telefon z nadzieją, że jednak mógł mieć
komórkę i zadzwoniła. Było bardzo późno i wiedziała, że może nie odebrać, albo
nagle dowie się najgorszego. Ale musiała spróbować.
Pierwsze, co usłyszała to:
–Witamy na granicy, gdzie teraz płacisz podwójnie
za poł…
Rozłączyła się.
Kilka sekund później usłyszała swój telefon.
Dzwonił do niej. Odebrała i powiedziała ciche:
–Cześć…
–Cześć kochanie. Co u Ciebie?
–Jak się trzymasz?
–Całkiem dobrze. Jest trochę niebezpiecznie.
Musimy przedostawać się przez bardzo wysoką trawę codziennie. Nic nie widać,
więc jesteśmy jak we mgle.
–Dla krasnala ogrodowego to całkiem normalne, co?
Zaśmiał się i na jej twarzy mimowolnie pojawił się
uśmiech. Powiedziała, załamującym się głosem:
–Tęsknię za tobą.
Wyrwał jej się szloch, którego nie chciała, żeby
słyszał.
–Boże, kochanie nie płacz. Będzie dobrze, Wrócę,
zobaczymy się jeszcze. Spokojnie, tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz.
Rozmawiali przez
dobrą godzinę szepcząc, a później oboje usnęli.
„Kiedy pojawia się zalążek
nadziei, ta myśl, że może jednak będzie dobrze, wtedy Wszechświat brutalnie
zdeptuje twoje bezsensowne poglądy.”
Wprowadzono zasadę,
która wydawała się wszystkim całkowicie irracjonalna. Kiedy wojskowi zaczęli patrolować niemal nieustannie
każdy skrawek miasta, wprowadzono w życie regułę: każdy but musi mieć na
sznurówce zieloną wstążkę, zawiązaną w porządną kokardkę. Jeżeli tak owej pewna
osoba nie miała, oznaczało to, że jest wrogiem i należy zestrzelić tą osobę w
trybie natychmiastowym.
Kilka dni później,
postanowiła, że wróci ze szkoły skrótem, wiodącym przez stary cmentarz. Nie
tylko ona z niego korzystała, ale tego popołudnia tak zwana „aleja sztywnych”
wyglądała, jak jakieś zapomniane, nieodwiedzane od bardzo dawna miejsce.
Chciała jak
najszybciej znaleźć się w domu.
Gdzieś w połowie
drogi dostrzegła przy jednym z nagrobków panikującą nastolatkę i jakąś młodszą
dziewczynkę. Nastolatka zobaczyła ją i podbiegła, szepcząc:
–Pomóż nam. Oni zaraz tutaj będą. Nie mogą
zobaczyć.
Podeszła szybkim krokiem wraz z nastolatką do
małej dziewczynki i zobaczyła, że ma niezawiązane buty i luźno zwisającą
zieloną wstążkę na kostce.
Nastolatce
zbyt bardzo trzęsły się ręce, żeby mogła zawiązać kokardkę, a dziewczyna
wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
Wzięła w palce delikatną wstążkę i próbowała
zawiązać ją w miarę szybko i dokładnie. Dłonie zaczęły jej drżeć, kiedy
nastolatka wpadła w histerię i zaczęła paplać, żeby się pospieszyła, że oni już
tu idą, że ich widzi.
„Czasami
nie wiele brakuje do sukcesu.”
Usłyszała
huki i w tym momencie prawie zaciągnęła węzełek kokardki. Prawie.
Usłyszała
strzały. Naboje leciały w jej kierunku z niesamowitą prędkością. Najpierw
umilkła nastolatka, a mała dziewczynka zaczęła płakać.
Potem dziewczyna poczuła, rozrywający ból w lewej
łydce, następnie w brzuchu. Zobaczyła, jak dziewczynka przed nią upada na
ziemię powalona strzałem w czoło.
Opadła
na mokrą trawę. Próbowała się czołgać, ale żołnierz podszedł do niej i strzelił
dwa razy w jej głowę. A potem nie czuła już nic.
„Mieliśmy
po dziewiętnaście lat. Myśleliśmy, że damy sobie radę w życiu.”
Był
środek ciepłego, słonecznego dnia. Biegła przez wysoką. Soczyście zieloną
trawę, co chwila odgarniając ją, żeby przejść. Słyszała krzyki za sobą, więc
przyspieszyła.
Dotarła
na skraj lasu, miejsca, gdzie chaszcze przestawały rosnąć na dwa metry
wysokości i zaczynały się olbrzymie drzewa. Jesiony.
Przed
sobą miała ścieżkę z brązowej ziemi, która tylko kawałek biegła prosto, a
później krzyżowała się pod kątem prostym z inną ścieżką. Bała się ruszyć dalej.
Bała się, bo wiedziała, że będzie musiała wybrać, w którą stronę iść.
Nieliczne promienie słońca przebijały się przez
gałęzie drzew, oświetlając miejscami ciemną ścieżkę.
Zamknęła
oczy i usiadła na granicy wysokiej trawy i starych jesionów. Oddychała
równomiernie, aż, nie zdając sobie z tego sprawy, zasnęła.
„Sen
przynosi ukojenie.”
Znowu
szkoła. Szła korytarzem w stronę biblioteki. Tam jej znajomi zdziwili się na
jej widok.
–Co ty tu robisz?
Byli przekonani, że leży w szpitalu po półrocznej
śpiączce.
Nie
wiedziała, o co im chodzi. Przez chwilę wypytywali ją dlaczego przyszła do
szkoły, ale na szczęście ich pierwszy szok szybko minął i zainteresowali się
czymś innym. Jedna z jej koleżanek miała ze sobą pewien szkic. Szkic, który
otoczony był opisami, obliczeniami i innymi zapiskami.
Zapytała,
co to takiego.
–Pewna teoria. Opracowałam to jakieś pół roku temu.
Dotyczy życia w tych czasach, Mam na myśli… Co będzie, jeżeli zginiemy, ale nie
będziemy na to gotowi.
Reszta towarzystwa zaczęła narzekać, ze to bzdury
i zaczęli dyskutować między sobą o niesprawiedliwości wpisywania trzech
sprawdzianów w jednym tygodniu, ale koleżanka mówiła do niej dalej, nie
przejmując się resztą:
–Opracowałam to sugerując się pewną dziewczyną,
która przez ostatnie pół roku była w śpiączce.
–Opowiedz.
–W głowie krążyły mi opisy tej dziewczyny .
Umierała, ale odrodziła się na nowo. Albo raczej powróciła. Jak feniks, tylko
ginąc w dorosłej postaci pojawia się z powrotem dorosłej postaci. Ciemne włosy,
niski wzrost, turkusowe, ale przygaszone oczy, i to co najważniejsze – pępek, w
który można włożyć guzik.
Wszyscy się zaśmiali z tego opisu.
–Chodzi o to, że jest wklęsły, a nie wypukły.
Zginęła przypadkiem. Kiedy próbowała pomóc komuś innemu. Umarła, ale
wszechświat przywrócił ją. Bez pamięci o zdarzeniu oczywiście.
Zadzwonił
dzwonek. Jej koleżanka spojrzała jeszcze raz na swój szkic i notatki, a potem
znowu na nią. Nagle podwinęła jej bluzkę gwałtownym ruchem.
–To ty…
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
–Moja teoria jest prawdziwa, a ty żyjesz po półrocznej
śpiączce… Niesamowite!
Dziewczyna prawie skakała z radości, ale ona
wzięła to tylko za jakiś głupi żart.
„Czasami
prawda nie brzmi realnie.”
W
jej głowie pojawił się obraz granicy. Ścieżka, las i trawa. Potem ból od ran
postrzałowych. O Bogowie… A gdyby miała
rację? Osłupiała, niedowierzając i cały czas zastanawiając się nad tą
surrealistyczną teorią, poprawiła plecak na ramieniu i postanowiła wrócić do
mieszkania. Opuszczenie dwóch ostatnich, najmniej ważnych lekcji nic jej nie
zrobi.
Zbiegła
po schodkach i jej serce zaczęło nagle bić szybciej, w oczach pojawiły się łzy szczęścia,
a uśmiech sam wypełzł na jej twarz. Przy głównym wejściu zobaczyła, stojącego,
nie w mundurze, przyjaciela. Uśmiechał się do niej. Podbiegła do niego i
oplotła ręce wokół jego szyi, a on przytulił ją do siebie. Zaciągnęła się jego
zapachem i wyszeptała tak, żeby tylko on usłyszał:
–Nigdy więcej nie zostawiaj mnie na tak długo.
A on przytulając ją mocniej odpowiedział tylko
jednym słowem:
–Obiecuję.
„Bo
przyjaźń przetrwa wiele więcej i wiele dłużej.”