niedziela, 6 września 2015

Rozdział 17

Eksperyment


         Na początku była bardzo przestraszona. Nie wiedziała co się dzieje, w jakim jest miejscu, co się stało, dlaczego nie może sobie niczego przypomnieć. Cały czas zadawała mu pytania i nawet nie czekając na odpowiedź mówiła, mówiła, mówiła. Bez przerwy. W pewnym momencie już przestał próbować jej pomóc. Pozwolił, aby słowotok sam przeszedł.
         Kiedy pierwszy szok minął przestała się odzywać. Wtedy zaprowadził ją do kuchni, gdzie czekała Carmen. Był środek nocy. Uzdrowicielka siedziała na wygodnym krześle przy dużym, szklanym stole, trzymając w dłoniach szklankę z bursztynową substancją w środku.
         Fandral posadził skołowaną Rebeccę obok Carmen, która niemal od razu wstała, wzięła dużą filiżankę, wsypała do niej kilka małych, brązowych ziarenek, po czym zalała wrzątkiem i podała dziewczynie.
         Bóg wstydu usadowił się naprzeciwko śmiertelniczki, a kiedy właścicielka domu znalazła się tuż przy nim zaczęli powoli i spokojnie wyjaśniać Rebecce, co się stało.
Czekali na jej pytania, ale milczała. Tylko uważnie słuchała, tego co mieli do powiedzenia i usiłowała sobie przypomnieć jakąkolwiek scenę, cokolwiek powiązanego z jej życiem przed obudzeniem się w miejscu, w którym właśnie się znajdowała.
         Zmarszczyła brwi i długo po zapadnięciu między nimi ciszy spojrzała w oczy Fandrala i zapytała bardzo cicho:
– Gdzie tak właściwie jestem?
Carmen, jako jedna z niewielu, znająca angielski zwróciła oczy ku mężczyźnie, siedzącym przy niej.
– Jesteś w Asgradzie – powiedział to takim tonem, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie.
– Fandralu… Ona nie wiem, o co chodzi. Musisz jej wytłumaczyć – odezwała się Carmen w swoim ojczystym języku.
Rebecca cały czas patrzyła na nich pytającym wzrokiem, a kiedy frustrujący brak odpowiedzi zrobił się naprawdę nieznośny Carmen stwierdziła, że nie będzie czekać, aż jej były kochanek w końcu zdecyduje się coś z siebie wykrztusić i powiedziała:
– Taki z ciebie odważny żołnierz, a nie potrafisz wytłumaczyć zwykłej Midgardce, gdzie jest. Jesteś wspaniały Fandralu – ostatnie zdanie, nawet nie zrozumiałe przez Rebecce, wręcz ociekało sarkazmem.
–W Midgardzie mogłaś słyszeć o mitologii nordyckiej… słyszałaś? – zapytała łagodnie już po angielsku, a Rebecca przytaknęła to był jej odruch, więc jak tylko zorientowała się, co zrobiła, zmarszczyła brwi i odezwała się cicho:
– Nie. Nie wiem. Nie pamiętam niczego… wszystko, co się działo przed tym ostatnim, okropnym bólem… jedna, wielka, czarna dziura. Nie mam pojęcia, co wcześniej robiłam, gdzie mieszkałam…
         Zapanowała cisza. Teraz Carmen nie wiedziała, jak powinna zareagować.
– Ale pamiętasz mnie… – stwierdził zamyślony Fandral.
– Tak.
– Jak?
– Nie wiem…


***


         Posiadłość Caroline była ogromna. Jej rodzina zawsze miała dużo pieniędzy i pławiła się w luksusach, ale najgorsze dla nastolatki było to, że zawsze była sama. Ewentualnie z opiekunką albo gosposią. Rodzice całe dnie spędzali w pracy, a ona jak nie była w szkole niemiłosiernie się nudziła. Chociaż od czasu do czasu zdarzało jej się wyjść z grupką znajomych, którzy stali się dla niej jednymi z najważniejszych ludzi, którzy byli w stanie ją wesprzeć, być z nią kiedy miała jakiś problem. Mogła im zaufać i rozumiała, że najważniejszymi wartościami powinny być między innymi przyjaźń, miłość i współczucie. Oczywiście nigdy nie wiadomo, kiedy szał pieniędzy uderzy komuś do głowy, dlatego lepiej nie osądzać, co mimo wszystko liczyło się dla niej najbardziej.
         Caroline siedziała w olbrzymim salonie z Maggie i Grace. Krople deszczu bębniły o szyby okien, a w środku posiadłości, w kominku spokojnie płonął ogień.
Maggie robiła coś na telefonie, a przyjaciółki siedziały na zupełnie oddzielnej kanapie, pijąc kawę i co jakiś czas zerkając na przyrodnią siostrę Rebeccki.
– Przeszkadza ci tutaj? – zapytała ściszonym głosem Grace.
– Nie. Szczerze mówiąc myślałam, że będzie o wiele gorzej. Po pierwszej godzinie jej pobytu domyśliłam się, że łatwo ją przekupić, więc nie jest źle.
– Na pewno nie chcesz, żeby pomieszkała teraz z kimś innym?
– Na pewno.


***


         Pogoda na zewnątrz była okropna. Nieprzeciętnie niska temperatura, ulewny deszcz, który zamieniał ulice w płytkie strumienie i odgłosy zwiastujące burzę. Nikomu nie widziało się wychylić nosa zza drzwi własnego domu, a jednak pewien młody chłopak stał teraz na krawędzi urwiska. Przemoczony do suchej nitki w ubłoconych butach i spodniach. Zaciskał pięści, a wzrok miał utkwiony w czerń prawie pod sobą. Podobał mu się ten widok. Na granicy ziemi i dziury w niej, znajdowały się skały porośnięte mchem i małymi drzewami, a potem coraz głębsza przepaść, coraz bardziej porośnięta różnymi roślinami, skrywającymi dno.
         Zimne krople spływały z jego włosów na twarz. Marzł, ale mimo wszystko stał na krawędzi urwiska i wsłuchiwał się w odgłosy nadchodzącej burzy. Zaczerpnął powietrza w płuca i zamknął oczy.
Po dłuższej chwili w jego głowie zaczęły krążyć słowa: Już nie jesteś potrzebny.
         Przytłaczały go, stawały się coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe, aż w końcu zabrzmiały jak rozkaz. Czarnowłosy mulat otworzył oczy i znów spojrzał w czerń.
         Zrobił tylko jeden, pewny krok. I tak nie miał nic do stracenia.


***


         Życie w Pałacu trwało dla jego mieszkańców całą dobę, szczególnie dla skrzydła szpitalnego. Medycy i pielęgniarki czuwali przy rannych i cierpiących bez przerwy. A ostatnimi czasy największą sensację stanowiła przywrócona do życia kobieta. Od czasu odzyskania świadomości nie odezwała się ani słowem do nikogo. Jedynie, kiedy medyk pytał czy dobrze się czuje kiwała głową albo wzruszała ramionami. Wszyscy, którzy się nią zajmowali podejrzewali, że nie potrafi mówić, pomimo tego iż podczas wcześniejszego życia potrafiła pięknie śpiewać.
         Kobieta obdarzona imieniem Sigyn trwała pogrążona w swoich myślach. Pamiętała wszystko, co robiła od czasów dzieciństwa, lecz nie pojmowała kilku ważnych rzeczy – dlaczego nie spotkało ją to, co zwykle spotyka umarłych? Dlaczego nie obudziła się w Królestwie Zmarłych? Dlaczego i jakim prawem ciągle żyje? I kto jest za to odpowiedzialny? Nie… Przecież doskonale wiem, kto się do tego przyczynił.
         Kontemplacje dziewczyny przerwał dźwięk otwierających się drzwi. Do pokoju wszedł szczupły, niski mężczyzna, który zajmował się nią od kiedy odzyskała przytomność.
– Witaj Sigyn, dobrze się dzisiaj czujesz? – zapytał, uśmiechając się przyjacielsko.
– Chciałabym… – zaczęła bardzo cichym i słabym głosem – porozmawiać z nim.
Medyk nie wiedział o kim mówi jego pacjentka, ale cieszył się, że nareszcie postanowiła się odezwać.
– Z kim chciałabyś porozmawiać, moja droga?
Milczała przez następne kilka minut, po czym spojrzała w oczy mężczyźnie i nawet nie zdążyła otworzyć ust, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku.
         Mężczyzna ukłonił się, widząc króla.
– Witaj, Panie. Bardzo mi przykro, ale…
– Wynocha. – rozbrzmiał mocny głos władcy.
– Panie, obawiam się, że pacjentka nie jest jeszcze w stanie…
– Nie obchodzi mnie to. Powiedziałem: wynocha! – warknął, a medyk skulił się w sobie, pokłonił, wymamrotał krótkie przeprosiny i wyszedł zostawiając w pokoju tylko Sigyn i Loki’ego.
         Kobieta chciała wstać i złożyć pokłon swojemu nowemu królowi, ale kiedy tylko szybko zerwała się i stanęła na własnych nogach, zachwiała się, zakręciło jej się w głowie i całkiem straciła równowagę, lecz Loki szybko zrozumiał, co się dzieje i niemal z prędkością światła pojawił się tuż przy niej, chroniąc Sigyn od upadku.
– Głupia… – odezwał się bardzo cicho, a potem trochę głośniej dodał – jeszcze za wcześnie żebyś wstawała – jego głos nie zdradzał żadnych uczuć.
Trwali tak przez chwilę w milczeniu, ponieważ ona nie zamierzała odpowiedzieć, a on nie chciał nic więcej dodawać. W końcu podniósł się i posadził ją na łóżku, sam jednak przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej.
         Patrzył na kobietę, która jeszcze nie dawno była zimnym trupem, a teraz została jego największym dziełem.
Długie, blond loki spływały po jej drobnych ramionach, sięgając niemal do pasa. Szczupłe ciało, na którym spoczywała jedna zwiewna, cienka, biała szata. Piękna twarz z delikatnie zarysowaną szczęką, wyraźnymi kośćmi policzkowymi, prostym nosem i dużymi oczami, skrywającymi błękit oceanu.
         Tak. To było jego dzieło. Siedziała teraz prosto na łóżku, pewna siebie, ale jednocześnie skryta. Nie zdawała sobie sprawy, że materiał trochę prześwituje. Loki, zauważywszy to, zdjął marynarkę, którą akurat na sobie miał i podał jej.
         Spojrzała na niego podejrzliwie, więc wyjaśnił:
– Szaty pacjentów nieco prześwitują, jesteś pewna, że chcesz, abym cię taką oglądał?
Mag zauważył iż jej policzki nabrały różowawego koloru. Bez słowa wzięła marynarkę Loki’ego i okryła się nią trochę się kuląc.
– Dlaczego nie jestem w Helheim? – zapytała cicho, patrząc mu w oczy, z których nie potrafiła niczego wyczytać.
Mężczyzna oparł łokcie na kolanach, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Doskonale wiedział, że Sigyn jest zagubiona i nie rozumie tego, co się stało, ale z pewnością niedługo będzie się cieszyć, że ciągle żyje.
         Milczał jedynie się w nią wpatrując. Należała do niego, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. W końcu westchnęła zrezygnowana, nie spodziewając się już odpowiedzi.
– Niczego mi nie wytłumaczysz, prawda? – zapytała, zakładając ręce na piersiach.
– Co będę miał z tego, że ci wszystko powiem? – odpowiedział pytaniem na pytanie, po dłuższej chwili milczenia.
– Co musiałabym zrobić…
– Właściwe pytanie – przerwał jej – to: co jesteś w stanie zrobić?
         Znów zapadła cisza. Nie wiedziała, nie była pewna, czego Loki będzie od niej chciał w zamian za informacje na jej temat. Ale czuła, że życie w niewiedzy prędzej czy później wykończyłoby ją, tym bardziej, że zawsze była ciekawska i zawsze musiała wiedzieć wszystko, co jej dotyczy.
Odwróciła wzrok i powiedziała bardzo cichym głosem:
– Wszystko.
– Nie dosłyszałem – stwierdził mężczyzna.
– Jestem gotowa zrobić wszystko, czego będziesz ode mnie wymagał, w zamian za przekazanie mi wiedzy na mój temat – wyraźnie zaakcentowała słowo „mój”.
– Dobrze – stwierdził, po czym wstał i gwałtownie nachylił się nad kobietą, łapiąc ją za ramiona i przyciskając do ściany. Jej serce przyspieszyło, źrenice rozszerzyły się. Bała się. I on dobrze o tym wiedział. Żywił się strachem innych istnień.
– Nie gwarantuję, że nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał lodowatym głosem tuż przy jej uchu, po czym szybko odsunął się od Sigyn i idąc do drzwi dodał – poczekam aż będziesz w stanie funkcjonować poza skrzydłem szpitalnym.
         Po tych słowach wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi i zostawiając drżącą z przerażenia kobietę samą.


***


         Południe na rynku to istny chaos. Handlarze krzyczą cały czas zachwalając swoje produkty, kupujący śmieją się, głośno rozmawiają, plotkują. I to ta ostatnia czynność stała się najważniejsza i najprzydatniejsza dla uszu nowo przybyłego gościa. Całymi dniami wysłuchiwał różnych głupot, ale z czasem pojawiły się ważne informacje.
         Mężczyzna siedział oparty plecami o jesion na środku placu i zaczął się przysłuchiwać grupce kobiet, które na początku swojej rozmowy śmiały się i opowiadały o swoich dzieciach, lecz nagle jedna z nich zmieniła temat.
– W Pałacu chodzą słuchy, że panienka Sigyn w końcu się obudziła.
– To wspaniale! Nareszcie ta zaradna duszyczka będzie mogła wrócić do nas cała i zdrowa – zachwycała się jedna.
– Nie wiadomo czy zdrowa, moja droga, w końcu królem nie jest już nasz szanowany Wszechojciec Odyn – zauważyła druga, pulchniejsza kobieta.
– I co w związku z tym? – zapytała trzecia, wyglądająca trochę jak jaszczurka z twarzy.
– To, że wszyscy doskonale wiemy, jaki naprawdę jest Loki – odpowiedziała pulchna.
– Sigyn długo była służką królowej Friggi, więc może jednak ten potwór oszczędzi to biedne dziewczę – westchnęła pierwsza z nich.
– Ją może tak, ale nie chciałabym być na miejscu Midgardki, którą tutaj ściągnął. Dobrze, że tylko na chwilę. Podobno jej teraz szukają, a Einherjerzy widzieli tego, kto jej pomógł – odezwała się jaszczurza twarz.
– I bardzo dobrze. Ten który jej pomógł też sam się wyzwolił spod tyrani Loki’ego. Mam nadzieję, że ta biedaczka uciekła od niego na dobre. A jeszcze lepiej byłoby gdyby wróciła do domu. Nie wiadomo co może się z nią stać – odpowiedziała pulchna.
– Pewnie w najlepszym przypadku zostałaby jego osobistą dziwką – skomentowała pierwsza z nich.
         Midgardka w Asgardzie? To pewnie ta, którą miał się zająć Luke… – Przysięgam bracie, pomszczę cię – Ale gdzie mogłaby uciec? I skoro Einherjerzy widzieli osobę, która jej pomogła, to znaczy, że musiał to być ktoś, kogo od przynajmniej dwóch może trzech dni nie ma w Pałacu…


***


         Bóg wstydu wraz z Carmen wyjaśnili Rebecce wszystko, co powinna wiedzieć. Śmiertelniczka próbowała zrozumieć wszystko, co do niej mówią, ale i tak stwierdziła, że musi to sobie jakoś poukładać w głowie i przez kolejne pół nocy zadawała im przeróżne pytania. Kiedy cała trójka miała już powoli dość tego wszystkiego, bo byli niesłychanie zmęczeni ciężką, nieprzespaną nocą, do kuchni wpadły pierwsze promienie wschodzącego słońca.
         Carmen stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma i potrzebuje chociaż krótkiego czterogodzinnego snu. Niedługo po niej Fandralowi i Rebecce również zaczęły się kleić oczy. Mężczyzna odprowadził dziewczynę do pokoju, a ta w ostatnim momencie zawahała się.
– Śpij dobrze Matt...
– Ty również Rebecco.
– Czekaj. Ta kobieta, która mnie wyleczyła… Zwracała się do ciebie zupełnie inaczej. Jak ona mówiła…?
– Rebecco, proszę nie wyciągaj pochopnych wniosków.
– Fandral, tak? I znała cię od bardzo dawna. – dziewczyna nagle zrozumiała, że nie ma do czynienia ze zwykłym śmiertelnikiem, takim jak ona, lecz z kimś zupełnie innym – Myślałam, że jesteś taki jak ja. Zaufałam ci! A ty mnie oszukałeś. Od samego początku okłamywałeś mnie i nawet nie zamierzałeś powiedzieć prawdy!
– Rebecco zrozum… Musiałem to ukrywać. To, że pochodzę stąd, że miałem cię tylko pilnować… Te kilka tygodni spędzonych razem dużo dla mnie znaczy, przywiązałem się do ciebie – mówił prawdę, przywiązał się do śmiertelniczki, ale mimo wszystko i tak nie chciał zdradzić jej tego, kim naprawdę jest – nie chciałem żeby tak wyszło…
         Zraniona Midgardka pod wpływem nerwów zamachnęła się i spoliczkowała Boga wstydu. Już się nie odezwał, a ona wysyczała:
– Myślałam, że chociaż tobie mogę ufać.
Odwróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi, a Fandral westchnął zrezygnowany, pojmując, że powinien na samym początku powiedzieć jej kim jest. Nawet jeżeli by go wyśmiała i uważała to za żart. Ale to przecież jedna głupia śmiertelniczka. Nie zależy mi. Przejechał palcami po swoich blond włosach i powoli podążył w kierunku salonu, żeby zająć kanapę.
         Przechodząc koło sypialni Carmen zawahał się. Może jednak umili sobie i jej ten poranek? Uchylił drzwi i zobaczył kobietę w samej bieliźnie, czeszącą włosy przed lustrem. Uśmiechnął się łobuzersko, a ona tylko westchnęła.
– Odpowiedź brzmi: „nie, Fandralu” – odezwała się po asgardzku.
Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej z kocią gracją. Położył dłonie na jej talii i oparł podbródek o jej ramię. Carmen odłożyła szczotkę na szafkę koło zwierciadła, a Bóg wstydu wymruczał:
– Zawsze chciałem się z Tobą kochać przed lustrem.
– Słyszałam sprzeczkę z Midgardką. Jak się z tym czujesz?
– Nie zależy mi – odpowiedział, wzruszając ramionami.
         Dłonie Fandrala zaczęły muskać szczupły brzuch kobiety, a jego usta irytująco delikatnie całowały jej szyję. Carmen odchyliła głowę, opierając ją na ramieniu mężczyzny. Palce jej dłoni splotły się z jego palcami, wędrującymi teraz w kierunku jej piersi.
– Może pójdziemy pod prysznic? Niech twój obrażony pupilek posłucha, jak bardzo obchodzą cię jej fochy.
Uśmiechnął się przy jej skórze, po czym uzdrowicielka stanęła z nim dosłownie twarzą w twarz. Nachylił się i pocałował ją delikatnie.
– Myślałem, że odpowiedź brzmi: „nie, Fandralu” – wymruczał.
– Tylko jeżeli zapytasz, czy doszłam – odpowiedziała, mrugając do niego.
– O ty mała, wredna… – przerzucił sobie kobietę przez ramię i zaczął iść w kierunku łazienki, nie zwracając uwagi na jej sprzeciw przerywany śmiechem.
         Kabina prysznicowa, której podłoga i ściany zostały wykonane z rzadkiego i bardzo drogiego materiału przypominającego granit o bladobłękitnym kolorze, nie należała do najmniejszych. Przyjemnie ciepła woda spływała na ich nagie ciała, które trwały bardzo blisko siebie. Ich usta były niemal nierozłączne, a dłonie błądziły po ciałach.
         Mężczyzna przyparł kobietę do ściany i zaczął żarliwie całować jej szyję. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, zatapiając palce w jego włosach i ciągnąc je. Jego dłoń do tej pory zaciskająca się na jej ramieniu zaczęła zsuwać się na pierś, potem brzuch i kiedy muskała jej skórę, nagle oboje usłyszeli dźwięk obwieszczający czyjeś pukanie do drzwi wejściowych.
– Ktokolwiek to jest może poczekać… – powiedział cicho Fandral, a kobieta, słysząc ciągłe dobijanie się, odpowiedziała:
– Ktokolwiek to jest szybko nie odejdzie, pójdę go spławić.
Wyślizgnęła się z objęć Boga wstydu i okrywając swoje ciało jedynie zwiewnym, lekko prześwitującym, kremowym szlafrokiem wyszła z łazienki, zostawiając go samego.
         Nie włączała światła. Cicho podchodząc do drzwi wyjrzała przez małe, dyskretne okienko. Nikogo się nie spodziewała, ale widok Einherjerów tutaj wcale by jej nie zdziwił.
Na dworze było już jasno, choć gałęzie drzew przysłaniały nieco blask słońca. Carmen dostrzegła zakapturzoną postać. Może to Vidarr…? Ale czego on chciałby ode mnie tak wcześnie?
         Znów rozległo się pukanie, postanowiła otworzyć. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy ujrzała twarz nowego władcy Asgardu.
Automatycznie poczuła obrzydzenie i pogardę do jego osoby. Loki kiedyś uczył ją magii uzdrowicielskiej. Wszystko było w porządku, szło im nawet bardzo dobrze… dopóki się nie przespali. Carmen po tym wydarzeniu, czując się zażenowana tym faktem, nie wyobrażała sobie ich dalszej współpracy. Później sama kontynuowała naukę i stała się jedną z najlepszych, nie chcących pracować w Pałacu, uzdrowicielek w całym Asgardzie, a może i nawet we wszystkich Dziewięciu Kraina.
         Carmen zaczęła drwić z jego statusu społecznego, puszczając poły szlafroka i jednocześnie odsłaniając nieliczne fragmenty jej nagiego ciała. Zaczęła szybko i przesadnie poprawiać wilgotne włosy, mówiąc ironicznym głosem:
– Och, wybacz mi Panie, że zastajesz mnie w takim stanie. Zapomniałam poprosić mojego osobistego fryzjera, żeby ułożył moje włosy w coś wykwintnie wyglądającego, specjalnie w razie twojej niespodziewanej wizyty.
Loki przewrócił oczyma, po czym zdejmując kaptur z głowy powiedział krótko i poważnie, ignorując złośliwości kobiety:
– Doskonale wiesz, z jakiego powodu tu jestem.
Uzdrowicielka założyła dłonie na piersiach, opierając się o framugę drzwi. Zmierzyła go badawczym wzrokiem i zatrzymując się na jego twarzy odpowiedziała, drwiąco:
– Nie mów, że plotki o tym, że uciekła ci ta mała Midgardeczka są prawdą. To oznaczałoby, że naprawdę nie zasługujesz na tron, bo  nie potrafisz upilnować nawet kogoś tak mało znaczącego, a  jednak przebywającego tutaj. W Asgardzie.
– Widziałaś ją? Z Fandralem? – zapytał, tracąc powoli cierpliwość. Carmen zmarszczyła brwi, doskonale udając zdziwienie.
– Fandral jest tutaj. Konkretniej właśnie uciekłam mu spod prysznica. Ale Midgardki z nim nie było.
– Ciekawe, bo to właśnie on pomógł jej uciec.
– Może zostawił ją u kogoś, kto zgodziłby się przyjąć do siebie tak marne stworzenie. Zresztą… dlaczego nie zapytasz wszechwiedzącego Heimdall’a?
– Ponieważ sam chcę dojść do tego, gdzie jest – zaczął mówić niskim, groźnym głosem, podchodząc coraz bliżej – żebym mógł sam pozbawić jej żywota w największych męczarniach, w konsekwencji jej bezmyślnej ucieczki, a tego, kto ją krył czeka więzienie o zaostrzonym rygorze, gdzie więźniowie nieraz tracą życie na skutek jednego uderzenia bata, który zdziera skórę i mięso z ich kości.
– Jesteś okrutny – skomentowała, patrząc mu w oczy. Stał tuż przy niej i wyszeptał:
– I to cię podnieca. I napawa strachem. Twoje serce przyspieszyło, dłonie zaczęły się delikatnie pocić, źrenice stały się szersze, spięłaś się… A ja żywię się strachem. – ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha, a kobietę przeszedł dreszcz. – Ten szlafrok nie zasłania zbyt wiele – stwierdził uśmiechając się.
– Nie mam Midgardki – wyszeptała z pewnością siebie.
– Wierzę ci – i naprawdę jej wierzył. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
         Carmen chciała się cofnąć, ale on złapał ją za ramiona i przycisnął swoje usta do jej ust. Całował ją żarliwie, a ona pomimo pewnego rodzaju strachu odwzajemniała jego gesty. Zacisnęła palce na jego ramionach, wbijając paznokcie w skórę. Podniósł ją, a kobieta oplotła nogami biodra mężczyzny. Oparł ją plecami o ścianę, jedną dłoń zaciskając na jej udzie, a drugą trzymając w jej włosach.
Przesunęła palce na jego kark, kiedy zaczął całować jej szyję.
– Fandral jest w domu… – wysapała, a Kłamca, odpowiedział bez cienia emocji w głosie:
– Nie szkodzi.
         Wplotła palce w jego włosy, a on trzymając ją mocno przeszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie dalej zawzięcie, pieszcząc jej szyję. Kobieta zaczęła rozpinać jego koszulę i prawie skończyła swoje zadanie, kiedy oboje usłyszeli odchrząknięcie. Odwrócili się w kierunku, z którego dochodził ten odgłos i zobaczyli pół nagiego Fandrala, na którego biodrach utrzymywał się - bardzo luźno - krótki ręcznik. Patrzył z niedowierzaniem na Lokiego, który uśmiechnął się szeroko, ale z nutką pogardy, i powiedział:
– Witaj, żołnierzyku. Wybacz, ale nie szukamy dodatkowej osoby.
Fandral, widząc uśmieszek Kłamcy nie miał zamiaru się powstrzymywać. Podszedł do nich, chwycił Lokiego za koszulę i nie zważając na protesty i uwagi Carmen, wywlókł go na zewnątrz.
         Bóg wstydu był silniejszy fizycznie od swojego obecnego rywala, ale to nie zmieniało faktu iż powinien się go obawiać. Nie wielu potrafi posługiwać się tak niebezpieczną magią. Jednym z tych „niewielu” był właśnie obecny władca Asgardu. Mistrz podstępu, kłamstwa, sprytu i magii.
         Zaczął się śmiać, kiedy Fandral – żołnierz, służący w królewskiej armii – rzucił go na ziemię. Mag tylko wykonał nikły gest dłonią, sprowadzając blond włosego mężczyznę do parteru.
– Uważaj z kim zadzierasz, Fandralu.
– Nigdy się ciebie nie obawiałem…

– A powinieneś – stwierdził Loki, po czym wysłał wiązkę ciemnozielonego światła w jego stronę i zniknął.