piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział 4


                   Witam ponownie w ten piękny, pierwszy dzień wolny ! 
W ogóle jestem załamana faktem, że z Thora 2 wycięli tyle scen z Lokim... Damn, muszę kupić płytę, jak tylko wyjdzie, bo.... No same rozumiecie. Na przykład, kiedy Loki krzyczy w celi, bo jest załamany wiadomością o śmierci Friggi, albo no popatrzcie na naszego Psotnika w futrze:
 Pragnę tych scen w filmie i w końcu filmu w hd z wszystkimi napisami ! 
A co do tego rozdziału to poznamy "przyjaźń" Rebeccki i Homera. No i ciągle pozostaje sprawa z samym Homerem... Wrócił do Piekła ? Co tak właściwie się z nim dzieje ? 
Nie przeciągając...
Enjoy !


         Od tygodnia bezimienny blondyn przychodził do sali, w której przebywał Homer. Za każdym razem starał się zadawać mu ból nie do zniesienia, a Rebecca zmuszona była patrzeć na najmniejszy ruch dłoni tego człowieka. Człowieka? O nie! Człowiek nie mógłby być, aż tak okrutny. Nawet zwierzę nie potrafiłoby posunąć się, aż tak daleko! To nie jest człowiek. To potwór. Potwór, który czerpie przyjemność z zadawania bólu.
Osiemnastolatka była już zmęczona widokiem cierpienia Homera. I następnego dnia, jakby na jej prośbę do sali, do której była już tak bardzo uprzedzona, przybyła dwójka zamaskowanych ludzi, znów zawieszając czarną płachtę na jej ‘okno’.
Szczerze, to nie wiedziała, co o tym myśleć. Z jednej strony cieszyła się, że jej wzrok odpocznie od cierpień przyjaciela, ale z drugiej, bała się o niego wtedy, kiedy go nie widziała. Wiedziałam, że będę żałować tego cholernego skoku… Rebecca była zła na samą siebie, za to, że wtedy nie pomyślała o swoich najbliższych. To znaczy, owszem pomyślała o ich bezpieczeństwie, więc pierwszą dobra myślą było odesłanie ich do Piekła. Zapomniała jednak o konsekwencjach. Nie wzięła pod uwagę możliwości schwytania Homera, jej sąsiada. Najbliższej osoby, nie licząc jej ojczyma.
Na wojnie osoby nam najbliższe, są naszą największą słabością, tak zawsze mówił Jack. I chyba miał rację. Dziewczynę przeszywał strach i niepewność. Nie miała pojęcia, do czego człowiek, który ich przetrzymuje, jest w stanie się posunąć. Te uczucia, ten stres, to zmartwienie, doprowadzały ją do szaleństwa. Bo jak długo można żyć w takim stanie? Jak długo można funkcjonować w takim napięciu towarzyszącemu, każdemu, najmniejszemu, niespodziewanemu podmuchowi wiatru? Jak długo? To właśnie nad tymi pytaniami zastanawiała się, kiedy jej serce biło coraz mocniej z przerażenia, za każdym razem, gdy zobaczyła blondyna z szaleńczym uśmiechem, wymalowanym na twarzy.
         Rebecca przez parę godzin siedziała, wpatrując się, w czarną płachtę i rozmyślając nad tym, co mogłoby spotkać Homera albo ją. Jednak po jakimś czasie zrezygnowała z tego tematu twierdząc, że woli nie zapeszać.
         Ludzie w maskach wrócili do sali szybciej niż ostatnio. A może oszczędzili cierpień Homerowi? Może jednak go wypuścili, albo gdzieś odesłali…
Przypuszczenia i nadzieje osiemnastolatki legły w gruzach, kiedy czarna płachta całkiem zniknęła z jej pola widzenia. Zacisnęła palce na podłokietnikach stalowego krzesła żeby jak najmniej się trząść. W jej oczach momentalnie pojawiły się łzy strachu. Zamrugała, żeby je odpędzić. Nie chciała przyjąć do wiadomości widoku Homera, który został pozbawiony koszuli i był przykuty do stalowego słupka. Tuż za nim stał tajemniczy blondyn. Na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech, a w ręku trzymał nieciekawie wyglądający bicz.
Rebecca wyprostowała się widząc, że na nią patrzy. Przyjęła kamienny wyraz twarzy. Zdawała sobie sprawę z tego, że wcześniej mógł zauważyć jej pierwszą reakcję… Nie. Nie mógł. Tylko musiał. Przecież stał tam od samego początku wlepiając we mnie te swoje gały i obserwując moje zachowanie. Cudownie!
-No dobrze, po ostatnim razie widzę, że nasz przyjaciel cierpi na chorobę, przez którą jego krew nie krzepnie.
Nie odpowiedziała na to, tylko pustym wzrokiem wpatrywała się w niego. Uśmiechnął się jeszcze bardziej zadowolony.
-Świetnie! W takim razie możemy zaczynać.
Powiedział i skierował pierwszy cios w plecy mulata. Homer zacisnął zęby, zamknął oczy i napiął mięśnie.
Serce Rebeccki przyspieszyło i jednocześnie zabolało. Znała go od dzieciństwa, spędzali ze sobą każdą wolną minutę. A teraz, zamiast mu pomóc, mogła tylko siedzieć i patrzeć. Nie miała wpływu na czyny blondyna.
Kolejny cios.
Przypomniało się jej, jak siedziała w kuchni z Homerem. Była szósta rano. Lipiec, więc słońce wcześniej wschodziło, a jego promienie wpadały do pomieszczenia, przez duże okna. Pili kawę i rozmawiali o tym, jak to dobrze byłoby mieszkać w jakimś dużym mieście, mieć stałą pracę, a wieczorami tylko czytać książki, popijając gorącą herbatę. Marzyli o tym od zawsze. Jak tylko skończymy studia, wyjedziemy do Sydney, wynajmiemy mieszkanie. Tak wtedy powiedział Homer, odkładając kubek po kawie do zlewu.
Następne uderzenie.
Leżeli na ogromnych belach siana, wpatrując się w błękitne niebo, po którym co jakiś czas przepływał biały obłok. Lato kończyło się, a dnie stawały się coraz krótsze. Na chwilę oboje przysnęli, wygrzewając się w promieniach słońca. Obudziła ich wilgoć, którą poczuli na twarzach. Zerwali się na równe nogi, a kilka sekund później spadały na nich litry deszczówki. Ulewa trwała, a oni zamiast uciekać pod najbliższy dach, biegali po mokrej trawie, śmiejąc się i śpiewając. Wrócili do domów przemoknięci do suchej nitki, a następnego dnia leżeli w łóżkach z katarem i toną chusteczek walających się wokół. Rozmawiali przez telefony, nie żałując niczego.
I kolejne smagnięcie bata.
Koncert Florence and The Machine, na który wygrali bilety. Oboje gustowali, w zupełnie innym gatunku muzyki, ale uznali, że pójdą, bo może być fajnie. Posłuchali kilku piosenek, zapamiętując te, które brzmiały najlepiej. Ostatnie pół godziny przesiedzieli przed stadionem, gdzie odbywał się koncert. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie podeszła do nich grupka upitych szesnastolatków. Jeden z nich rozpoczął bójkę z Homerem, a dwóch pozostałych głośno zastanawiała się, co mają zrobić z Rebeccą. Kiedy jeden z nich ośmielił się ją dotknąć bez wahania wymierzyła cios pięścią w miejsce tuż pod żebrami. Chłopak zgiął się wpół, więc przytrzymując go za ramiona uderzyła kolanem w jego nos. Odchylił głowę w wyniku zadanego ciosu, a kiedy puściła ramiona szesnastolatka, ten upadł na ziemię i z krwawiącym nosem zaczął się wycofywać. W międzyczasie, ktoś musiał zadzwonić po policję, bo chwilę później Rebecca i Homer wylądowali na posterunku tłumacząc, że tylko się bronili. Policjanci zadzwonili po Jack’a i matkę mulata. Przyjechali w przeciągu trzydziestu minut. Oczywiście i Homer i Rebecca zostali uziemieni na dwa tygodnie przez to zajście. Ale Jack i matka Homera wierzyli w ich wersję zdarzeń. Kiedy spotkali się dwa tygodnie później, wszyscy śmiali się z tego zdarzenia. Łącznie z Homerem i Rebeccą.
Następny cios.
         Kuchnia w domu Homera. Rebecca, Grace i on robili jakieś ciasto. Na jednym z blatów stało grające radio. Rebecca zauważyła, że masa, którą ugniatał Homer zaczynała kleić się do drewnianej stolnicy. Wzięła kubek mąki i chciała posypać nią ciasto. Kiedy naczynie już znajdowało się nad masą, dziewczynie zakręciło w nosie, przez co kichnęła, tym samym „wysypując” mąkę wprost na twarz Homera. Grace widząc minę chłopaka wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, a mulat spokojnie podszedł do wiadra, w którym znajdowała się mąka. Homer… Dobrze wiesz, że to było niechcący… Nawet nie… mówiła Rebecca widzą, jak jej sąsiad nabiera garść mąki i rzuca w nią i w Grace. Dziewczyny zjednoczyły siły przeciwko Homerowi i rzucały w niego tym, co miały pod ręką. Po jakimś czasie do kuchni weszła matka Homera. Jej oczom ukazał się widok syna obrzuconego jajkami, proszkiem do pieczenia i suchą galaretką. No i przy okazji, po całym pomieszczeniu, w którym przebywali walały się składniki przeznaczone do ciasta. Pani Neasby od razu wyrzuciła ich przez tyle drzwi do ogrodu, żeby opłukali się deszczówką. Od tamtego czasu mieli zakaz przebywania w jej kuchni.
Znów dźwięk bata obijającego się o plecy Homera.
Tym razem bardziej zabolało. Osiemnastolatka widziała, że jej przyjaciel ma dosyć. W przeciwieństwie do jego pleców. O ile można tak powiedzieć. Zauważyła, że nie powstała na nich najmniejsza rana. Przyjrzała się dokładnie. Na plecach mulata widniały ogromne, różnokolorowe śnice. Krwiaki. Przeniosła wzrok na jego twarz. Z oczów chłopaka zamiast łez wypływała krew. Krwotok wewnętrzny… Po prostu wspaniale! Ten palant za niedługo całkiem go wykończy.
Wzrok Rebeccki przeniósł się na bat. Na jego końcach zamiast ostrych krawędzi umieszczono kule. Ciemne, ciężkie kule. Nie były przystosowane do rozrywania skóry, tylko do wyrządzania szkód wewnątrz ciała.
Nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
-Wystarczy. Powiem ci wszystko, ale puść go wolno!
Blondyn wstrzymał się przed zadaniem kolejnego ciosu i z tryumfalnym uśmiechem spojrzał jej prosto w oczy. Mimo odległości dzielącej tą dwójkę, Rebecca miała wrażenia jakby jego zielone tęczówki były w stanie dostrzec najmniejszy zakamarek jej duszy. Mimo to nie spuściła wzroku i czekała na jego odpowiedź.
-Dlaczego miałby go wypuścić? Po tym wszystkim, co tutaj usłyszał, zasługuję jedynie na śmierć, żeby nie wypaplać tego wszystkiego byle, komu.
-Odpowiem ci na wszystko, ale niech on już nie cierpi.
-Cierpieć? On cierpi?
Blondyn pokręcił głową, w taki sposób, jakby nie wierzył w to, co słyszy. Odrzucił bat, gdzieś w kąt, po czym zrobił dwa kroki na przód i rozpłynął się w powietrzu.
-Wy śmiertelnicy, nie macie najmniejszego pojęcia o cierpieniu.
Rebecca usłyszała przesycony nienawiścią, głęboki głos tuż przy swoim uchu. Na ten dźwięk, z przerażenia podskoczyła na stalowym krześle. Jej serce znów przyspieszyło obijając się o mostek. Jej dłonie zaczęły jeszcze bardziej drżeć. Straciła panowanie nad swoim oddechem, który stał się płytki i nierównomierny.
Blondyn przemieścił się tuż przed nią i oparł swoje dłonie na jej nadgarstkach. Ujrzała jego piękną twarz, w pełni poważną. 
-Chcesz wiedzieć, co to ból? To całe „zło”, które przytrafiło ci się w życiu, połączone w jedno wydarzenie, nie jest w stanie odzwierciedlić nawet, w jednej trzeciej uczucia prawdziwego cierpienia.
Zastanowił się przez chwilę, po czym dodał z uśmiechem:
-Ale to już tak.
Teraz oprócz zimna jego dłoni, poczuła jakby jej kości łamały się w niewyobrażalnym tempie. Najgwałtowniej i jak najbardziej boleśnie. Jakby nagle wszystkie pękały i zaczęły się przemieszczać po całym jej ciele, przebijając skórę i każdy napotkany mięsień. Zacisnęła zęby jeszcze bardziej żeby tylko nie krzyczeć.
Wtedy, podczas tortur Homera, pokazała mu swoje łzy pierwszy i ostatni raz. To była forma słabości, której nie chciała okazywać. A teraz pojęcie bólu, którego odczuwała przez całe życie straciło sens.
To, co czuła teraz przekraczało jej najśmielsze oczekiwania. Odruchowo spojrzała na swój nadgarstek, w miejsce, w którym spoczęła dłoń blondyna. Jeszcze mocniej wbiła palce w podłokietniki krzesła. Spod jego palców wypływały czarne linie, podobne do żył i orały jej skórę boleśniej od tępego narzędzia, którym zwykł to robić zielonooki.
Nie chciała krzyczeć, nie chciała płakać, nie przy nim i nie z bólu. Przed oczami zaczęły pojawiać jej się ciemne plamy.
         Kiedy „żyły” dotarły do jej ramion, blondyn odsunął się, a osiemnastolatka odchyliła głowę tak, żeby opierała się na oparciu krzesła. W miejscach, gdzie blondyn trzymał dłonie pozostały siniaki, a czarne linie nie znikały.
-To dopiero mała cząstka tego, co ja nazywam bólem.
Powiedział, po czym opuścił salę twierdząc, że na dzisiaj wystarczy. Usłyszała zamykane drzwi i dopiero wtedy odetchnęła.

         Grace zauważyła, że, od kiedy Homer wrócił do Piekła stał się jakiś cichszy i bardziej zamknięty w sobie. Tak, jak nie on… Co się z tobą dzieje, Neasby? Oczywiście brała pod uwagę to, że wiadomość, którą przyniósł ze sobą do Piekła tydzień temu, mogła go przybić. I to bardzo, ale według Grace, powinien też myśleć o reszcie swoich przyjaciół.
Pewnego dnia popołudniu siedział samotnie na dużym kamieniu, na którym Grace widziała go zanim wyruszył do bazy wojskowej. Był tak zamyślony, że nie usłyszał zbliżającej się dziewczyny. Bez ostrzeżenia, nie odzywając się położyła dłoń na ramieniu przyjaciela. Zaskoczony mulat odruchowo chwycił ją za nadgarstek, przyciągnął do siebie tak, żeby była zwrócona do niego twarzą i przystawił naostrzony nóż do jej szyi.
Przerażona dziewczyna nie odważyła się poruszyć. Jej serce przyspieszyło, a oddech stał się płytki. Popatrzyła mu w oczy i zaczęła powoli i spokojnie mówić:
-Homer. To tylko ja. Grace. Pamiętasz?
Chłopak schował nóż, po czym wybełkotał krótkie „sorry” i odwrócił się plecami do dziewczyny. Ale ona nie miała zamiaru, tak szybko rezygnować z tej rozmowy.
-Homer, rozumiem, że jest ci ciężko. Tak, jak nam wszystkim, ale nie możesz zadręczać się tą myślą całymi dniami. Posłuchaj, my też jesteśmy twoimi przyjaciółmi, a ostatnio zachowujesz się tak, jakbyś był tutaj sam. Dlaczego po prostu z nami nie porozmawiasz?
-W, czym przeszkadza ci moje milczenie?
-W niczym, ale… Zmieniłeś się i to nie do poznania.
-Cóż, może uznałem, że czas w końcu dorosnąć i zacząć brać na poważnie sytuację, w której się znaleźliśmy.
-No dobrze, niech będzie, ale nie zostawiaj nas na lodzie. Nie tylko ciebie obchodziło jej życie i nie tylko ciebie zdołowała ta wiadomość.
Głos zaczął jej się chwiać i poczuła łzy w oczach. Wtedy Homer odwrócił się do Grace i spojrzał jej prosto w oczy.
-Jaka wiadomość? Śmiało! Powiedz to na głos. Może w końcu to do ciebie dotrze.
-O, co ci chodzi?!
-Od, kiedy wróciłem do Piekła, ani razu nie wypowiedziałaś słowa „śmierć” i zawsze unikałaś tego tematu. Dlaczego?
Grace nie wytrzymała jego spojrzenia pełnego nienawiści. Odwróciła się i już chciała odejść, kiedy usłyszała ostatnie zdanie mulata:
-I znowu uciekasz od tego tematu…
Zatrzymała się, zacisnęła pięści, znów odwróciła w jego stronę i wykrzyczała mu prosto, w twarz:
-Tak, uciekałam od tego tematu, ponieważ była też moją przyjaciółką! I tak się składa, że nie tylko ty za nią tęsknisz! Pamiętasz ostatnie słowa, które nam powiedziała? Że spotkamy się w Piekle! Może niekoniecznie miała na myśli to miejsce? Może wzięła pod uwagę tą opcję, że nie wróci? Pomyśl czasem, zanim zadasz jakieś głupie pytanie!
Nie odpowiedział. Odwrócił się do niej plecami, żeby nie widziała jego triumfalnego uśmiechu. Że spotkamy się w Piekle? Teraz, dzięki mnie na pewno. Pomyślał ostrząc kolejny nóż.

         Dopiero godzinę po wyjściu blondyna, serce Rebeccki całkowicie się opanowało. Spojrzała na swojego sąsiada przebywającego w sali naprzeciwko. W miarę możliwości udało mu się otrzeć krwawe łzy. Siedział w miejscu i opierając czoło o słupek wpatrywał się w podłogę.
-O, czym myślisz?
Zapytała słabym głosem, z nadzieją, że jednak ją usłyszy. Odwrócił się w stronę Rebeccki i tak samo cichym, ale zrozumiałym głosem odpowiedział:
-O tym, jak to krzesło, na którym siedzisz, jest wygodne w porównaniu z moim miejscem.
-A tak na serio?
-Wiesz, on może nas usłyszeć…
-Nie obchodzi mnie to. Możemy go nazwać Pan Żyła?
-Patrząc na twoje ręce, może lepiej Czarna Żyła?
-Okey, więc mogę się założyć, że Czarna Żyła na pewno nas nie obserwuję. Widziałam, że też miał dosyć, jak na dzisiaj. Więc… O, czym myślisz?
-O nich. Co jeżeli stwierdzą, że nie żyjemy?
-Przynajmniej nie będą próbowali nas uwolnić.
-A przydałoby się…
-Homer, to nasi przyjaciele. Nigdy, w życiu nie pozwoliłabym im narażać życia, żeby tylko jakoś mi pomogli.
-Tak, wiem, ale… Becca spójrz naszą sytuację. Z każdej pieprzonej perspektywy mamy przerąbane. Przydałaby nam się pomoc.
-Tak, ale nie bezpośrednio od nich!
Zapadła cisza. Homer wiedział, że dziewczyna ma rację. Również nie chciał, żeby ich przyjaciele narażali swoje życia, bo chcieli im pomóc.
Nie chciał o tym myśleć, więc zamiast zapeszać przyjrzał się bliżej „żyłom” wymalowanym, na rękach osiemnastolatki.
-Rebecca? Co on ci zrobił?
-Nic. To tylko jakieś ślady… Wszystko w porządku.
-Właśnie nic nie jest w porządku! Czym zasłużyliśmy sobie na taki los?
-Głupotą?
-Zabiję tego sukinsyna…
-Ustaw się w kolejce, byłam pierwsza.
Homer zamyślił się przez chwilę, po czym zmarszczył brwi i zapytał:
-Czekaj… Jaką głupotą?
-Żadną, Homer. Tak po prostu zgłosiliśmy się na ochotników, żeby zobaczyć jak będzie, nie pamiętasz?
Mulat westchnął, na dźwięk jej sarkastycznego tonu. Wiedział, że popełnili ten sam błąd. Chwilowy brak czujności, rozproszenie, coś, co nie przydaje się w takich sytuacjach.
Rebecca dopiero teraz zdała sobie sprawę, z tego, że jest zła na Homera. I to bardzo.
-Tak w ogóle, to po cholerę zgrywałeś bohatera i próbowałeś się tutaj dostać?
Przerwała panującą wokół ciszę. Zaskoczyła go tym pytaniem. Przez moment nie wiedział, co odpowiedzieć, ale w końcu coś mu przyszło do głowy, a mianowicie – prawda.
-Martwiłem się o ciebie…
-Trzeba było siedzieć, na miejscu i czekać, tak jak mówiłam.
-Może miałbym cię tutaj zostawić, co? Mów mi dalej, co mam robić, mamo.
-Gdybyś mnie posłuchał i zostawił tutaj samą, teraz nie cierpiałbyś z mojego powodu!
-Skąd wiesz, że chodzi akurat o ciebie?!
-To, jak inaczej to wyjaśnisz? O! Akurat przechodziłem niedaleko i pomyślałem, że mogę wpaść do bazy. Ojej! Zapomniałem, że została zajęta, przez jakichś idealnie uzbrojonych ludzi, którzy w każdej chwili mogą zrobić ze mnie chodzący, dziurawy, żółty ser!
-A, co ty sobie myślałaś wyskakując z auta? Że po prostu zobaczysz, co się tu dzieje i wrócisz? Bo to nam powiedziałaś! Że wrócisz! W trzy dni! Dałem ci więcej niż tydzień i przyszedłem tutaj, bo miałem nadzieję, że ciągle żyjesz, ale nie możesz uciec!
Znów zapanowała pomiędzy nimi cisza. Oczywiście, to nie byłoby normalne, gdyby w ogóle się nie kłócili, ale tym razem poszło o ich własne bezpieczeństwo.
-Wróciłem, bo się martwiłem.
Dodał Homer, teraz już spokojnym głosem. Rebecca wiedziała, że mówi prawdę. Wiedział też, że boi się coraz bardziej z minuty na minutę. Straciła kontrolę nad coraz mocniej trzęsącymi się dłońmi.
-Nie damy rady.
Powiedziała bardzo cicho nawet nie patrząc na przyjaciela. Miała nadzieję, że jednak to zignoruje i pomyśli, że gada do siebie. Ale przecież to Homer…
-O, czym ty mówisz?! Musimy dać radę. Musimy przeżyć. Musimy stąd uciec.
-Jak?! Stąd się nie da uciec! Dobrze o tym wiesz!
Jej głos chwiał się coraz bardziej, ale wiedział, że przed Homerem nie musi ukrywać tego, co naprawdę czuje. Mówiła dalej:
-Nawet gdyby, jakimś cudem udałoby nam się wyłamać z tych sali to, co później? Kiedy Żyła wchodzi sobie tutaj tak beztrosko, mam wrażenie jakby moje serce miałby wyskoczyć na zewnątrz ze strachu! Drżących dłoni nie mogę się pozbyć już od ponad dwóch tygodni. Co bym zrobiła, gdybyśmy spotkali go, po drodze do tylnych drzwi? Co wtedy, Homer?!
-Nie wiem! Ale myślisz, że jest mi miło patrzeć, jak się na tobie wyżywa?
-Wiesz, z tego, co zauważyłam ostatnio wyżywał się na tobie.
-To może spójrz na swoje ręce. Widziałem, jak próbujesz zrobić wszystko żeby tylko nie krzyczeć. Nie chciałaś dać mu satysfakcji, że cierpisz jeszcze bardziej niż oczekiwałaś, że będziesz.
Kolejna chwila ciszy. Jedno było pewne: jak na tę chwilę, nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Rebeccę ciągle zastanawiało, czy Czarna Żyła przetrzymuje ją i Homera, ponieważ akurat byli w pobliżu, czy dlatego, że muszą odegrać swoją rolę, w jego wielkim, nikomu nieznanym planie?
-Gdybym mogła cofnąć czas, nie wyskoczyłabym, z tego durnego auta.
-Gdybym mógł cofnąć czas, nie pozwoliłbym ci wyskoczyć, z tego durnego auta.
-Dzięki.
Uśmiechnęli się do siebie, z nadzieją, że Czarnej Żyle znudzi się torturowanie ich. A jak już ma zamiar nas zabić, to niech zrobi, to szybko. Tak byłoby najlepiej. Z tą myślą Rebecca trwała przez kilka godzin, lecz zrezygnowała z niej, ciągle przyglądając się żyłom podobnym śladom na swoich rękach.

środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 3



 Witam, witam drogie panie :D
Tak bardzo miło mi się zrobiło, jak przeczytałam Wasze komentarze pod drugim rozdziałem :3 
Nie macie pojęcia, jak bardzo Wasze słowa pomagają mi, w zdobywaniu weny, że tak powiem xD
W każdym bądź razie, chciałam oficjalnie powitać Fioletowego Piernika, Roxanne i Monique Fitzgerald. Witajcie, w moich skromnych progach. Ciasteczka z czekoladą, czy z cukrem? ;)
Poza tym, to cieszę się, że już za tydzień będziemy mieć jakieś dłuższe wolne! Tyyyyle czasu do pisania <3 Mam nadzieję, że nie tylko ja tak myślę ;)
        
A tutaj macie jeszcze "świątecznego Loki'ego" (przepraszam, za rozmiar):
Enjoy !

Dwa dni po zejściu do Piekła ktoś zaproponował, żeby zaopatrzyć się w jedzenie i namioty. Nie potrzebowali zapasu wody, ponieważ w miejscu, w którym się zatrzymali płynął strumyk.
Tak też zrobili. Udali się do najbliższego domu ludzi, którzy akurat wyjechali z miasta i szybko nie wrócą. Wybili okno i znaleźli na strychu trzy namioty dwuosobowe oraz osiem śpiworów.
Rozłożyli namioty na polance, przez którą przepływał miejscami dość szeroki strumień. Kiedy stało się na środku tego wspaniałego miejsca otoczonego bujną roślinnością, można by odnieść wrażenie, że jesteś w misce. Ze wszystkich stron polanę otaczają wysokie skały, a miejskie dźwięki, na przykład przejeżdżających ciężarówek, nie docierały tutaj. Od czasu do czasu Grace powtarzała, że czuje się w Piekle jak w miejscu całkowicie odciętym od świata. Może i miała rację? Nawet ktoś lecący bardzo nisko samolotem nie byłby w stanie dostrzec polanki.
Niestety Homer nie był w stanie zauważyć piękna tego miejsca. Cały czas myślał o Rebecce. Nieważne, czy przechadzał się po Piekle, czy rozkładał namiot, czy tak jak teraz, siedział na ogromnym kamieniu nad brzegiem strumyka. Bez przerwy. Nie potrafił pogodzić się z myślą, że coś mogło jej się stać.
Wpatrywał się w gwieździste niebo całkiem zatracony w swoich myślach. Trwałby dalej w tej samej pozycji, lecz został brutalnie wyrwany ze swoich kontemplacji, poprzez bliskie spotkanie ze strumykiem. Poczuł pieczenie w okolicach prawego łokcia. No pięknie… Takie małe zadrapanie, a tak cholernie uciążliwe… Odwrócił się w stronę, z której wcześniej nadszedł „atak”. Zobaczył niską dziewczynę i pomimo panującego wokół mroku, wiedział, że uśmiecha się złośliwie.
-Cholera jasna, Grace!
-No, co? To woja wina! Trzeba było się tak nie zamyślać.
Wytknęła mu podchodząc bliżej i pomagając wstać mulatowi, po czym zapytała zatroskanym głosem:
-O czym tym razem?
-Zgadnij. Siedzimy w Piekle już od tygodnia, a po Rebecce ani śladu. O czym mogę myśleć?
-Homer…
-Zaczynam się o nią bardzo martwić.
-Dopiero teraz?
Udała zdziwienie. W odpowiedzi nie odezwał się nawet jednym słowem, lecz obdarzył ją spojrzeniem, pod tytułem „Serio Grace? Serio?”
-Oj daj spokój Homer! Może akurat pokonuje te kamienne schody?
Wskazała na drogę, którą oni sami przybyli do Piekła kilka dni temu.
-Albo leży gdzieś w środku lasu? Martwa! To nie są żarty, Grace! Ktoś bardzo niebezpieczny przejął bazę wojskową. Nie wiem ilu ich jest i jak dobrze są uzbrojeni, ale wiem na pewno, że gdyby nie przetrzymywaliby Rebeccki, już dawno by tutaj wróciła.
-I, co zamierzasz z tym zrobić?
-Myślę, że już czas opuścić Piekło.
Odpowiedział, po czym wyminął dziewczynę. Ta jednak odwróciła się i patrząc na niego zdziwionym wzrokiem zapytała:
-Czy ty jesteś poważny? Nie możemy tam iść tak po prostu!
-Masz racje. Nie możemy. Dlatego wy nie idziecie.
-Wiesz, mogłam ci przygrzmocić jakąś gałęzią, albo kamieniem w ten twój durny łeb! Tym bardziej nie możesz iść tam sam! Homer, to szaleństwo! Sam widziałeś, jak nas potraktowali, kiedy tamtędy przejeżdżaliśmy!
-Chodzi o Rebecce, Grace! Nie mogę, nie mam prawa, żeby ją tak po prostu zostawić!
-Dramatyzujesz! Ona w każdej chwili może tutaj wrócić!
Homer nie odpowiedział na to, ponieważ już kierował się w stronę swojego namiotu. Zabrał ze sobą jedynie ciemnozieloną kurtkę i postanowił wyruszyć do bazy wojskowej.

         Po kilku dniach zegar, ku uciesze Rebeccki, został usunięty z pokoju przesłuchań, a lustro weneckie zastawiono ciemną płachtą. Osiemnastolatka nie zastanawiała się, jaki cel w tym miał, ten tajemniczy mężczyzna. Najzwyczajniej w świecie nie chciała o tym myśleć. Wystarczyło jej, żeby tylko spojrzała na powoli gojące się rany, po których pozostaną blizny. Nie potrzebowała myśleć o tym, co mógłby knuć taki typ. Bo ile można wytrzymać w takim stanie?! Dziewczyna nie była pewna tego czy przeżyje następną wizytę tego mężczyzny. Bała się tego, co przyniesie jutro. W jego towarzystwie, zawsze czuła ogromny stres, który po dłuższym czasie stawał się uciążliwy.
Przez to dziwne uczucie w żołądku, zaczynała zastanawiać się nad swoim dawnym życiem. Nad tym, czy to, co robiła było dobre. Czy spędzała wystarczająco dużo czasu z osobami, które uważała za najbliższe? Czy kiedykolwiek podziękowała Jackowi, za to, co dla niej zrobił? Czy żałuje jakiejkolwiek kłótni z Maggie? Czy jest w stanie sobie wybaczyć, to, że tak łatwo dała się złapać? Co by było gdyby jednak nie natknęła się na tą gałązkę, gdyby jej nie usłyszał? Czy pozwoliłby żyć jej przybranej rodzinie?  Tyle pytań i żadnej dobrej odpowiedzi...
W tej chwili jedynym pocieszeniem, były dla niej coraz rzadsze wizyty blondyna. Nie wiedziała, czy zniosłaby ten drugi tydzień, gdyby przychodził do niej po dwa razy dziennie, jak to robił na początku. Teraz ograniczył swoje „odwiedziny” do dwóch razy na trzy, ewentualnie cztery dni. Oprócz tego, dobrą wiadomością było, że rany nie ropiały i dobrze się goiły.
Można było śmiało powiedzieć, że szczęście jej sprzyjało. Do czasu kolejnej wizyty.
         Mężczyzna wszedł do sali przesłuchań lekkim krokiem. Miał kamienny wyraz twarzy, a intensywnie zielone oczy wyrażały pustkę. W milczeniu usiadł na drewnianym krześle naprzeciwko Rebeccki i przez chwilę po prostu utkwił w niej swoje spojrzenie.
-Przez te wszystkie dni… Nie przyszły ci do głowy pytania, na które tak rozpaczliwie potrzebujesz odpowiedzi, że nie byłabyś w stanie utrzymać ich dłużej w swoich myślach?
Zapytał beznamiętnym szeptem, patrząc w nicość przed sobą. Całe mnóstwo… Pomyślała odwracając od niego wzrok. Z resztą, co mi szkodzi… Po chwili namysłu wyszeptała słabym głosem to, co gnębiło ją najmniej:
-Tylko jedno…
-Słucham.
-Twoje imię.
Uniosła wzrok na blondyna, a konkretniej na jego zielone oczy. Chciała sprawdzić, czy kłamie, ale i tak wiedziała, że jej się nie uda… W końcu, co można wyczytać z pustych oczu?
Uśmiechnął się najwidoczniej rozbawiony tym pytaniem. Spojrzał jej w oczy i zdziwiony odpowiedział pytaniem na pytanie:
-Tylko to nie dawało ci spokoju przez dwa tygodnie? Szczerze wątpię…
Spiorunowała go wzrokiem i zapytała ironicznie:
-A odpowiedziałbyś mi na pytanie: po cholerę mnie tu trzymasz? Szczerze wątpię…
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Brał pod uwagę to, że może po prostu nic nie mówić, więc nawiązanie rozmowy, choć tak krótkiej, było sukcesem.
Ten ironiczny ton przypominał mu, w pewien sposób, jakiś skrawek przeszłości. Co prawda, wolałby do tego nie wracać, ale wiedział, że to wszystko samo wróci do niego. Może za kilka dni, może za kilka lat…
-Więc? Odpowiesz mi?
Zmęczony głos dziewczyny wyrwał go z rozmyślań. Zdał sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili wpatrywał się bezmyślnie przed siebie, zapominając gdzie i z kim przebywa.
Znów przybrał kamienny wyraz twarzy i patrząc na nią swoimi pustymi oczyma, odpowiedział znudzonym głosem:
-Może kiedyś je poznasz. Tym czasem, myślę, że możesz przestać widywać tę plandekę.
Wstał ze swojego krzesła i ruszył w kierunku jednego z rogów czarnej płachty.
         Nie wiedziała, czego ma się spodziewać po drugiej stronie.
W pewnym stopniu bała się. Nie wiedziała, co ten człowiek planuje, i czego od niej chce.
-Czego się spodziewasz?
Zapytał, lecz Rebecca nie miała zamiaru odpowiadać. Nie chciała się niczego spodziewać.
Blondyn, nie spuszczając z niej oczu, ujął plandekę tuż przy górnym rogu, po czym jednym szarpnięciem pozbył się materiału.
Dziewczyna zamarła.
W miejscu dawnego lustra weneckiego wstawiono zwykłą, cienką szybę, a w pomieszczeniu za nią ustawiono drugie krzesło, podobne do tego, które zajmowała Rebecca.
Na krześle siedział mulat w jej wieku. Miał pochyloną głowę, co znaczyło, że nie jest przytomny.
Rebecca na widok sąsiada mogła różnie zareagować, ale zdusiła w sobie radość, że w ogóle przeżył, ponieważ chciała zachować obojętny wyraz twarzy. Nawet nie zauważyła, kiedy tajemniczy blondyn zdążył przejść do pomieszczenia, w którym przebywał mulat.
Mężczyzna powoli zbliżył się do Homer’a, ujął w garść czarne włosy chłopaka, po czym podniósł jego głowę, tak żeby była widoczna twarz.
-Jakiś czas temu, ten człowiek próbował dostać się do tej bazy. Z moją pomocą udało mu się tutaj znaleźć.
Kiedy mówił, Homer odzyskiwał świadomość.
-Czy ta twarz jest ci znajoma?
Zapytał wprost, a Rebecca patrząc w brązowe oczy swojego sąsiada, które aż krzyczały żeby skłamała, ledwo słyszalnym głosem odpowiedziała:
-Nie znam tego człowieka.
-Możesz głośniej? Szyba trochę tłumi głosy, wiesz?
-Nie znam go.
Powtórzyła głośniejszym i zdecydowanym tonem. Blondyn patrząc na nią podejrzliwym wzrokiem, wydobył zza paska mały nóż. Naciął lekko skórę mulata, co wstrząsnęło Rebeccą. Normalnie nie obawiałaby się o płytką rankę na ramieniu sąsiada, ale wiedziała, że krople krwi, które zaczęły płynąć po jego ramieniu nie zaschną. Czerwone krople zamieniły się w niekontrolowany krwotok.
Rebecca z przerażeniem spojrzała najpierw na blondyna, a następnie w przegrane oczy przyjaciela. On wiedział, że już teraz nie ma dla niego ratunku. Za dwie minuty wykrwawi się na śmierć.
Homer nigdy nie myślał o swojej śmierci, nigdy nie myślał o tym, jakie męczarnie mógłby przejść, lub dzięki śmierci, ominąć. Nikt z nas tak naprawę nigdy nie zastanawiał się nad tym jak umrze i dlaczego. Nigdy żaden człowiek nie brał tego tematu na poważnie, mówiąc: „Będzie, co ma być”. A kiedy nadchodzi ten moment, całe życie miga nam przed oczami, zaczynamy się zastanawiać jak mogło dojść do tej sytuacji, zaczynamy żałować wszystkiego, co zrobiliśmy źle, mamy potrzebę prosić o wybaczenie osobom, którym wyrządziliśmy największe krzywdy, ale już jest za późno. Nie ma ratunku. Ludzie umierają cierpiąc jak nigdy wcześniej. Jedni przez chorobę, jedni polegli w walce. Jedni od ciężkich ran, jedni przez przypadek.
Jednym udaje się uzyskać przebaczenie, innym nie. Jedni zdążą powiedzieć to, co czują, to, co chcieliby powiedzieć już po raz ostatni, innym ta szansa zostanie brutalnie odebrana przez nagłą śmierć.
         Homer zrobił się nienaturalnie blady, a jego powieki stawały się coraz cięższe. Nie potrafił utrzymać kontaktu wzrokowego. Jedyne, czego teraz żałował to to, że dał się złapać w tak żałosnym momencie. Był kilka metrów od najbliższego okna, tak mało go dzieliło od upewnienia się, czy Rebecca jest cała. I wtedy tylne drzwi otworzyły się, a zza nich wyszedł wysoki blondyn. Uśmiechnął się tajemniczo, a Homer odruchowo strzelił w mężczyznę. Był pewien, że kula trafi w głowę blondyna pozbawiając go tego uśmieszku i przy okazji życia. Mylił się. Kula tylko drasnęła czoło zielonookiego, a rana za chwilę uleczyła się. Homer nie wiedział, co powinien zrobić. Uciekać, czy dalej próbować go zabić. Za długo stał w miejscu. Blondyn w nienaturalnie szybkim tempie znalazł się przy Homerze i chwycił go za ramiona. Wtedy stracił przytomność.
         Rebecca była przerażona. Starała się ukryć swoje uczucia, mimo tego, iż wiedziała, że to nie ma sensu, bo właśnie teraz wszystkie jej emocje wystawiła na widok. Krew sączyła się z małych ranek Homer’a, a ona mogła tylko patrzeć, jak jego egzystencja ucieka z tego świata w niemiłosiernym tempie.
Nie panowała nad swoimi emocjami i zaczęła panikować. Jej serce łomotało tak szybko i tak mocno jak nigdy jeszcze. Miała wrażenie, że za chwile przerwie mostek i wystrzeli w szybę dzielącą ją od Homer’a. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, a dłonie, które swobodnie wisiały przed podłokietnikami krzesła, zaczęły drżeć, podobnie jak całe jej ciało. Nie panowała nad tym. Nie kontrolowała tego wszystkiego. Nie docierała do niej myśl, że mogłaby żyć bez Homer’a, który zawsze był przy niej, z którym przyjaźniła się od dziecka, który niekiedy był tak denerwujący, że nie dało się go znieść. I te wszystkie lata miałyby sprawiać mi tylko ból?
         W pewnym momencie myślała, że ją słuch myli. Spojrzała na wysokiego blondyna, który teraz opierał swoje dłonie o ramiona Homer’a. Śmiał się. Śmiał się, jak usatysfakcjonowany sadysta. Osiągnął to, czego pragnął, cierpienia. Widoku żałosnych śmiertelników cierpiących, poprzez widok krzywd wyrządzanych ich bliskim.
Tym razem Rebecca nie wierzyła swoim oczom. Blondyn przesunął swoimi długimi, zgrabnymi palcami po wcześniej naciętych rankach, a te po chwili zasklepiły się nie pozostawiając po sobie ani śladu. Krew przestała płynąć, a Homer zaczął swobodniej oddychać.
Blondyn postąpił kilka kroków w stronę szyby dzielącej dwa pomieszczenia. Spojrzał w przerażone oczy osiemnastolatki i powiedział półgłosem:
-Jeżeli myślałaś, że tak po prostu go zabiję, to muszę cię rozczarować. Ludzie przed śmiercią powinni doznać choćby najmniejszej krzywdy. Powinni doświadczyć tego, jak okrutne potrafi być życie, zwłaszcza, kiedy spotykasz na swojej drodze diabła. Myślisz, że wiesz, czym jest ból? Uwierz, przez następne dni przekonasz się, że wszystko, co do tej pory uznawałaś za cierpienie, było jak drzazga w małym palcu. Prawie niezauważalne.
        
         Minęły cztery dni, od kiedy Homer opuścił Piekło. Grace martwiła się o niego. Mówiła, że to nie ma sensu. Oczywiście zależało jej na Rebecce tak samo jak Homerowi, ale nie była, aż tak głupia, żeby spróbować w pojedynkę odbić ją wrogowi. O ile jeszcze żyła. No, bo gdyby żyła, to już dawno pojawiłaby się w Piekle, prawda? Dwa tygodnie to jednak dość sporo czasu…
Grace siedziała na dużym kamieniu nad strumykiem. Nie przeszkadzało jej to, że słońce akurat zaszło i zrobiło się ciemniej. Czekała cała w nerwach. Reszta grupy siedziała przy ognisku rozpalonym niedaleko namiotów. Gotowali wodę na kawę.
         Nagle do uszów Grace dotarł dźwięk łamiących się gałązek. Odwróciła się i zobaczyła zmęczonego mulata. Uśmiechnęła się. Tak bardzo się o niego bała, ale Homer był zmartwiony. Pobiegła do niego zarzucając ręce na jego szyję. Odwzajemnił uścisk, ale nie powiedział ani słowa. Spojrzała w jego puste oczy i zapytała:
-Co z Rebeccą?
-Przyszedłem trochę za późno…
-Przykro mi.
-Mnie również.
Ta wymiana zdań wystarczyła. Grace czuła jakby coś wewnątrz niej pękło. Jakby jakaś część jej wcześniejszego życia nagle odeszła, pozostawiając po sobie tylko wspomnienia i smutek po stracie. Rebecca może czasem ją denerwowała, ale nigdy nie chciała jej śmierci, ani choćby tej najmniejszej krzywdy. Łzy podeszły jej do oczu, a Homer jeszcze mocniej ją przytulił. Nie płakała, ale postanowiła zapytać szeptem:
-Wiesz, jak zginęła?
Mulat przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, po czym również wyszeptał:
-Widziałem tylko zakrwawione ciało na jakimś metalowym krześle.
Grace nic nie powiedziała. Nie wiedziała, co. Zabrakło jej słów. To wszystko moja wina… To ja kazałam jej zawrócić, to przeze mnie wyskoczyła z tego samochodu, to przeze mnie ją złapali i to przeze mnie teraz nie żyje… Jestem beznadziejna.
W tej chwili dziewczyna nie wytrzymała i zaniosła się płaczem. Rozpaczając jednocześnie nad Rebeccą i nad sobą. 

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział 2

     Witam serdecznie :D 
Na początku chciałam bardzo podziękować, za komentarze pod ostatnim rozdziałem i prologiem. Wasze słowa bardzo mnie motywują do dalszego pisania. I krytyka i pochwały. No i oczywiście, proszę o czystą szczerość. 
Witam Was wszystkie po Ciemnej stronie Mocy ! Mamy tutaj duuużo ciasteczek z czekoladą, częstujcie się xD
No i tak na koniec, to cieszę się, że mimo tego iż dopiero zaczynam pisać o Lokim, to Wam się podoba. Tak baardzo miło :3




         Enjoy !

                                  ***

Wysoki blondyn podszedł do obezwładnionego ciała dziewczyny. Leżała zwrócona twarzą do ziemi. Przykucnął przy niej i dopiero teraz zauważył ciemną ciecz na tyle jej głowy. Krew posklejała jej loki, ale to mu nie przeszkadzało. Odgarnął jej włosy z karku i widząc ciemne znamię uśmiechnął się lekko, po czym podniósł się i wydał rozkaz swoim ludziom żeby zanieśli ją do środka. Wiedział, co musiał zrobić i wiedział, że sprawi mu to przyjemność, a jej niekoniecznie. Choć podejrzewał, że to dziewczyna, która teraz klęczała szlochając na ziemi, będzie tą, której potrzebował, a nie jakaś kolejna żałosna, zwyczajna śmiertelniczka. Westchnął i z powrotem pochodząc do pobitego mężczyzny, zapłakanej nastolatki i dwunastu innych żołnierzy rozkazał ustawić ich w szeregu i rozstrzelać. Jego ludzie bez wahania wykonali rozkaz, po czym wykopali jeden, płytki grupowy grób, na tyłach bazy. Dzięki czemu on sam mógł iść ocenić jak miewa się jego jedyny jeniec.

Osiemnastolatka obudziła się czując okropny ból z tyłu głowy. Odruchowo chciała sięgnąć w tamtą stronę, ale uniemożliwiała jej to stalowa obręcz oplatająca jej nadgarstek. Otworzyła oczy i cierpliwie czekała, aż obraz jej się wyostrzy. Kiedy to się stało odkryła, że znajduje się w jednym z pokoi w jej bazie wojskowej, w której niektórzy żołnierze ćwiczyli milczenie w razie gdyby zostali złapani przez wroga. Siedziała na stalowych krześle z rękami przykutymi do podłokietników i nogami do dolnych partii krzesła, które znajdowało się na samym środku pokoju, przymocowane do podłogi, tak, żeby nie dało się go przesunąć. Oprócz dającym o sobie znać tyle głowy, czuła również kujący ból w lewym ramieniu. Miała na sobie czarną bokserkę, więc bez trudu mogła dostrzec małą ranę, zostawioną po grubej igle. Mimowolnie skrzywiła się na samą myśl, że ktoś wstrzyknął jej nie wiadomo, co. Zaklęła cicho, rozglądając się po pokoju. W sumie to nigdy nie miała okazji przesiadywać na tym krześle. Zawsze stała po drugiej stronie lustra weneckiego znajdującego się teraz naprzeciwko niej. Wyglądała strasznie. Splątane włosy opadały na ramiona, a oczy ‘zdobiły’ ciemne cienie umieszczone tuż pod nimi. Po dłuższej chwili zauważyła, że jest boso, co było według niej dziwne.
Kilka minut siedziała sama rozmyślając nad tym, co się stało. Biegła, a potem ktoś strzelił, następne, co pamiętała to ból w tylnej części głowy. Taka rana, nie powinna, nie miał prawa pozostawić ją przy życiu. Więc czemu ciągle była w stanie normalnie funkcjonować? Nie pojmowała tego. W tym momencie do pokoju wszedł wysoki mężczyzna z blond loczkami i zielonymi oczyma. Ten, który pierwszy ją zauważył. Wtedy nawet nie próbował się rozglądać. Po prostu się odwrócił i spojrzał w jej oczy. Tak jakby od samego początku wiedział, że tam była.
Mężczyzna usiadł na zwykłym, drewnianym krześle naprzeciw niej i wpatrywali się tak w siebie przez chwilę. Był ubrany w ciemne jeansy, czerwoną koszulę w kratę i nosił trampki.
Dziewczyna nic nie mówiła. Po co miała się odzywać, skoro nawet o nic jej nie pytał. A nawet gdyby spytał, to bym nie odpowiedziała… Chyba. Cały czas miała wyćwiczony, obojętny i trochę znudzony wyraz twarzy, lecz jej serce biło szybciej niż zwykle. W rzeczywistości, była przerażona, ale nie dawała tego po sobie poznać. Wiedziała, że to byłby zły ruch z jej strony. Dać satysfakcje komuś, kto ją przetrzymywał.
Po chwili blondyn wstał i okrążając stalowe krzesło zapytał półgłosem:
-Żałujesz?
Osiemnastolatka przez chwilę zastanawiała się nad samym pytaniem i doszła do wniosku, że jedyne, czego żałuje w tej chwili to tego, że nie udało jej się pozostać niezauważoną, że była na tyle zdekoncentrowana, że nie zauważyła tej głupiej gałązki.
Nie odpowiadała. Zastanawiała się czy lepiej się odezwać czy milczeć? Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji i nie specjalnie wiedziała, co robić, jak się zachować. Ale czuła, że to wcale nie będzie lekkie doświadczenie. Tym czasem mężczyzna znowu się odezwał:
-Śmiało. Mów. Przecież nie masz już nic do stracenia. Wszyscy znajomi ci ludzie, których widziałaś, zanim straciłaś przytomność… Krótko mówiąc, zginęli, przekonani, że ty również jesteś martwa.
Rebecca nie wiedziała jak zareagować na te słowa. Nie całkiem wierzyła w to, co usłyszała. Twierdziła, że kłamie, ale część podświadomości podpowiadała jej, że mówi prawdę. Błądziła wzrokiem po podłodze pokoju, oddychając coraz szybciej. Po chwili blondyn oparł dłonie o stalowe obręcze na podłokietnikach krzesła, na którym siedziała dziewczyna, po czym patrząc jej w oczy wyszeptał:
-Nie masz nic do stracenia, więc zapytam jeszcze raz: żałujesz?
-Tylko tego, że dałam się złapać.
Wyszeptała, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Chyba nie specjalnie jej to wychodziło, ponieważ nieznajomy uśmiechnął się tajemniczo i znów powoli zaczął okrążać pokój. Był bardzo pewny siebie, tak jakby powód, dla którego teraz się tutaj znajdował, był na wyciągnięcie ręki. To znaczy… Jest na wyciągnięcie ręki, ale zanim osiągnie swój cel minie bardzo dużo czasu.
Osiemnastolatka zastanowiła się przez chwilę. Jak i tak już się odezwała, stwierdziła, że równie dobrze może o coś zapytać. Oczywiście nie oczekiwała odpowiedzi, bo od samego początku wątpiła w jakąkolwiek możliwość nawiązania rozmowy.
-Pytam z ciekawości: co mi wstrzyknęliście? I jakim cudem przeżyłam ten cholerny postrzał?
Odezwała się prawie szepcząc. W głowie miała zbyt dużo wątpliwości żeby analizować każdą z nich osobno.
-Wiedziałem, że prędzej czy później o to zapytasz.
Zaczął równie cicho.
-I odpowiem ci tylko, dlatego, bo jesteś mi potrzebna. Substancja, która teraz wędruje, w twoim organizmie, ma za zadanie ograniczyć twoje potrzeby fizjologiczne do zera, przez jakiś czas.
-A, co z drugim pytaniem?
-Jesteś bystra. Prędzej czy później się domyślisz.
-Skąd możesz to wiedzieć?
Zamiast ustnej odpowiedzi, dziewczyna otrzymała jedynie lekkie wzruszenie ramionami. Zanim wyszedł rzucił tylko:
-Czuj się jak u siebie.
Po czym opuścił pokój.
Rebecca westchnęła. Ufała mu w takim samym stopniu, w jakim można ufać dopiero, co poznanemu, podejrzanie wyglądającemu człowiekowi. Nie wiedziała, jakie miał wobec niej plany, a nie wyglądał na osobę, z którą można ponegocjować. A poza tym ta jego ostatnia kwestia była bardzo dobijająca… W dalszym ciągu nie pojmowała jak to było możliwe, że dała się złapać. Idiotka. Chociaż teraz masz dużo czasu żeby nad tym pomyśleć. Odchyliła głowę, tak żeby patrzeć na sufit, po czym wyszeptała:
-Kurwa, jeszcze będę żałować, że wyskoczyłam z tego pieprzonego auta…
Dopiero teraz zauważyła, że w tym pokoju nie ma żadnego światła. Znaczy, działającego światła. Dobrze dla mnie, pomyślała zamykając oczy i zastanawiając się nad tym, czy jej przyjaciołom udało się dotrzeć do Piekła bez większych przeszkód.

         Mulat wjechał Land Roverem najdalej i najwyżej jak tylko się dało i zaparkował go w niewidocznym miejscu. Po opuszczeniu samochodu przez jego sąsiadkę, przez chwilę się wahał, czy postępować zgodnie z jej instrukcjami, czy mimo wszystko zatrzymać się i iść z nią. I kiedy już miał wcisnąć hamulec przypomniał sobie, że nie jest sam, i że nikt inny w tym aucie nie potrafi prowadzić. Dlatego pojechał do miasta, w miejsce, gdzie miała na nich czekać Caroline, po czym wybierając najdłuższą i najbardziej oddaloną od bazy wojskowej drogę, skierował się do Piekła.
         Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i schował je do kieszeni. Zamyślił się. Był rozdarty. Chciał wiedzieć, co się dzieje z Rebeccą. Nie wyobrażał sobie życia bez niej, zawsze spędzali ze sobą wolny czas, jak jedno z nich nie mogło sobie z czymś poradzić zwracało się do drugiego. Nauczyli się widzieć w sobie nawzajem coś więcej niż ktoś, kto spotkał ich pierwszy raz w życiu, albo znał od kilku miesięcy. Między innymi dlatego z jednej strony jej ufał, a z drugiej cholernie się martwił.
-Homer?
Grace zauważyła, że jedynie on jeszcze nie wysiadł z auta i wyglądał na zmartwionego, czemu się nie dziwiła, bo to w końcu chodziło o jego bratnią duszę.
Chłopak wyrwał się z zamyślenia i wzdychając opuścił samochód zatrzaskując za sobą drzwiczki.
-A, co jak nie wróci za trzy dni?
Zapytał patrząc zatroskanym wzrokiem na Grace, na co ta westchnęła i uśmiechając się pocieszająco odpowiedziała:
-Damy jej trochę więcej czasu. Jak nie zjawi się w Piekle za tydzień, możemy spróbować coś zrobić. Za to teraz czeka nas długa droga do Piekła. Chodź.
Dziewczyna chwyciła Homera za rękę i pociągnęła za sobą w stronę skalnych schodów, gdzie czekała na nich reszta z zapakowanymi rzeczami z Land Rovera, a kiedy ta dwójka do nich dołączyła, rozpoczęli długą podróż w czeluści kotliny.

         Siedząc na zimnym stalowym krześle, przez dwadzieścia cztery godziny i cały czas patrząc na sufit albo na swoje beznadziejne odbicie w lustrze, zaczynasz rozumieć, co tak właściwie znaczy nuda. I to głównie przez to Rebecca próbowała się choćby trochę poruszyć. Oczywiście bardzo dobrze wiedziała, że nie może, ale przynajmniej miała jakieś zajęcie. Zacisnęła dłonie w pięści i spróbowała poruszyć rękami. Nic. Mimo wysiłku, nie udało jej się nic osiągnąć. Nie mogła przesunąć ani rąk ani nóg, choćby o centymetr.
         Po dwudziestu minutach zmagań ze stalowym krzesłem, doszła do wniosku, że może poruszać jedynie głową. I dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, o co chodziło temu mężczyźnie. Powiedział, że odpowie na jej pytanie, ponieważ jest mu potrzebna. Potrzebna, do czego? Raczej nie wyglądał na napalonego mordercę gwałciciela… Bardziej na jakiegoś tajniaka. To znaczy z twarzy… Jego wygląd i sposób mówienia… Tak. To ktoś ważny z ważną misją do wykonania… Tak myślę. No i dlaczego tylko ja?! W pokoju, w którym się znajdowała stały jeszcze dwa podobne krzesła. Zawsze, kiedy Jack przesłuchiwał tutaj ludzi, wszystkie miejsca były zajęte. Czyli albo jestem jedynym jeńcem, albo reszta porwanych została umieszczona w innych pokojach.
         Kontemplacje przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi. Nie zareagowała. Może gdyby to było normalne, treningowe przesłuchanie, podniosłaby wzrok, westchnęła, albo zrobiła cokolwiek, ale wiedziała, że ujrzy tą samą twarz, tą samą osobę, którą miała okazję spotkać wczoraj. Dopiero, kiedy mężczyzna zamknął za sobą drzwi i usiadł na drewnianym krześle naprzeciwko niej, spojrzała mu w oczy. Lekko wzdrygnęła się, widząc tą nieprzeniknioną zieleń. Nie to żeby jej się nie podobały, wręcz przeciwnie, uwielbiała ten kolor, ale zauważyła, że jego oczy, oprócz pięknego koloru, posiadały mrok, żądze mordu, pragnienie chaosu. I zemsty. A może tylko mi się wydaje… Przecież i tak zawsze wszystko komplikuję…

         Kiedy blondyn tak siedział i wpatrywał się w niebieskie tęczówki swojego jedynego jeńca, zrozumiał, że oczy naprawdę potrafią wyrażać uczucia, które on sam zawsze tłumił. Gdyby, jako dziecko, nie nauczył się, w jaki sposób odczytywać emocje, nie zauważyłby ich u tej dziewczyny. Jej oczy wyrażały niepewność, przerażenie i dobrze ukrywaną bezradność, ale mówiły mu również, że była uparta i wrogo nastawiona w stosunku do jego samego. Spodziewał się tak oczywistej reakcji. Jasne, wolałby żeby okazywała mu wdzięczność za uratowanie jej życia, ale dziewczyna o tym nie wiedziała. Jeszcze, pomyślał. Wiedział, że jest bystra i że wcześniej, czy później się domyśli. Twierdził, iż z czasem jakoś sama do tego dojdzie, a jak nie, to nie miał zamiaru o tym wspominać. Chyba, że potrzebowałby przysługi. Wtedy może poinformuje dziewczynę o jej długu wobec niego. O ile przeżyje najbliższy miesiąc, pomyślał lekko się uśmiechając. To właśnie było to, co sprawiało mu przyjemność – zadawanie bólu innym.

         W pewnym momencie dziewczyna dostrzegła dziwny błysk w oku blondyna. Nie znała jego zamiarów i nie chciała ich poznawać. Mężczyzna nie spuszczając z niej wzroku nachylił się opierając łokcie na kolanach i cichym, ale stanowczym i wypranym z uczuć głosem zapytał:
-Gdzie uciekli ludzie, którzy byli z tobą w tamtym samochodzie?
Odczekał chwilę, ale ona, tak jak wcześniej postanowiła, milczała. Nie mogła odpowiedzieć na to pytanie. Po pierwsze, nie mogła wydać przyjaciół, bo jeżeli on mówił prawdę, w co szczerze wątpiła, to są oni jedynymi ludźmi, którzy jej zostali. Po drugie, była jeńcem i jak zawsze powtarzał jej Jack: Nie ważne, o co cię zapytają, jeżeli cokolwiek powiesz oni będą wiedzieć wszystko. Więc milczała odwzajemniając spojrzenie mężczyzny siedzącego naprzeciwko niej.
-Gdzie są ci ludzie?
Powtórzył pytanie tym samym tonem. Cisza. Blondyn uśmiechnął się lekko, wstał i zbliżył się do Rebeccki. Znów ponowił pytanie i znów nie dostał odpowiedzi, więc spoliczkował dziewczynę sprawiając, że odrzuciło jej głowę w lewo, a ciemnoblond loki opadły na jej twarz. Splunęła czując metaliczny smak na ustach, po czym z powrotem obróciła się w stronę swojego oprawcy z ironicznym uśmiechem na ustach. Możliwe, że jest sadystą… Tego nie przewidziałam. Mimo tej myśli nie miała najmniejszego zamiaru odpowiadać na to pytanie. Nie ważne, co by się działo, nigdy nie wydałaby swoich przyjaciół. Zawsze ją tego uczono, że trzeba chronić kochane osoby, to bez znaczenia, czy ostatnio się z nimi pokłóciła, czy nie odzywała przez jakiś czas – nie wyobrażała sobie życia bez tych ludzi, więc nie mogła ich oddać w ręce tego człowieka. Nie ważne, kim był, ale nie znała go i nie sądziła żeby miał dobre zamiary ani wobec niej, ani wobec kogokolwiek innego.
        
Przez następne dwie godziny blondyn próbował się dowiedzieć czegokolwiek o ludziach, którzy byli wtedy z Rebeccą w aucie. Pytał, wprost ale niekiedy próbował użyć prowokacji, mimo jego starań nie uzyskał ani słowa odpowiedzi. Dziewczyna tylko wpatrywała się raz w niego, raz w przestrzeń przed sobą. Mężczyzna wiedział, że już dzisiaj niczego nie osiągnie. Opuścił pokój zamykając za sobą drzwi. Ostatni ludzie, którzy z nim zostali byli gotowi na rozkazy. Zlecił im zawieszenie zegara w pokoju, w którym przebywała dziewczyna, a kiedy to wykonają, również mają opuścić bazę, jak zrobiła to reszta. Żołnierze znaleźli w jednym z pomieszczeń w tym budynku, duży i o dziwo dość głośny zegar. Wykonali swoje zadanie i opuścili bazę wojskową. Nareszcie został sam ze swoim jeńcem. Żadnych świadków, nikogo, kto mógłby potwierdzić jej słowa – świetnie.

Siedząca w samotności dziewczyna, przyglądała się dużemu zegarowi, który został zawieszony przez wrogich żołnierzy w pokoju, w którym była uziemiona. Nigdy nie lubiła tego nieznośnie głośno, tykającego urządzenia. Nie mogła słuchać tego irytującego dźwięku dłużej niż pięć minut, później zaczynał ją denerwować tak bardzo, że miała ochotę rozbić go na skale, albo utopić w jeziorze, albo wrzucić do jakiejś przepaści, cokolwiek! Byleby przestał tykać. Nagle wyprostowała się uświadamiając sobie, że ten blondyn, albo chce żeby liczyła sobie doby, albo z całego serca pragnie sprowokować ją do mówienia, używając przy tym jej nienawiści do tykającego urządzenia. Świetnie… I to wszystko przez jeden głupi zegar, którego Jack nie chciał wyrzucić.
Mijały godziny, a Rebecca ledwo wytrzymywała. Jedyny powód, dla którego, jak dotąd, nie zaczęła krzyczeć i błagać o zabranie od niej tego ustrojstwa, siedział za weneckim lustrem, przypatrując się jak irytujący może być głupi zegar. Miała niezwykle realistyczne przeczucie, że ją obserwuje. Nie chciała tak szybko się poddać i zacząć mówić. Była twarda, jeżeli chodziło o tortury fizyczne, które jak dotąd zafundował jej nieznajomy, ale gorzej było z jej psychiką. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie jej głowa. Tak, znosiła bicie, lekkie, lecz bolesne rany zadawane jakimś nieznanym jej ostrzem, które było cholernie tępe, słowne groźby, rzucane w jej stronę cały czas, a nie potrafiła wytrzymać doby z tym tykającym ustrojstwem. Paskudna słabość. Dlaczego muszę być tak beznadziejna?
Zegar nie pozwalał dziewczynie zapomnieć o swojej obecności. Tyk, tyk, tyk, tyk, tyk. Całkiem przypadkiem, albo pod wpływem działania głośnego urządzenia, uaktywnił się jej tik nerwowy. Co oznaczało, że całkiem nieświadomie, stukała opuszkami palców o najbliższą płaską powierzchnię, w tym przypadku był to spód podłokietnika stalowego krzesła. Za każdym razem, kiedy się na tym przyłapywała, natychmiast przestawał. I wtedy wydawało jej się, że zegar tykał jeszcze głośniej. Próbowała za wszelką cenę oswoić się z tym dźwiękiem, albo, chociaż nauczyć się go tolerować, ale nie specjalnie jej to wychodziło. Gdyby miała teraz wolne dłonie, zasłoniłaby nimi uszy, albo zwiesiłaby starą, wskazującą godzinę tarczę i roztrzaskałaby ją o podłogę, byleby tylko pozbyć się tego dźwięku. I wtedy w jej głowie zabrzmiała znana melodia i tekst. Bardzo dobra, lecz stara piosenka, a mianowicie The Beatles – Help. Brawo… Teraz ci się zebrało na dopasowywanie piosenek do sytuacji… Westchnęła w głębi duszy powtarzając: Lepsze to niż ciągłe słuchanie tykania zegara. I to okazał się dobry sposób. Jak na tą chwilę, ponieważ wiedziała, że w nie dalekiej przyszłości nadejdzie moment, w którym znienawidzi i tę, dobrze znaną jej melodię.
Powoli zaczynała uczyć się ignorować dźwięki wydawane przez zegar, powtarzając w myślach tekst piosenki, co okazało się skuteczną metodą. Teraz czuła jakby mogła siedzieć w tym pokoju dłużej niż dwie godziny. W tym momencie niespodziewanie do jej myśli wtargnęły wspomnienia, rozdzierając na strzępy wszelki spokój, jaki udało jej się osiągnąć do tej pory. Wyraził się jasno. Oni wszyscy zginęli. Z jego ręki. Osiemnastolatka zaczęła rozmyślać nad tym, co się stało. Straciłam przytomność i poczułam ból w tyle głowy. I słyszałam strzał. Nie mogłam tego przeżyć! Albo jakimś cudem udało im się spudłować i pomylić się o te kilka centymetrów, albo miałam spore szczęście. Chociaż, siedzenie tutaj bez możliwości ruchu, w towarzystwie denerwującego zegara, chyba nie jest szczęściem. Odruchowo zaczęła myśleć, nad tym, w jaki sposób mogłaby pozbyć się lub zmienić swoje położenie w zaistniałej sytuacji. Cisza. Milczenie. A gdyby zacząć mówić? Może odpuściłby… Ale wtedy wydałabym przyjaciół. Znienawidziliby mnie. Nie chcieliby mnie znać, a co gorsza, nie mam zielonego pojęcia czego tak właściwie ode mnie chce. To znaczy, tak wiem, informacji o tym gdzie przybywają… W tym momencie ją oświeciło. Nagle wiedziała, co odpowiedzieć, żeby nie skłamać i równocześnie, nie wydać swoich przyjaciół, ponieważ to oni wymyślili tą nazwę. Odpowiedź była krótka i oczywista: Piekło.

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 1

Tak na wstępie to chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim, którzy zdecydowali się czytać moje wypociny. Miło mi, że jednak sam prolog Wam się spodobał, więc oto i nasz pierwszy rozdział :D
Czy tylko ja ciągle nie mogę się otrząsnąć po Thor'ze 2 ? o.O
Liczę na wsze opinię i przepraszam, za ewentualne błędy. Pozdrawiam, Lola.


Miesiąc wcześniej.

Trzy mile za jednym z Australijskich miasteczek znajdowała się mała baza wojskowa, którą zamieszkiwał Jack Jackson wraz ze swoją córką Maggie oraz jej przybraną siostrą Rebeccą, no i małym oddziałem żołnierzy, których szkolił.
Jack jest najważniejszym człowiekiem w tym budynku, więc mógł sobie pozwolić sprowadzić rodzinę, tym samym jeszcze bardziej zachęcając osiemnastoletnią Rebeccę do wstąpienia w szeregi armii.
Dziewczyna od samego początku była zafascynowana mundurem, wysiłkiem fizycznym, bronią i wszystkim, co łączyło się z wojskiem. Nie należała ani do najwyższych, ani do najniższych osób, jakie znał, miała metr siedemdziesiąt wzrostu, ciemnoblond kręcone włosy, sięgające do ramion oraz niebieskie oczy, które pod wpływem światła, co wieczór zmieniały kolor na zielone. Gdyby nie była krótko wzrokowcem bez problemu mogłaby wstąpić do wojska. Ale mimo to uczestniczyła w musztrach i treningach, które wykonywali wszyscy żołnierze w bazie.
Za to rodzona córka Jack’a, szesnastoletnia Maggie, nigdy nie widziała nic ciekawego w mundurze, ani w wojsku, czy nawet w policji. Niekiedy chciała się wyrwać ze swojego domu, zamieszkać w mieście i mieć normalne, niewojskowe życie. Nastolatka, metr siedemdziesiąt osiem wzrostu, długie, kasztanowe, proste włosy, szaroniebieskie oczy i szczupła sylwetka - to wszystko, co ją charakteryzowało. No i oczywiście była bardzo ładna i często szukała jakiegoś przystojnego i w miarę młodego chłopaka w bazie wojskowej, służącej jej za dom.
Bardzo się od siebie różniły. Nie tylko ze względu na wygląd, wiek, zainteresowania, ale nie miały również tego samego stylu.
         Maggie cały czas chodziła w makijażu, ubierała się w zwiewne sukienki, obcisłe leginsy, kolorowe bluzki, miała bardzo dużo par butów na koturnie, jedną parę trampek, w których chodziła po szkole, nosiła kolorowe bransoletki, długie kolczyki i perłowe naszyjniki. Słuchała popowej muzyki, zawsze miała uśmiech na twarzy, ale była też trochę przewrażliwiona na swoim punkcie. No i starała się spędzać dużo czasu z ludźmi z bazy.
Za to Rebecca była jej całkowitym przeciwieństwem. O jakimkolwiek makijażu nie było nawet mowy, chyba, że musiała akurat jechać do miasta. Jej garderoba składała się głównie z czarnych i granatowych jeansów, białych i czarnych bokserek, czarnej i czerwonej skórzanej kurtki, kilku dużych koszul, T-shirtów z nazwami różnych zespołów, takich jak AC/DC, Green Day, The Beatles czy Imagine Dragons, kilku bluz, dwóch par trampek, dwóch par butów na koturnie, w których chodziła bardzo rzadko, no i miała mnóstwo rzemykowych bransoletek, długich wisiorów i kilka par kolczyków. Słuchała głównie rocka, czasem punku i nie gardziła piosenkami z lat sześćdziesiątych, albo dwudziestych XX wieku oraz tymi „dołującymi” utworami.
Zawsze ukrywała swoje prawdziwe emocje, przyjmując obojętny wyraz twarzy, ton głosu i postawę. Przeważnie przesiadywała zamknięta w swoim pokoju, czytając albo po prostu izolując się od innych ludzi, których towarzystwo mogła znieść tylko przez kilka godzin.
Nieraz, kiedy miała dobry humor, przychodziła do największego pokoju w całej bazie, służącego za publiczny salon, w którym zwykli przesiadywać odpoczywający żołnierze, Maggie oraz Jack i włączała głównie płyty AC/DC albo Green Day i za każdym razem, kiedy to robiła, cała baza była zmuszona tego słuchać, ale większości to nie przeszkadzało. Twierdziła, że jak ma przesiadywać z innymi ludźmi w jednym pomieszczeniu, to tylko w towarzystwie dobrej muzyki.
Była bardzo małomówna w przeciwieństwie do Maggie, która mówiła cały czas. Ale kiedy Rebecca rozmawiała z innymi żołnierzami, na przykład o tym, co ona o nich sądzi, zawsze najpierw uśmiechała się i lekko kręciła głową z niedowierzaniem, że w ogóle ją o to zapytali, potem pytała, dlaczego nie chcą pogadać o tym z Maggie, która była ładniejsza od niej. A kiedy oni chcieli znać jej zdanie, mówiła szczerze, co o nich myśli. Zwykle rzucała jakimiś wrednymi ripostami do każdego, kto z nią rozmawiał. Chciała w ten sposób zniechęcić ich do siebie, nie lubiła towarzystwa innych ludzi. Zwłaszcza tych, którzy tylko udawali kogoś innego, którzy nie potrafili być sobą.
Za to Maggie prowadziła długie konwersacje z każdym, kto do niej zagadał. Twierdziła, że sama mogłaby zacząć rozmowę, ale nie chciała odciągać żołnierzy od ich obowiązków. W to akurat jest w stanie uwierzyć każdy, kto ją poznał. Potrafiła mówić, i mówić, i mówić, cały czas, jakby jej usta nie były w stanie choćby na chwilę się zamknąć. Dzieliła się swoimi opiniami i przemyśleniami na każdy temat z każdym, kto zadał odpowiednie pytanie. Potrafiła wyłożyć niezły wykład, używając swoich odczuć wobec, na przykład jakiegoś obrazu, albo rzeźby, czegokolwiek związanego ze sztuką, którą tak bardzo się interesowała.
-Może i ma te swoje wielkie, godne podziwu przemyślenia, co do sztuki, ale towarzyszy jej przy tym fatalny gust muzyczny.
Stwierdziła kiedyś Rebecca, rozmawiając ze swoim sąsiadem greckiego pochodzenia, Homer’em, o Maggie.
Maggie nie dość, że uwielbiała sztukę, to jeszcze do tego sama potrafiła tworzyć ciekawe, abstrakcyjne, ale równocześnie piękne obrazy. Za to Rebeccę zafascynowało słowo pisane. Na czytaniu spędzała większość swojego wolnego czasu, ale kiedy nie miała ochoty zagłębiać się w światy innych ludzi, sama chciała się wykazać i pisała całkiem dobre opowiadanie, które postanowiła przerobić na powieść fantastyczną i w przyszłości wydać ją do wydruku.
         W życiu Jack’a i jego bazy, wszystko układało się tak jak powinno. Tego dnia jak zwykle wstał o czwartej piętnaście żeby zdążyć obudzić żołnierzy o piątej. Po odświeżeniu i ubraniu się wyszedł na zewnątrz, okrążył budynek i znalazł się przy zamaskowanym przycisku obok tylnych drzwi. Jeszcze raz przetarł twarz dłońmi z nadzieją, że nie wygląda tak okropnie jak się czuje. Ta pogoda mnie dobija… Pomyślał spoglądając na zachmurzone niebo. Jak na Australijski klimat pogoda nie sprzyjała od tygodnia. Dawno nie widział słońca na niebie i było chłodniej niż zwykle o tej porze roku.
Westchnął, odchylił plastikową klapkę i nacisnął duży ciemnozielony guzik. W całej bazie rozległ się dźwięk staroświeckiej pobudkowej trąbki zazwyczaj używanej w wojsku. Jack przygotował się do spotkania ze swoim małym oddziałem.
Prawie równo dwie minuty po alarmie ustawił się przed nim szereg kobiet i mężczyzn w różnym wieku. Jedni byli nawet starsi od niego samego, ale mniej doświadczeni. Żołnierze stanęli na baczność patrząc przed siebie. No to zaczynamy.
-Spóźnienie czterdzieści sekund. Cały oddział na ziemię i pięćdziesiąt pompek!
Cały szereg wykonał polecenie i już po chwili wszyscy byli zajęci ponoszeniem zasłużonej kary.
-Jesteśmy w wojsku panie i panowie! Nawet najmniejsze spóźnienia nie będą tutaj niezauważone! Znacie zasady! Usłyszycie alarm i macie dwie minuty, nie mniej, nie więcej, na opuszczenie bazy! Gówno mnie obchodzi gdzie akurat jesteście, jak dobrze wam się spało, czy cokolwiek innego robicie! Macie dwie minuty! Inaczej karę za spóźnienie ponosi cała grupa! Czy wyraziłem się jasno?
-Tak, sir!
Kiedy żołnierze skończyli ćwiczenia, podnieśli się i znów przybrali postawę „na baczność”. Jack powoli przeszedł wzdłuż szeregu, obserwując każdą osobę po kolei. Sprawdzał, w jakim stanie jest mundur, zwracał uwagę na postawę, to jak każdy z nich wyglądał. Mniej więcej w środku dostrzegł Rebeccę, swoją adoptowaną córkę. Dopięty mundur, włosy zebrane do tyłu, stopy równo, ręce przy ciele. Nic do zarzucenia. Przeszedłby dalej gdyby nie zauważył ciemnych „worów” pod oczami dziewczyny.
-Dobrze ci się spało Cambrige?
-Owszem, sir.
-Jak długo?
-Osiem godzin, sir.
-No to może na rozbudzenie pobiegamy?
Jack usłyszał cichy jęk rezygnacji gdzieś z końca szeregu. Kim by był Jack, gdyby nie zareagował?
-Uroki służby, panienki. Baczność! W prawo zwrot! Pamiętajcie żółtodzioby, biegniemy równo, truchtem.
Po tych słowach cały oddział z Jackiem na czele ruszył przed siebie wydeptaną ścieżką w góry.
-Dwanaście kilometrów górzystym szlakiem. Nie chcę słyszeć sprzeciwów, szeptów, jęków, niczego! Jeżeli którekolwiek z was wyda z siebie choćby najcichsze kichnięcie będziecie wracać do bazy i zaczynać trucht od początku. Czy to jasne?!
-Tak, sir!
Jack już dawno temu znalazł szlak, który tak naprawdę jest jednym dwunastokilometrowym kołem zaczynającym się w lasku kilkaset metrów od bazy. Ścieżka była twarda w niektórych momentach kamienista i śliska, no i cały czas biegło się pod górkę. Proste odcinki zdarzały się tylko na jej wejściu i zejściu w kierunku bazy.
Po porannym biegu odbyła się jeszcze tradycyjna, ale tym razem krótka, musztra. Następnie Jack zafundował swojemu czterdziestoosobowemu oddziałowi ćwiczenia ze składania broni, a później godzinę na strzelnicy.
         Warunkiem zamieszkiwania przez żołnierzy bazy Jack’a były domowe obowiązki, które przypisał im na samym początku, dzięki czemu każdy wiedział, co ma robić po zakończonych ćwiczeniach. No i dzięki temu Jack mógł mieć chwile dla siebie.
Około siedemnastej popołudniu tego samego dnia, postanowił zrobić sobie herbatę i usiąść w salonie. Drzwi prowadzące do tego pomieszczenia nie należały do najmniejszych i tak właściwie to były szklane, nie licząc drewnianej obudowy. Ściany miały bordowy kolor i wisiało na nich mnóstwo obrazów o ciemnych barwach. Wszystkie meble znajdujące się w tym pokoju wydawały się być bardzo stare, choć w rzeczywistości miały, maksymalnie, trzy lata. Naprzeciwko wejścia znajdował się kominek, a przed nim jedna z mniejszych sof w tym pokoju, na której zauważył zamyśloną Rebeccę. Usiadł obok niej popijając herbatę. Dziewczyna nie odzywała się zapatrzona w przestrzeń przed sobą. Wyglądała na zmartwioną.
Jack z westchnieniem odstawił w połowie pusty kubek na stoliku przed sofą, spojrzał na osiemnastolatkę i zapytał spokojnie:
-O, czym tak myślisz?
Rebecca spojrzała na niego pustym wzrokiem i odpowiedziała cichym głosem:
-Coś złego się stanie…
-Dlaczego tak twierdzisz?
-Pamiętasz jak w zeszłym roku przez miasto przeszła trąba powietrzna?
-Trudno zapomnieć…
-Wtedy też miałam takie przeczucie.
-Zbieg okoliczności.
-Może. Może nie.
W tym momencie do pokoju weszła Maggie i słysząc rozmowę ojca z Rebeccą musiała dodać swoje „trzy grosze”.
-Tato ona jest psychiczna. Jestem za oddaniem jej do psychiatryka.
Rebecca obróciła się w stronę Maggie i odpowiedziała spokojnym, ale jednocześnie trochę wrednym tonem:
-Ja przynajmniej nie używam całej twarzy do zjedzenia spaghetti.
Jack w reakcji na ich wymianę zdań uśmiechnął się i powiedział, kierując swoje słowa do młodszej z nich:
-Maggie nie powinnaś podsłuchiwać.
-Nie podsłuchiwałam! Po prostu przyszłam tutaj żeby posiedzieć sobie z tobą i Kluskiem.
-Co za beznadziejne imię…
Wymamrotała pod nosem osiemnastolatka, widząc siadającego dorosłego, grubego kota na dużym fotelu znajdującym się obok sofy. Mówiła bardziej do siebie, ale Maggie musiała usłyszeć jej słowa i od razu zareagowała:
-Na pewno lepsze niż twoje!
-Dziewczyny! Wystarczy mi na dzisiaj krzyków.
Jack oczywiście miał na myśli krzyki Maggie, ponieważ Rebecca przez cały czas utrzymywała spokojny i cichy ton głosu. Dobrze wiedziała, że jej ojczym przez większość dnia jest skazany na odkrzykiwania żołnierzy i bardzo często z tego właśnie powodu chciał mieć choćby chwilę ciszy.
Po jego słowach ani jedna z dziewczyn się nie odezwała. Rebecca wróciła do swoich rozmyślań, a Maggie usiadła na fotelu razem z grubym kotem. Kiedy to kocisko zdążyło się tak spaść? Jack pamiętał, że jeszcze dwa miesiące temu kot wyglądał na lekko wychudzonego, a teraz ledwie mieścił się na jednym fotelu z Maggie.
         Następnego dnia, po porannych ćwiczeniach żołnierzy, do drzwi bazy zapukał sąsiad Jacksonów, Homer Neasby. Wysoki mulat o brązowych oczach i czarnych kręconych włosach. Jack po usłyszeniu jego krótkiego „dzień dobry” od razu zawołał Rebeccę. Kiedy osiemnastolatka zauważyła przyjaciela nagle stanęła nieruchomo, jakby coś sobie przypomniała. Po chwili zamrugała zdając sobie sprawę z tego, co oznacza wizyta Homer’a.
-Cholera.
Wyszeptała, po czym przypominając sobie o obecności chłopaka dodała:
-Poczekaj chwilę tylko wezmę kluczyki.
Homer uśmiechnął się w odpowiedzi i czekał na osiemnastolatkę w holu bazy. Po chwili, jak mówiła, pojawiła się z kluczykami od samochodu w dłoni.
-Teraz możemy iść.
Powiedziała wychodząc na zewnątrz. Homer podążył za nią w stronę zaparkowanego na podjeździe, białego Land Rovera. Dziewczyna odezwała się dopiero jak wsiedli do auta:
-Pytam tak dla pewności. Dzwoniłeś do Grace i Chris’a?
Homer spojrzał na nią niedowierzając w to, co właśnie usłyszał, po czym odpowiedział sarkastycznie:
-Nie, wysłałem im telegram. Powinien dotrzeć jutro nad ranem. Oczywiście, że do nich dzwoniłem! Nie jestem aż takim idiotą, Becca.
-Mów, co chcesz…
Odpowiedziała jadąc w kierunku farmy jej przyjaciółki. Po kilku minutach dotarli na miejsce, a przy drodze już czekali na nich Grace Low i Chris Johnson. Grace jest niską blondynką o jasno niebieskich oczach i pogodnym uśmiechu. Przy niej Chris wyglądał na wysokiego, a w rzeczywistości był tylko trochę niższy od Homer’a. Jednak wzrost nadrabiał dużymi zielonymi oczyma, które przyciągały całą uwagę.
Rebecca zatrzymała się na poboczu, pozwalając im wsiąść do auta.
-Caroline powiedziała, że będzie na nas czekać przy tym mniejszym dworcu kolejowym.
Poinformował Chris.
-Masz moją płytę?
Homer nie potrafił przeżyć choćby godziny bez słuchania AC/DC.
-Becca nie wzięła swojej?
Odpowiedział pytaniem na pytanie odsuwając swój plecak.
-Wiesz w tym pośpiechu chyba zdążyła zapomnieć.
-Ostatnimi czasy jest bardzo nieogarnięta.
Dodała Grace z udawaną powagą.
-Myślę, że powinna przespać choćby jedną noc.
-I przydałaby się jej porządniejsza musztra.
Rebecca westchnęła z uśmiechem na ustach, na co Homer włączając płytę, powiedział:
-Widzicie to, co ja? Jakoś nie poznaję tego grymasu na jej twarzy. Może mnie ktoś oświecić, co się dzieje?
-Hmmm… No nie wiem… Grace pomożesz?
-Dajcie już spokój wcale nie jest ze mną aż tak źle!
Odpowiedziała Rebecca oburzając się teatralnie.
-Nie, wcale! Ostatnio tylko siedzisz i piszesz. Kiedy ostatnio spałaś więcej niż dwie godziny?
Wtrąciła Grace. Martwiła się o przyjaciółkę i miała rację. Przez ostatni tydzień Becca spała najdłużej dwie może trzy godziny, a resztę swojego czasu poświęcała swojemu pisanemu dziełu. Nie potrafiła usnąć bez napisania choćby jednej dodatkowej strony.
W połowie drogi Grace nagle wykrzyknęła:
-Stój!
Rebecca bez zastanowienia wcisnęła hamulec, szczęśliwie zatrzymując się na poboczu.
-Co się stało?!
Zapytał Homer obracając się do tyłu.
-Zapomniałam portfela.
Wszyscy, oprócz Grace, jak na komendę westchnęli z niedowierzania.
Przez całą drogę powrotną Chris i Homer nie ukrywali swojego oburzenia zaistniałą sytuacją. Co chwila powtarzali Grace, że teraz przez nią spóźnią się na film i że Caroline – dziewczyna Chris’a będzie musiała dłużej na nich czekać. Po piętnastu minutach wypominań, Rebecca nawrzeszczała na nich żeby dali już spokój i że każdemu mogło się to zdarzyć.
         Kiedy przejeżdżali obok bazy wojskowej, w której mieszkała Becca, zauważyli na podjeździe czarnego jeep’a bez rejestracji. Homer, jako pierwszy zwrócił na to uwagę. Zaraz po tym w kierunku Land Rovera posypał się grad kul. Rebecca przyjrzała się na tyle na ile mogła, po czym zwróciła się do sąsiada:
-Weź kierownicę.
-Co?! Nie! Nawet o tym nie myśl!
Ciągle jadąc trzydzieści mil na godzinę, osiemnastolatka zdążyła już odpiąć pas i uchylić drzwi samochodu.
-Rebecca to nie jest śmieszne! Wracaj do środka!
Odezwała się Grace, próbując przemówić przyjaciółce do rozsądku.
-Jeźdźcie po Caroline, a potem prosto do Piekła, ale najdalszą drogą od bazy. Tam się spotkamy.
-Co się dzieję?
Zapytał Chris najspokojniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. Becca mówiła mu kiedyś, że w każdej chwili wrogie państwo może ich zaatakować. Ten teren nie należał do najlepiej strzeżonych, więc bez problemu mógł zostać przejęty przez lepiej zorganizowane siły.
-Wiedziałam, że coś złego się stanie. Musze to sprawdzić.
-Rebecca! Nawet, jeśli coś poważniejszego się tam dzieje to nie dasz rady sama!
Zaprotestowała Grace.
-Spotkamy się w Piekle za trzy dni.
Powiedziała, po czym otwierając szerzej drzwi wyskoczyła. Leciała przez krótką chwilę myśląc tylko o tym, żeby nie postawić źle stopy. Już kilka razy wyskakiwała z jadących samochodów, ale poruszających się o wiele wolniej. Na szczęście wylądowała nie robiąc sobie żadnej krzywdy, po czym przebiegła na drugą stronę ulicy żeby znaleźć się bliżej bazy.
Zatrzymała się obok jakiegoś szerokiego drzewa, żeby przez chwilę pomyśleć. Piekło. Też sobie miejsce wybrałaś…
Piekło to tak właściwie coś na kształt kotliny w pobliskich górach. Miesiąc temu, kiedy to Rebecca razem z Homer’em i Grace postanowili się wybrać na spacer, natrafili na jeszcze nieznaną im ścieżkę. Mieli dużo czasu, więc postanowili sprawdzić, dokąd prowadzi. Kilkanaście minut później znaleźli się na szczycie jakiejś bliżej nieokreślonej małej góry. Widok stamtąd był niesamowity. Przed nimi rozciągała się niewielka zatoczka, do której przybijały rybackie kutry, skalne podłoże było wtedy przyjemnie chłodne, a otaczająca ich gęstwina powodowała, że byli niewidoczni.
W pewnym momencie Grace odeszła od nich na chwilę i przedzierając się przez krzaki i gęsto rosnące drzewa znalazła słabo oświetloną kotlinę. Zawołała Homer’a i Becce, żeby pokazać im swoje odkrycie. Tamci uznali, że kotlina lepiej by wyglądała gdyby byłoby widać dno. Wtedy Homer zaproponował żeby poszukali zejścia do środka.
Obeszli dookoła całą kotlinę dwukrotnie i dopiero, kiedy zatrzymali się aby przez chwilę odpocząć, przez przypadek zauważyli coś na kształt kamiennej półki, tworzącej pierwszy stopień w dół. Okazało się, że pod pierwszą półką znajduje się następna, tylko trochę bardziej wysunięta, a pod nią następna i następna, w ten sposób tworząc ogromne kamienne schody.
Nazwali to miejsce Piekłem ze względu na to, że na początku nie byli w stanie zobaczyć dna kotliny. No i była całkiem odizolowana od świata. Chcieli tam kiedyś wrócić, ale nie mogli znaleźć czasu, żeby powtórzyć wycieczkę. A teraz Piekło prawdopodobnie jest dla nich jedynym bezpiecznym miejscem.
         Rebecca wyjrzała zza drzewa w celu ocenienia sytuacji, w jakiej się znalazła. Ludzie, którzy przed chwilą ostrzeliwali jej samochód, stali teraz na baczność przed głównym wejściem do bazy. Wyglądało to tak jakby jej nie zauważyli. I może rzeczywiście tak jest? Pewnie zdążyli już poinformować resztę swoich ludzi o nas. Mogłoby się wydawać, że ich mundury były całkowicie czarne, ale kiedy padały na nie promienie słoneczne, materiał połyskiwał ciemną zielenią. Nie nosili żadnych masek ani hełmów, po prostu mundur, ciężkie, wysokie buty i broń. Broń, której nie poznawała. Co prawda nigdy nie była dobra w wymienianiu i odróżnianiu różnych rodzajów broni, ale nigdy w życiu nie widziała takiego rodzaju. Było to coś podobnego do karabinu, tylko większe, szersze i z większą lufą.
Dziewczyna z powrotem oparła plecy o drzewo i rozejrzała się. Wokół rosło mnóstwo drzew, ale gdyby między nimi przebiegła zauważyliby. A co powiesz na czołganie się? Osiemnastolatka powoli osunęła się na ziemię i zaczęła się czołgać pomiędzy niskimi krzakami najciszej i najostrożniej jak potrafiła.
Z miejsca, w którym się zatrzymała widziała tylne drzwi bazy wojskowej. Niestrzeżone. Już miała się podnosić, kiedy drzwi nagle się otworzyły i na zewnątrz wyszło dwunastu żołnierzy, których znała wraz z Jackiem oraz Maggie eskortowani przez o wiele większą grupę ludzi w ciemnozielonych mundurach, wyposażonych w tą sama broń, którą Rebecca widziała u żołnierzy przy głównym wejściu. Cały czas się zastanawiała, kim mogą być ci ludzie i czego mogą od nich chcieć? To baza wojskowa idiotko! Myślisz, że czego chcą obcy żołnierze od tej bazy wojskowej?! Zbeształa się w myślach.
Tuż za grupą żołnierzy szedł wysoki mężczyzna z blond loczkami, ubrany w czarny płaszcz, ciemne jeansy i wysokie skórzane buty. Stał zwrócony twarzą do grupy znajomych dziewczynie ludzi, co oznaczało, że nie była w stanie dostrzec jego twarzy. Rebecca próbowała usłyszeć, co mówił, ale była za daleko i jedyne, co wychwycił jej słuch to niezrozumiałe urywki zdań. Stwierdziła, że to on jest tym, który dowodzi siłami wroga. Dziewczyna odruchowo podczołgała się bliżej grupy. Starała się poruszać jak najciszej i jak najdłużej pozostać poza zasięgiem ich wzroku.
-…, więc radziłby zachować spokój, o ile wam życie miłe.
Kiedy dziewczyna usłyszała te słowa jej łokieć niechcący natrafił na suchą gałązkę. Zatrzymała się i z przerażenia wytrzeszczyła oczy i wbiła palce w ziemię. Jej serce znacznie przyspieszyło, kiedy blondyn odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej w oczy.
-Uciekaj!
Usłyszała krzyk Jack’a, po czym momentalnie zerwała się na równe nogi, odwróciła się plecami do wroga i zaczęła biec. Po jej pierwszych trzech krokach usłyszała strzał i poczuła niespotykany, palący ból z tyłu głowy, po czym straciła przytomność.
Jack widząc upadającą dziewczynę zaczął się wyrywać trzymającym go żołnierzom, za co jedynie został brutalnie pobity. Maggie stała nieruchomo i wpatrując się w miejsce, w którym upadła jej przyszywana siostra, opadła na kolana i zaniosła się histerycznym płaczem.