środa, 25 marca 2015

Rozdział 16

Witam, moi drodzy, oddani czytelnicy :D
Bardzo przepraszam za taką zwłokę. Minęło dużo czasu od mojej ostatniej obecności tutaj i niestety nie mam jak się wytłumaczyć. Mogę jedynie powiedzieć, że przepraszam za tą nie obecność, ale rozdział raz na miesiąc jest ;)

Ach! No i dzisiaj dzień czytania Tolkiena :D  obchodzicie? ;D

>>>>>>ciągle nie poprawiony, ale jest<<<<<<<<






http://cdnimg.visualizeus.com/thumbs/fb/c4/avengers,eidolon,fanart,loki,thor-fbc4072ef25557e562027b6efca5cb0c_h.jpg


I btw LOTR:







Enjoy :D





         Blond włosa kobieta przyjęła swojego kochanka wraz z ranną dziewczyną. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby ocenić stan poszkodowanej. Istniały bardzo nikłe szanse na uratowanie jej życia. Nawet jak na mieszkankę Asgardu. Była przekonana, że ta młoda dziewczyna jest stąd. Zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie przeżyć tylu złamań i uszkodzeń ciała… No może mógłby przeżyć… Pierwszą dobę po tak nieszczęsnym wypadku. Nie więcej.
         Fandral przez całą noc czuwał przy nieprzytomnej Rebecce. Przyglądał się i starał pomagać Carmen w dezynfekowaniu ran i nastawianiu kości, ale tak naprawdę przydał się tylko przy tym drugim.
Medyczka przemywała rany dziewczyny ciepłą wodą z ziołami i wtedy, w środku nocy, zapytała siedzącego obok wojownika:
– Pochodzi zza gór?
– Słucham?
– Dziewczyna. Czy wcześniej mieszkała za górami? Bo głównie w tamtych rejonach stosowane są tego typu tortury, że tak to nazwę.
– Jest Midgardką.
Kobieta, do tej pory zmywająca krew z twarzy nieprzytomnej, teraz przestała i spojrzała z niedowierzaniem na Fandrala.
– Jest kim?!
– Midgardką. Śmiertelniczką.
– Dopiero teraz mi to mówisz?!
– Dopiero teraz zapytałaś, moja droga.
– To nie ma nic do rzeczy! Śmiertelnicy z Midgardu nie maja prawa tutaj przebywać! Pomagając jej, właśnie w tej chwili, łamię pieprzone prawo!
– A żeby to pierwszy raz…
– Zabierz ją tam z powrotem. Niech tamci lekarze się nią zajmą.
Carmen wstała i chciała wyjść z pomieszczenia, w którym przebywali, ale mężczyzna złapał ją za ramię i zaczął mówić, patrząc jej w oczy:
– Tam spiszą ją od razu na straty. Nie bez powodu przyszedłem do ciebie. Jesteś najlepsza w tym fachu i szkoda, że Korona tego nie widzi...
– Nigdy nie zgodziłabym się pracować dla Korony, Fandralu.
– Wiem to. Bo pomagasz tylko tym, którzy naprawdę tego potrzebują. I wiesz kiedy ktoś nie ma szans na przeżycia, ale błagam Carmen… Musisz jej pomóc.
– Co będę z tego miała?
Fandral wstał, przejeżdżając delikatnie palcami dłoni po jej ramieniu. Najpierw przez chwilę patrzył na jej usta, a później przesunął dłoń na jej szyję. Kciukiem pogładził jej policzek i spojrzał jej w oczy. Poczuł drobną dłoń na nadgarstku i wymruczał, błądząc wzrokiem po jej pięknej twarzy:
– Mogę zapewnić ci wszystko, czego sobie zażyczysz, moja słodka Carmen.
– Nawet ochronę przed Koroną? – zapytała cichym głosem.
– Nawet ochronę przed Koroną.
Nachylił się powoli, zbliżając swoje usta do jej, ale kobieta w ostatniej chwili, kiedy już czuła oddech wojownika na swojej skórze i kiedy ich usta dzieliły jedynie puste milimetry odwróciła się do nieprzytomnej Rebeccki, mówiąc pewnym głosem:
– Świetnie. Teraz przynieś mi więcej ciepłej wody i przygotuj się na nastawianie kości, mięśniaku.


                                               ***


         Nad ranem, kiedy Słońca jeszcze nie było widać, ale gwiazdy już powoli znikały z nieba, które stawało się jaśniejsze z godziny na godzinę, w drzwiach jej posiadłości pojawił się tajemniczy przybysz.
         Zakapturzony, wysoki mężczyzna o szerokich barkach. Jego twarz nie była widoczna przez ubiór i półmrok na dworze, ale Carmen doskonale wiedziała, kto stoi przed jej posiadłością. Zawsze mogła mu zaufać. Jest w końcu Bogiem znanym z milczenia. Wpuściła go do środka.
         Mężczyzna wparował do środka, wyglądając na opanowanego, ale kobieta wiedziała, że tylko udaje.
– Fandral u ciebie jest ­– stwierdził obojętnym tonem, zdejmując płaszcz.
– Owszem.
– Znowu przyszedł, bo znudziły mu się dziwki z burdelu?
– Nie. Uznał, że jestem najlepszą uzdrowicielką, czyniącą cuda.
– I ma rację – wyszeptał, całując Carmen w policzek.
         Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i wzięła okrycie od swojego gościa.
– Jesteś spięty. Co się stało? – zapytała odwieszając jego płaszcz na haczyk zamocowany w ścianie.
– Nasz wspaniałomyślny król sprowadził Midgardkę.
– W jakim celu? – zapytała ostrożnie.
– Jeszcze nie wiem, ale słyszałem, jak mówił, że musi się jej pozbyć. Na wszelki wypadek.
– Nie rozumiem.
– Podobno wymazał jej pamięć, ale nie chce, żeby w jakikolwiek sposób mu zagrażała. Oczywiście nie wierzy w to, że ktokolwiek będzie jej tutaj słuchać, tym bardziej, że nie zna języka, ale może się okazać iż pamięta w jaki sposób pozbył się jej pamięci.
– Z tego, co wiem to dość bolesny rytuał. Z tego, co tam przez chwilę słyszałem, tak. W jakiś sposób opuściła Pałac. Zarządził poszukiwania za kilka dni.
         Zamarła.
– Coś nie tak? – zapytał, widząc jej reakcję.
– Usiądziesz w kuchni? Musimy porozmawiać.


                                               ***


         Kiedy po raz kolejny zdezynfekował jej rany i stwierdził, że potrzebuje chwili przerwy, zostawił nieprzytomną Rebeccę w ciepłym pokoju, a sam udał się do kuchni w celu zrobienia czegoś do picia. Zdecydowanie nie nadaję się na pielęgniareczkę…
         Nawet nie zauważył kiedy zaczął podsłuchiwać rozmowę toczoną w kuchni, pomiędzy Carmen a Vidarrem – patronem milczenia i jednocześnie przyjacielem właścicielki tego domu.
– Załóżmy, że całkiem hipotetycznie, ja albo ktoś mi bardzo… No może nie bardzo, ale bliski lub po prostu znajomy bądź znajoma, z którą mam kontakt, jest w posiadaniu obiektu poszukiwań. Jakie to niesie za sobą konsekwencje?
         Kobieta głośno myślała, a po jej słowach zapadła cisza. Vidarr albo zastanawiał się nad pytaniem albo wiarygodnością hipotetyczności słów, które właśnie usłyszał. Fandral nie miał pojęcia, o co im chodzi, więc z ciekawości nasłuchiwał dalej, wyczekując, podobnie jak Carmen, odpowiedzi Vidarra.
– Jestem pewien, że Einherjerzy doskonale wiedzą kto, jako ostatni z nią przebywał i zaczną poszukiwania poprzez tego nieszczęśliwca.
– Jak to „poprzez” niego…? Albo nią?
– Najpierw znajdą tą osobę, przeszukają mieszkanie, w między czasie, wypytując o wszystko, a jeżeli ją znajdą pociągną, osobę ukrywającą do odpowiedzialności prawnej, co znając naszego łaskawego władcę skończy się więzieniem lub wygnaniem.
– A w najgorszym razie?
– Targiem.
         Carmen zamilkła na dłuższą chwilę, zastanawiając się czy chce znać odpowiedzi na kolejne pytania. Dużo słyszała o czynach nowego króla i wcale ją nie ciągnęło do zadzierania z nim.
– Co z osobami, które współpracowały z ukrywającym?
– Nie wiem. Może ograniczy się do grzywny i do podpisania umowy o poufności. Może.
         Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale mężczyzna ją uprzedził i zapytał beznamiętnym tonem:
– Czy ta Midgardka jest u ciebie?
         I właśnie w tym momencie Fandral uznał, że czas przerwać tą rozmowę.
Wszedł do kuchni pewnym krokiem. Patron milczenia jedynie spojrzał na niego pogardliwie, a Carmen całkiem odwróciła wzrok. I właśnie w tym momencie Vidarr zrozumiał co się dzieje.
Wstał, podszedł szybkim krokiem do Boga wstydu i chwycił mocno poły jego koszuli.
– Z kim tutaj przyjechałeś?!
Vidarr napierał na Fandrala tak, że ten drugi cofał się aż dalsze kroki uniemożliwiła mu ściana.
Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Blondyn mężczyzna w tej sytuacji, widząc wściekłość w oczach przeciwnika wydał się lekko skulić.
– Sam…
– Nie próbuj mnie okłamywać, pieprzone siedlisko chorób wenerycznych!
         Carmen, dostrzegłszy stan przyjaciela musiała interweniować. Próbowała odciągnąć Vidarra od Fandrala, ale on nie reagował na nią.
– Vidarrze daj spokój!
– Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby nie pokojarzyć faktów? Z Pałacu nagle znika Midgardka, którą ty próbowałeś chronić od cierpienia, zjawiasz się tutaj, mówiąc Carmen, że jest wspaniałą uzdrowicielką i wcale nie masz na myśli jakichś seksualnych sztuczek…
         Bóg wstydu uśmiechnął się w reakcji na ostatnie słowa i zapytał z iskierką radości w oczach:
– Skąd wiesz, że nie było w tym żadnej innej intencji?
         Wściekły Vidarr jeszcze bardziej naparł na przeciwnika i stwierdził rozeźlony:
– Jeżeli tutaj przebywa i ty i Carmen jesteście w beznadziejnej sytuacji. I szczerze mam nadzieję, że zwłaszcza ciebie nowy król wyśle na Targ. Bez jakiejkolwiek możliwości powrotu!
         Patron milczenia puścił Fandrala, po czym wyszedł najpierw z kuchni, a potem z domu bez słowa.


                                               ***


         Musiał w końcu zacząć myśleć, jak wyjaśnij całą tą sytuację Rebecce. Ale nie miał pojęcia, co powiedzieć, kiedy zapyta go o cokolwiek związanego z tym światem. Wytłumaczę jej wszystko po kolei. Może przybliżę trochę… jak to się nazywało w Midgardzie? Mitologia nordycka? Chyba tak. Może to dobry pomysł…
         Carmen wyszła z pokoju, w którym od dwóch dni przebywała nieprzytomna śmiertelniczka.
Kobieta skinęła na niego, co mogło oznaczać tylko jedno – obudziła się.
         Chciał od razu wejść do pomieszczenia, ale uzdrowicielka zastąpiła mu drogę i spojrzała w oczy, po czym odezwała się:
– Jest w szoku. Zapewni ją, że nie ma się czego bać i jest bezpieczna. Vidarr wspomniał, że Król wymazał jej pamięć, więc nie jestem pewna, czy cię rozpozna.
– Rozumiem.
– Przyprowadź ją do kuchni, jak tylko się trochę uspokoi.
– W porządku.
         Kobieta westchnęła, po czym oddaliła się, a Fandral wziął głęboki wdech, po czym otworzył drzwi.


                                               ***


         Siedziała skulona w rogu łóżka, obejmując ramionami kolana, Czuła każdy skrawek swojego obolałego ciała. Minęło tylko kilka dni od kiedy połamano jej kości i naznaczono twarz odrażającym, krwawym uśmiechem, ale za pomocą magii uzdrowicielskiej Carmen, kości zrosły się prawidłowo w kilkanaście godzin, a na twarzy dziewczyny powstały dwie blizny.
         Zaciskała spierzchnięte usta, a w szczypiących oczach pojawiły się łzy. Nie była w stanie się odezwać. Próbowała sobie coś przypomnieć… cokolwiek, ale nie potrafiła. Wiedziała tylko kilka rzeczy. Między innymi to, że nazywa się Rebecca Cambrige, ma dziewiętnaście lat, urodziła się piętnastego sierpnia i była torturowana przez mężczyznę, który pozostawił blizny na jej twarzy.
         Po za tym nic ie mogła sobie… Matt. On mi pomógł.
         Nagle drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowała otworzyły się. Jej serce zaczęło szybciej nić i oddech przyspieszył. Nie miała pojęcia, gdzie jest i kim jest osoba, która właśnie weszła do pokoju. Bała się. Chciała uciec, ale nie wiedziała jak i dokąd.
         Światło z zewnątrz oślepiło ją, ale za chwilę zniknęło.


                                               ***


         Król całymi nocami, czyli w czasie, w którym nie zajmował się sprawami swojego ludu i tym podobnymi, przesiadywał w bibliotece lub we własnym gabinecie, gdzie najczęściej albo zgłębiał tajemnice różnorakich ksiąg albo – w tym przypadku – pracował nad sprawą śmiertelniczki w jego boskiej krainie.
         Usunął jej pamięć prawie w stu procentach, przywrócił dziewczynę, za którą wszyscy tęsknili i ubolewali nad jej śmiercią, więc po co mu dalej ta mała, żałosna Midgardka? Równie dobrze mógłbym ją oddać na Targ. Może nie byłoby to zbyt duże wzbogacenie, ale…
         Kontemplacje przerwało mu pukanie do drzwi gabinetu, po którym właśnie krążył.
– Wejść! – zawołał po asgardzku, a po chwili w pomieszczeniu pojawił się niski mężczyzna w szatach typowych dla pałacowych medyków, czyli zielony uniform w zależności od poziomu wykształcenia ze złotymi ornamentami.
– Panie – pokłonił się – obudziła się.
– Kto się obudził? – było zbyt późno, aby mógł rozmyślać o kilku rzeczach na raz.
– Sigyn.