Bardzo przepraszam za taką zwłokę. Minęło dużo czasu od mojej ostatniej obecności tutaj i niestety nie mam jak się wytłumaczyć. Mogę jedynie powiedzieć, że przepraszam za tą nie obecność, ale rozdział raz na miesiąc jest ;)
Ach! No i dzisiaj dzień czytania Tolkiena :D obchodzicie? ;D
>>>>>>ciągle nie poprawiony, ale jest<<<<<<<<
I btw LOTR:
Enjoy :D
Blond włosa kobieta przyjęła swojego
kochanka wraz z ranną dziewczyną. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, żeby ocenić
stan poszkodowanej. Istniały bardzo nikłe szanse na uratowanie jej życia. Nawet jak na mieszkankę Asgardu. Była
przekonana, że ta młoda dziewczyna jest stąd. Zwykły śmiertelnik nie byłby w
stanie przeżyć tylu złamań i uszkodzeń ciała… No może mógłby przeżyć… Pierwszą dobę po tak nieszczęsnym wypadku. Nie
więcej.
Fandral przez całą noc czuwał przy
nieprzytomnej Rebecce. Przyglądał się i starał pomagać Carmen w dezynfekowaniu
ran i nastawianiu kości, ale tak naprawdę przydał się tylko przy tym drugim.
Medyczka
przemywała rany dziewczyny ciepłą wodą z ziołami i wtedy, w środku nocy,
zapytała siedzącego obok wojownika:
–
Pochodzi zza gór?
–
Słucham?
–
Dziewczyna. Czy wcześniej mieszkała za górami? Bo głównie w tamtych rejonach
stosowane są tego typu tortury, że tak to nazwę.
–
Jest Midgardką.
Kobieta,
do tej pory zmywająca krew z twarzy nieprzytomnej, teraz przestała i spojrzała
z niedowierzaniem na Fandrala.
–
Jest kim?!
–
Midgardką. Śmiertelniczką.
–
Dopiero teraz mi to mówisz?!
–
Dopiero teraz zapytałaś, moja droga.
–
To nie ma nic do rzeczy! Śmiertelnicy z Midgardu nie maja prawa tutaj
przebywać! Pomagając jej, właśnie w tej chwili, łamię pieprzone prawo!
–
A żeby to pierwszy raz…
–
Zabierz ją tam z powrotem. Niech tamci lekarze się nią zajmą.
Carmen
wstała i chciała wyjść z pomieszczenia, w którym przebywali, ale mężczyzna złapał
ją za ramię i zaczął mówić, patrząc jej w oczy:
–
Tam spiszą ją od razu na straty. Nie bez powodu przyszedłem do ciebie. Jesteś
najlepsza w tym fachu i szkoda, że Korona tego nie widzi...
–
Nigdy nie zgodziłabym się pracować dla Korony, Fandralu.
–
Wiem to. Bo pomagasz tylko tym, którzy naprawdę tego potrzebują. I wiesz kiedy ktoś
nie ma szans na przeżycia, ale błagam Carmen… Musisz jej pomóc.
–
Co będę z tego miała?
Fandral wstał, przejeżdżając
delikatnie palcami dłoni po jej ramieniu. Najpierw przez chwilę patrzył na jej
usta, a później przesunął dłoń na jej szyję. Kciukiem pogładził jej policzek i
spojrzał jej w oczy. Poczuł drobną dłoń na nadgarstku i wymruczał, błądząc
wzrokiem po jej pięknej twarzy:
–
Mogę zapewnić ci wszystko, czego sobie zażyczysz, moja słodka Carmen.
–
Nawet ochronę przed Koroną? – zapytała cichym głosem.
–
Nawet ochronę przed Koroną.
Nachylił się powoli, zbliżając swoje
usta do jej, ale kobieta w ostatniej chwili, kiedy już czuła oddech wojownika
na swojej skórze i kiedy ich usta dzieliły jedynie puste milimetry odwróciła
się do nieprzytomnej Rebeccki, mówiąc pewnym głosem:
–
Świetnie. Teraz przynieś mi więcej ciepłej wody i przygotuj się na nastawianie
kości, mięśniaku.
***
Nad ranem, kiedy Słońca jeszcze nie
było widać, ale gwiazdy już powoli znikały z nieba, które stawało się
jaśniejsze z godziny na godzinę, w drzwiach jej posiadłości pojawił się
tajemniczy przybysz.
Zakapturzony, wysoki mężczyzna o
szerokich barkach. Jego twarz nie była widoczna przez ubiór i półmrok na
dworze, ale Carmen doskonale wiedziała, kto stoi przed jej posiadłością. Zawsze
mogła mu zaufać. Jest w końcu Bogiem
znanym z milczenia. Wpuściła go do środka.
Mężczyzna wparował do środka,
wyglądając na opanowanego, ale kobieta wiedziała, że tylko udaje.
–
Fandral u ciebie jest – stwierdził obojętnym tonem, zdejmując płaszcz.
–
Owszem.
–
Znowu przyszedł, bo znudziły mu się dziwki z burdelu?
–
Nie. Uznał, że jestem najlepszą uzdrowicielką, czyniącą cuda.
–
I ma rację – wyszeptał, całując Carmen w policzek.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i
wzięła okrycie od swojego gościa.
–
Jesteś spięty. Co się stało? – zapytała odwieszając jego płaszcz na haczyk
zamocowany w ścianie.
–
Nasz wspaniałomyślny król sprowadził Midgardkę.
–
W jakim celu? – zapytała ostrożnie.
–
Jeszcze nie wiem, ale słyszałem, jak mówił, że musi się jej pozbyć. Na wszelki
wypadek.
–
Nie rozumiem.
–
Podobno wymazał jej pamięć, ale nie chce, żeby w jakikolwiek sposób mu
zagrażała. Oczywiście nie wierzy w to, że ktokolwiek będzie jej tutaj słuchać,
tym bardziej, że nie zna języka, ale może się okazać iż pamięta w jaki sposób
pozbył się jej pamięci.
–
Z tego, co wiem to dość bolesny rytuał. Z tego, co tam przez chwilę słyszałem,
tak. W jakiś sposób opuściła Pałac. Zarządził poszukiwania za kilka dni.
Zamarła.
–
Coś nie tak? – zapytał, widząc jej reakcję.
–
Usiądziesz w kuchni? Musimy porozmawiać.
***
Kiedy po raz kolejny zdezynfekował jej
rany i stwierdził, że potrzebuje chwili przerwy, zostawił nieprzytomną Rebeccę
w ciepłym pokoju, a sam udał się do kuchni w celu zrobienia czegoś do picia. Zdecydowanie nie nadaję się na
pielęgniareczkę…
Nawet nie zauważył kiedy zaczął
podsłuchiwać rozmowę toczoną w kuchni, pomiędzy Carmen a Vidarrem – patronem milczenia
i jednocześnie przyjacielem właścicielki tego domu.
–
Załóżmy, że całkiem hipotetycznie, ja albo ktoś mi bardzo… No może nie bardzo,
ale bliski lub po prostu znajomy bądź znajoma, z którą mam kontakt, jest w
posiadaniu obiektu poszukiwań. Jakie to niesie za sobą konsekwencje?
Kobieta głośno myślała, a po jej
słowach zapadła cisza. Vidarr albo zastanawiał się nad pytaniem albo
wiarygodnością hipotetyczności słów, które właśnie usłyszał. Fandral nie miał
pojęcia, o co im chodzi, więc z ciekawości nasłuchiwał dalej, wyczekując, podobnie
jak Carmen, odpowiedzi Vidarra.
–
Jestem pewien, że Einherjerzy doskonale wiedzą kto, jako ostatni z nią
przebywał i zaczną poszukiwania poprzez tego nieszczęśliwca.
–
Jak to „poprzez” niego…? Albo nią?
–
Najpierw znajdą tą osobę, przeszukają mieszkanie, w między czasie, wypytując o
wszystko, a jeżeli ją znajdą pociągną, osobę ukrywającą do odpowiedzialności
prawnej, co znając naszego łaskawego władcę skończy się więzieniem lub
wygnaniem.
–
A w najgorszym razie?
–
Targiem.
Carmen zamilkła na dłuższą chwilę,
zastanawiając się czy chce znać odpowiedzi na kolejne pytania. Dużo słyszała o
czynach nowego króla i wcale ją nie ciągnęło do zadzierania z nim.
–
Co z osobami, które współpracowały z ukrywającym?
–
Nie wiem. Może ograniczy się do grzywny i do podpisania umowy o poufności.
Może.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale
mężczyzna ją uprzedził i zapytał beznamiętnym tonem:
–
Czy ta Midgardka jest u ciebie?
I właśnie w tym momencie Fandral uznał,
że czas przerwać tą rozmowę.
Wszedł
do kuchni pewnym krokiem. Patron milczenia jedynie spojrzał na niego
pogardliwie, a Carmen całkiem odwróciła wzrok. I właśnie w tym momencie Vidarr zrozumiał
co się dzieje.
Wstał,
podszedł szybkim krokiem do Boga wstydu i chwycił mocno poły jego koszuli.
–
Z kim tutaj przyjechałeś?!
Vidarr napierał na Fandrala tak, że
ten drugi cofał się aż dalsze kroki uniemożliwiła mu ściana.
Byli mniej więcej tego samego
wzrostu. Blondyn mężczyzna w tej sytuacji, widząc wściekłość w oczach
przeciwnika wydał się lekko skulić.
–
Sam…
–
Nie próbuj mnie okłamywać, pieprzone siedlisko chorób wenerycznych!
Carmen, dostrzegłszy stan przyjaciela
musiała interweniować. Próbowała odciągnąć Vidarra od Fandrala, ale on nie
reagował na nią.
–
Vidarrze daj spokój!
–
Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby nie pokojarzyć faktów? Z Pałacu nagle
znika Midgardka, którą ty próbowałeś chronić od cierpienia, zjawiasz się tutaj,
mówiąc Carmen, że jest wspaniałą uzdrowicielką i wcale nie masz na myśli
jakichś seksualnych sztuczek…
Bóg wstydu uśmiechnął się w reakcji na
ostatnie słowa i zapytał z iskierką radości w oczach:
–
Skąd wiesz, że nie było w tym żadnej innej intencji?
Wściekły Vidarr jeszcze bardziej naparł
na przeciwnika i stwierdził rozeźlony:
–
Jeżeli tutaj przebywa i ty i Carmen jesteście w beznadziejnej sytuacji. I
szczerze mam nadzieję, że zwłaszcza ciebie nowy król wyśle na Targ. Bez
jakiejkolwiek możliwości powrotu!
Patron milczenia puścił Fandrala, po
czym wyszedł najpierw z kuchni, a potem z domu bez słowa.
***
Musiał w końcu zacząć myśleć, jak
wyjaśnij całą tą sytuację Rebecce. Ale nie miał pojęcia, co powiedzieć, kiedy
zapyta go o cokolwiek związanego z tym światem. Wytłumaczę jej wszystko po kolei. Może przybliżę trochę… jak to się
nazywało w Midgardzie? Mitologia nordycka? Chyba tak. Może to dobry pomysł…
Carmen wyszła z pokoju, w którym od
dwóch dni przebywała nieprzytomna śmiertelniczka.
Kobieta
skinęła na niego, co mogło oznaczać tylko jedno – obudziła się.
Chciał od razu wejść do pomieszczenia,
ale uzdrowicielka zastąpiła mu drogę i spojrzała w oczy, po czym odezwała się:
–
Jest w szoku. Zapewni ją, że nie ma się czego bać i jest bezpieczna. Vidarr
wspomniał, że Król wymazał jej pamięć, więc nie jestem pewna, czy cię rozpozna.
–
Rozumiem.
–
Przyprowadź ją do kuchni, jak tylko się trochę uspokoi.
–
W porządku.
Kobieta westchnęła, po czym oddaliła
się, a Fandral wziął głęboki wdech, po czym otworzył drzwi.
***
Siedziała skulona w rogu łóżka,
obejmując ramionami kolana, Czuła każdy skrawek swojego obolałego ciała. Minęło
tylko kilka dni od kiedy połamano jej kości i naznaczono twarz odrażającym,
krwawym uśmiechem, ale za pomocą magii uzdrowicielskiej Carmen, kości zrosły
się prawidłowo w kilkanaście godzin, a na twarzy dziewczyny powstały dwie
blizny.
Zaciskała spierzchnięte usta, a w
szczypiących oczach pojawiły się łzy. Nie była w stanie się odezwać. Próbowała
sobie coś przypomnieć… cokolwiek, ale nie potrafiła. Wiedziała tylko kilka
rzeczy. Między innymi to, że nazywa się Rebecca Cambrige, ma dziewiętnaście
lat, urodziła się piętnastego sierpnia i była torturowana przez mężczyznę,
który pozostawił blizny na jej twarzy.
Po za tym nic ie mogła sobie… Matt. On mi pomógł.
Nagle drzwi pomieszczenia, w którym się
znajdowała otworzyły się. Jej serce zaczęło szybciej nić i oddech przyspieszył.
Nie miała pojęcia, gdzie jest i kim jest osoba, która właśnie weszła do pokoju.
Bała się. Chciała uciec, ale nie wiedziała jak i dokąd.
Światło z zewnątrz oślepiło ją, ale za
chwilę zniknęło.
***
Król całymi nocami, czyli w czasie, w
którym nie zajmował się sprawami swojego ludu i tym podobnymi, przesiadywał w
bibliotece lub we własnym gabinecie, gdzie najczęściej albo zgłębiał tajemnice
różnorakich ksiąg albo – w tym przypadku – pracował nad sprawą śmiertelniczki w
jego boskiej krainie.
Usunął jej pamięć prawie w stu
procentach, przywrócił dziewczynę, za którą wszyscy tęsknili i ubolewali nad
jej śmiercią, więc po co mu dalej ta mała, żałosna Midgardka? Równie dobrze mógłbym ją oddać na Targ. Może
nie byłoby to zbyt duże wzbogacenie, ale…
Kontemplacje przerwało mu pukanie do
drzwi gabinetu, po którym właśnie krążył.
–
Wejść! – zawołał po asgardzku, a po chwili w pomieszczeniu pojawił się niski
mężczyzna w szatach typowych dla pałacowych medyków, czyli zielony uniform w
zależności od poziomu wykształcenia ze złotymi ornamentami.
–
Panie – pokłonił się – obudziła się.
–
Kto się obudził? – było zbyt późno, aby mógł rozmyślać o kilku rzeczach na raz.
–
Sigyn.