Eksperyment
Na początku była bardzo przestraszona.
Nie wiedziała co się dzieje, w jakim jest miejscu, co się stało, dlaczego nie
może sobie niczego przypomnieć. Cały czas zadawała mu pytania i nawet nie
czekając na odpowiedź mówiła, mówiła, mówiła. Bez przerwy. W pewnym momencie
już przestał próbować jej pomóc. Pozwolił, aby słowotok sam przeszedł.
Kiedy pierwszy szok minął przestała się
odzywać. Wtedy zaprowadził ją do kuchni, gdzie czekała Carmen. Był środek nocy.
Uzdrowicielka siedziała na wygodnym krześle przy dużym, szklanym stole,
trzymając w dłoniach szklankę z bursztynową substancją w środku.
Fandral posadził skołowaną Rebeccę obok
Carmen, która niemal od razu wstała, wzięła dużą filiżankę, wsypała do niej
kilka małych, brązowych ziarenek, po czym zalała wrzątkiem i podała
dziewczynie.
Bóg wstydu usadowił się naprzeciwko
śmiertelniczki, a kiedy właścicielka domu znalazła się tuż przy nim zaczęli
powoli i spokojnie wyjaśniać Rebecce, co się stało.
Czekali
na jej pytania, ale milczała. Tylko uważnie słuchała, tego co mieli do
powiedzenia i usiłowała sobie przypomnieć jakąkolwiek scenę, cokolwiek
powiązanego z jej życiem przed obudzeniem się w miejscu, w którym właśnie się
znajdowała.
Zmarszczyła brwi i długo po zapadnięciu
między nimi ciszy spojrzała w oczy Fandrala i zapytała bardzo cicho:
–
Gdzie tak właściwie jestem?
Carmen,
jako jedna z niewielu, znająca angielski zwróciła oczy ku mężczyźnie, siedzącym
przy niej.
–
Jesteś w Asgradzie – powiedział to takim tonem, jakby było to najoczywistszą
rzeczą na świecie.
–
Fandralu… Ona nie wiem, o co chodzi. Musisz jej wytłumaczyć – odezwała się
Carmen w swoim ojczystym języku.
Rebecca
cały czas patrzyła na nich pytającym wzrokiem, a kiedy frustrujący brak
odpowiedzi zrobił się naprawdę nieznośny Carmen stwierdziła, że nie będzie
czekać, aż jej były kochanek w końcu zdecyduje się coś z siebie wykrztusić i
powiedziała:
–
Taki z ciebie odważny żołnierz, a nie potrafisz wytłumaczyć zwykłej Midgardce,
gdzie jest. Jesteś wspaniały Fandralu – ostatnie zdanie, nawet nie zrozumiałe
przez Rebecce, wręcz ociekało sarkazmem.
–W
Midgardzie mogłaś słyszeć o mitologii nordyckiej… słyszałaś? – zapytała
łagodnie już po angielsku, a Rebecca przytaknęła to był jej odruch, więc jak
tylko zorientowała się, co zrobiła, zmarszczyła brwi i odezwała się cicho:
–
Nie. Nie wiem. Nie pamiętam niczego… wszystko, co się działo przed tym
ostatnim, okropnym bólem… jedna, wielka, czarna dziura. Nie mam pojęcia, co
wcześniej robiłam, gdzie mieszkałam…
Zapanowała cisza. Teraz Carmen nie
wiedziała, jak powinna zareagować.
–
Ale pamiętasz mnie… – stwierdził zamyślony Fandral.
–
Tak.
–
Jak?
–
Nie wiem…
***
Posiadłość Caroline była ogromna. Jej
rodzina zawsze miała dużo pieniędzy i pławiła się w luksusach, ale najgorsze
dla nastolatki było to, że zawsze była sama. Ewentualnie z opiekunką albo
gosposią. Rodzice całe dnie spędzali w pracy, a ona jak nie była w szkole
niemiłosiernie się nudziła. Chociaż od czasu do czasu zdarzało jej się wyjść z
grupką znajomych, którzy stali się dla niej jednymi z najważniejszych ludzi,
którzy byli w stanie ją wesprzeć, być z nią kiedy miała jakiś problem. Mogła im
zaufać i rozumiała, że najważniejszymi wartościami powinny być między innymi
przyjaźń, miłość i współczucie. Oczywiście nigdy nie wiadomo, kiedy szał
pieniędzy uderzy komuś do głowy, dlatego lepiej nie osądzać, co mimo wszystko
liczyło się dla niej najbardziej.
Caroline siedziała w olbrzymim salonie z
Maggie i Grace. Krople deszczu bębniły o szyby okien, a w środku posiadłości, w
kominku spokojnie płonął ogień.
Maggie
robiła coś na telefonie, a przyjaciółki siedziały na zupełnie oddzielnej
kanapie, pijąc kawę i co jakiś czas zerkając na przyrodnią siostrę Rebeccki.
–
Przeszkadza ci tutaj? – zapytała ściszonym głosem Grace.
–
Nie. Szczerze mówiąc myślałam, że będzie o wiele gorzej. Po pierwszej godzinie
jej pobytu domyśliłam się, że łatwo ją przekupić, więc nie jest źle.
–
Na pewno nie chcesz, żeby pomieszkała teraz z kimś innym?
–
Na pewno.
***
Pogoda na zewnątrz była okropna. Nieprzeciętnie
niska temperatura, ulewny deszcz, który zamieniał ulice w płytkie strumienie i
odgłosy zwiastujące burzę. Nikomu nie widziało się wychylić nosa zza drzwi
własnego domu, a jednak pewien młody chłopak stał teraz na krawędzi urwiska.
Przemoczony do suchej nitki w ubłoconych butach i spodniach. Zaciskał pięści, a
wzrok miał utkwiony w czerń prawie pod sobą. Podobał mu się ten widok. Na
granicy ziemi i dziury w niej, znajdowały się skały porośnięte mchem i małymi
drzewami, a potem coraz głębsza przepaść, coraz bardziej porośnięta różnymi
roślinami, skrywającymi dno.
Zimne krople spływały z jego włosów na
twarz. Marzł, ale mimo wszystko stał na krawędzi urwiska i wsłuchiwał się w
odgłosy nadchodzącej burzy. Zaczerpnął powietrza w płuca i zamknął oczy.
Po
dłuższej chwili w jego głowie zaczęły krążyć słowa: Już nie jesteś potrzebny.
Przytłaczały go, stawały się coraz
głośniejsze, coraz bardziej natarczywe, aż w końcu zabrzmiały jak rozkaz.
Czarnowłosy mulat otworzył oczy i znów spojrzał w czerń.
Zrobił tylko jeden, pewny krok. I tak
nie miał nic do stracenia.
***
Życie w Pałacu trwało dla jego
mieszkańców całą dobę, szczególnie dla skrzydła szpitalnego. Medycy i
pielęgniarki czuwali przy rannych i cierpiących bez przerwy. A ostatnimi czasy
największą sensację stanowiła przywrócona do życia kobieta. Od czasu odzyskania
świadomości nie odezwała się ani słowem do nikogo. Jedynie, kiedy medyk pytał
czy dobrze się czuje kiwała głową albo wzruszała ramionami. Wszyscy, którzy się
nią zajmowali podejrzewali, że nie potrafi mówić, pomimo tego iż podczas
wcześniejszego życia potrafiła pięknie śpiewać.
Kobieta obdarzona imieniem Sigyn trwała
pogrążona w swoich myślach. Pamiętała wszystko, co robiła od czasów
dzieciństwa, lecz nie pojmowała kilku ważnych rzeczy – dlaczego nie spotkało ją
to, co zwykle spotyka umarłych? Dlaczego nie obudziła się w Królestwie
Zmarłych? Dlaczego i jakim prawem ciągle żyje? I kto jest za to odpowiedzialny?
Nie… Przecież doskonale wiem, kto się do
tego przyczynił.
Kontemplacje dziewczyny przerwał dźwięk
otwierających się drzwi. Do pokoju wszedł szczupły, niski mężczyzna, który
zajmował się nią od kiedy odzyskała przytomność.
–
Witaj Sigyn, dobrze się dzisiaj czujesz? – zapytał, uśmiechając się
przyjacielsko.
–
Chciałabym… – zaczęła bardzo cichym i słabym głosem – porozmawiać z nim.
Medyk
nie wiedział o kim mówi jego pacjentka, ale cieszył się, że nareszcie
postanowiła się odezwać.
–
Z kim chciałabyś porozmawiać, moja droga?
Milczała
przez następne kilka minut, po czym spojrzała w oczy mężczyźnie i nawet nie
zdążyła otworzyć ust, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Oboje spojrzeli w
tamtym kierunku.
Mężczyzna ukłonił się, widząc króla.
–
Witaj, Panie. Bardzo mi przykro, ale…
–
Wynocha. – rozbrzmiał mocny głos władcy.
–
Panie, obawiam się, że pacjentka nie jest jeszcze w stanie…
–
Nie obchodzi mnie to. Powiedziałem: wynocha! – warknął, a medyk skulił się w
sobie, pokłonił, wymamrotał krótkie przeprosiny i wyszedł zostawiając w pokoju
tylko Sigyn i Loki’ego.
Kobieta chciała wstać i złożyć pokłon
swojemu nowemu królowi, ale kiedy tylko szybko zerwała się i stanęła na
własnych nogach, zachwiała się, zakręciło jej się w głowie i całkiem straciła
równowagę, lecz Loki szybko zrozumiał, co się dzieje i niemal z prędkością
światła pojawił się tuż przy niej, chroniąc Sigyn od upadku.
–
Głupia… – odezwał się bardzo cicho, a potem trochę głośniej dodał – jeszcze za
wcześnie żebyś wstawała – jego głos nie zdradzał żadnych uczuć.
Trwali
tak przez chwilę w milczeniu, ponieważ ona nie zamierzała odpowiedzieć, a on
nie chciał nic więcej dodawać. W końcu podniósł się i posadził ją na łóżku, sam
jednak przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko niej.
Patrzył na kobietę, która jeszcze nie
dawno była zimnym trupem, a teraz została jego największym dziełem.
Długie,
blond loki spływały po jej drobnych ramionach, sięgając niemal do pasa.
Szczupłe ciało, na którym spoczywała jedna zwiewna, cienka, biała szata. Piękna
twarz z delikatnie zarysowaną szczęką, wyraźnymi kośćmi policzkowymi, prostym
nosem i dużymi oczami, skrywającymi błękit oceanu.
Tak. To było jego dzieło. Siedziała
teraz prosto na łóżku, pewna siebie, ale jednocześnie skryta. Nie zdawała sobie
sprawy, że materiał trochę prześwituje. Loki, zauważywszy to, zdjął marynarkę,
którą akurat na sobie miał i podał jej.
Spojrzała na niego podejrzliwie, więc
wyjaśnił:
–
Szaty pacjentów nieco prześwitują, jesteś pewna, że chcesz, abym cię taką
oglądał?
Mag
zauważył iż jej policzki nabrały różowawego koloru. Bez słowa wzięła marynarkę
Loki’ego i okryła się nią trochę się kuląc.
–
Dlaczego nie jestem w Helheim? – zapytała cicho, patrząc mu w oczy, z których
nie potrafiła niczego wyczytać.
Mężczyzna
oparł łokcie na kolanach, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Doskonale
wiedział, że Sigyn jest zagubiona i nie rozumie tego, co się stało, ale z
pewnością niedługo będzie się cieszyć, że ciągle żyje.
Milczał jedynie się w nią wpatrując. Należała
do niego, choć pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. W końcu westchnęła
zrezygnowana, nie spodziewając się już odpowiedzi.
–
Niczego mi nie wytłumaczysz, prawda? – zapytała, zakładając ręce na piersiach.
–
Co będę miał z tego, że ci wszystko powiem? – odpowiedział pytaniem na pytanie,
po dłuższej chwili milczenia.
–
Co musiałabym zrobić…
–
Właściwe pytanie – przerwał jej – to: co jesteś w stanie zrobić?
Znów zapadła cisza. Nie wiedziała, nie
była pewna, czego Loki będzie od niej chciał w zamian za informacje na jej
temat. Ale czuła, że życie w niewiedzy prędzej czy później wykończyłoby ją, tym
bardziej, że zawsze była ciekawska i zawsze musiała wiedzieć wszystko, co jej
dotyczy.
Odwróciła
wzrok i powiedziała bardzo cichym głosem:
–
Wszystko.
–
Nie dosłyszałem – stwierdził mężczyzna.
–
Jestem gotowa zrobić wszystko, czego będziesz ode mnie wymagał, w zamian za
przekazanie mi wiedzy na mój temat – wyraźnie zaakcentowała słowo „mój”.
–
Dobrze – stwierdził, po czym wstał i gwałtownie nachylił się nad kobietą,
łapiąc ją za ramiona i przyciskając do ściany. Jej serce przyspieszyło, źrenice
rozszerzyły się. Bała się. I on dobrze o tym wiedział. Żywił się strachem
innych istnień.
–
Nie gwarantuję, że nie zrobię ci krzywdy – wyszeptał lodowatym głosem tuż przy
jej uchu, po czym szybko odsunął się od Sigyn i idąc do drzwi dodał – poczekam
aż będziesz w stanie funkcjonować poza skrzydłem szpitalnym.
Po tych słowach wyszedł, zatrzaskując
za sobą drzwi i zostawiając drżącą z przerażenia kobietę samą.
***
Południe na rynku to istny chaos.
Handlarze krzyczą cały czas zachwalając swoje produkty, kupujący śmieją się,
głośno rozmawiają, plotkują. I to ta ostatnia czynność stała się najważniejsza
i najprzydatniejsza dla uszu nowo przybyłego gościa. Całymi dniami wysłuchiwał
różnych głupot, ale z czasem pojawiły się ważne informacje.
Mężczyzna siedział oparty plecami o
jesion na środku placu i zaczął się przysłuchiwać grupce kobiet, które na początku
swojej rozmowy śmiały się i opowiadały o swoich dzieciach, lecz nagle jedna z
nich zmieniła temat.
–
W Pałacu chodzą słuchy, że panienka Sigyn w końcu się obudziła.
–
To wspaniale! Nareszcie ta zaradna duszyczka będzie mogła wrócić do nas cała i
zdrowa – zachwycała się jedna.
–
Nie wiadomo czy zdrowa, moja droga, w końcu królem nie jest już nasz szanowany
Wszechojciec Odyn – zauważyła druga, pulchniejsza kobieta.
–
I co w związku z tym? – zapytała trzecia, wyglądająca trochę jak jaszczurka z
twarzy.
–
To, że wszyscy doskonale wiemy, jaki naprawdę jest Loki – odpowiedziała
pulchna.
–
Sigyn długo była służką królowej Friggi, więc może jednak ten potwór oszczędzi
to biedne dziewczę – westchnęła pierwsza z nich.
–
Ją może tak, ale nie chciałabym być na miejscu Midgardki, którą tutaj ściągnął.
Dobrze, że tylko na chwilę. Podobno jej teraz szukają, a Einherjerzy widzieli
tego, kto jej pomógł – odezwała się jaszczurza twarz.
–
I bardzo dobrze. Ten który jej pomógł też sam się wyzwolił spod tyrani
Loki’ego. Mam nadzieję, że ta biedaczka uciekła od niego na dobre. A jeszcze
lepiej byłoby gdyby wróciła do domu. Nie wiadomo co może się z nią stać –
odpowiedziała pulchna.
–
Pewnie w najlepszym przypadku zostałaby jego osobistą dziwką – skomentowała
pierwsza z nich.
Midgardka
w Asgardzie? To pewnie ta, którą miał się zająć Luke… – Przysięgam bracie,
pomszczę cię – Ale gdzie mogłaby uciec? I skoro Einherjerzy widzieli osobę,
która jej pomogła, to znaczy, że musiał to być ktoś, kogo od przynajmniej dwóch
może trzech dni nie ma w Pałacu…
***
Bóg wstydu wraz z Carmen wyjaśnili
Rebecce wszystko, co powinna wiedzieć. Śmiertelniczka próbowała zrozumieć
wszystko, co do niej mówią, ale i tak stwierdziła, że musi to sobie jakoś
poukładać w głowie i przez kolejne pół nocy zadawała im przeróżne pytania.
Kiedy cała trójka miała już powoli dość tego wszystkiego, bo byli niesłychanie
zmęczeni ciężką, nieprzespaną nocą, do kuchni wpadły pierwsze promienie
wschodzącego słońca.
Carmen stwierdziła, że dłużej nie
wytrzyma i potrzebuje chociaż krótkiego czterogodzinnego snu. Niedługo po niej
Fandralowi i Rebecce również zaczęły się kleić oczy. Mężczyzna odprowadził
dziewczynę do pokoju, a ta w ostatnim momencie zawahała się.
–
Śpij dobrze Matt...
–
Ty również Rebecco.
–
Czekaj. Ta kobieta, która mnie wyleczyła… Zwracała się do ciebie zupełnie
inaczej. Jak ona mówiła…?
–
Rebecco, proszę nie wyciągaj pochopnych wniosków.
–
Fandral, tak? I znała cię od bardzo dawna. – dziewczyna nagle zrozumiała, że
nie ma do czynienia ze zwykłym śmiertelnikiem, takim jak ona, lecz z kimś
zupełnie innym – Myślałam, że jesteś taki jak ja. Zaufałam ci! A ty mnie
oszukałeś. Od samego początku okłamywałeś mnie i nawet nie zamierzałeś
powiedzieć prawdy!
–
Rebecco zrozum… Musiałem to ukrywać. To, że pochodzę stąd, że miałem cię tylko
pilnować… Te kilka tygodni spędzonych razem dużo dla mnie znaczy, przywiązałem
się do ciebie – mówił prawdę, przywiązał się do śmiertelniczki, ale mimo
wszystko i tak nie chciał zdradzić jej tego, kim naprawdę jest – nie chciałem
żeby tak wyszło…
Zraniona Midgardka pod wpływem nerwów
zamachnęła się i spoliczkowała Boga wstydu. Już się nie odezwał, a ona
wysyczała:
–
Myślałam, że chociaż tobie mogę ufać.
Odwróciła
się i zatrzasnęła za sobą drzwi, a Fandral westchnął zrezygnowany, pojmując, że
powinien na samym początku powiedzieć jej kim jest. Nawet jeżeli by go wyśmiała
i uważała to za żart. Ale to przecież jedna
głupia śmiertelniczka. Nie zależy mi. Przejechał palcami po swoich blond
włosach i powoli podążył w kierunku salonu, żeby zająć kanapę.
Przechodząc koło sypialni Carmen
zawahał się. Może jednak umili sobie i jej ten poranek? Uchylił drzwi i
zobaczył kobietę w samej bieliźnie, czeszącą włosy przed lustrem. Uśmiechnął
się łobuzersko, a ona tylko westchnęła.
–
Odpowiedź brzmi: „nie, Fandralu” – odezwała się po asgardzku.
Mężczyzna
zamknął za sobą drzwi i podszedł do niej z kocią gracją. Położył dłonie na jej
talii i oparł podbródek o jej ramię. Carmen odłożyła szczotkę na szafkę koło
zwierciadła, a Bóg wstydu wymruczał:
–
Zawsze chciałem się z Tobą kochać przed lustrem.
–
Słyszałam sprzeczkę z Midgardką. Jak się z tym czujesz?
–
Nie zależy mi – odpowiedział, wzruszając ramionami.
Dłonie Fandrala zaczęły muskać szczupły brzuch kobiety, a jego usta irytująco delikatnie całowały jej
szyję. Carmen odchyliła głowę, opierając ją na ramieniu mężczyzny. Palce jej dłoni
splotły się z jego palcami, wędrującymi teraz w kierunku jej piersi.
–
Może pójdziemy pod prysznic? Niech twój obrażony pupilek posłucha, jak bardzo
obchodzą cię jej fochy.
Uśmiechnął
się przy jej skórze, po czym uzdrowicielka stanęła z nim dosłownie twarzą w
twarz. Nachylił się i pocałował ją delikatnie.
–
Myślałem, że odpowiedź brzmi: „nie, Fandralu” – wymruczał.
–
Tylko jeżeli zapytasz, czy doszłam – odpowiedziała, mrugając do niego.
– O ty mała, wredna… – przerzucił sobie kobietę przez ramię i zaczął iść w
kierunku łazienki, nie zwracając uwagi na jej sprzeciw przerywany śmiechem.
Kabina prysznicowa, której podłoga i
ściany zostały wykonane z rzadkiego i bardzo drogiego materiału przypominającego
granit o bladobłękitnym kolorze, nie należała do najmniejszych. Przyjemnie
ciepła woda spływała na ich nagie ciała, które trwały bardzo blisko siebie. Ich
usta były niemal nierozłączne, a dłonie błądziły po ciałach.
Mężczyzna przyparł kobietę do ściany i
zaczął żarliwie całować jej szyję. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, zatapiając
palce w jego włosach i ciągnąc je. Jego dłoń do tej pory zaciskająca się na jej
ramieniu zaczęła zsuwać się na pierś, potem brzuch i kiedy muskała jej skórę,
nagle oboje usłyszeli dźwięk obwieszczający czyjeś pukanie do drzwi
wejściowych.
–
Ktokolwiek to jest może poczekać… – powiedział cicho Fandral, a kobieta,
słysząc ciągłe dobijanie się, odpowiedziała:
–
Ktokolwiek to jest szybko nie odejdzie, pójdę go spławić.
Wyślizgnęła
się z objęć Boga wstydu i okrywając swoje ciało jedynie zwiewnym, lekko
prześwitującym, kremowym szlafrokiem wyszła z łazienki, zostawiając go samego.
Nie włączała światła. Cicho podchodząc
do drzwi wyjrzała przez małe, dyskretne okienko. Nikogo się nie spodziewała,
ale widok Einherjerów tutaj wcale by jej nie zdziwił.
Na
dworze było już jasno, choć gałęzie drzew przysłaniały nieco blask słońca.
Carmen dostrzegła zakapturzoną postać. Może
to Vidarr…? Ale czego on chciałby ode mnie tak wcześnie?
Znów rozległo się pukanie, postanowiła
otworzyć. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy ujrzała twarz nowego władcy
Asgardu.
Automatycznie
poczuła obrzydzenie i pogardę do jego osoby. Loki kiedyś uczył ją magii
uzdrowicielskiej. Wszystko było w porządku, szło im nawet bardzo dobrze… dopóki
się nie przespali. Carmen po tym wydarzeniu, czując się zażenowana tym faktem,
nie wyobrażała sobie ich dalszej współpracy. Później sama kontynuowała naukę i
stała się jedną z najlepszych, nie chcących pracować w Pałacu, uzdrowicielek w
całym Asgardzie, a może i nawet we wszystkich Dziewięciu Kraina.
Carmen zaczęła drwić z jego statusu
społecznego, puszczając poły szlafroka i jednocześnie odsłaniając nieliczne
fragmenty jej nagiego ciała. Zaczęła szybko i przesadnie poprawiać wilgotne
włosy, mówiąc ironicznym głosem:
–
Och, wybacz mi Panie, że zastajesz mnie w takim stanie. Zapomniałam poprosić
mojego osobistego fryzjera, żeby ułożył moje włosy w coś wykwintnie
wyglądającego, specjalnie w razie twojej niespodziewanej wizyty.
Loki
przewrócił oczyma, po czym zdejmując kaptur z głowy powiedział krótko i
poważnie, ignorując złośliwości kobiety:
–
Doskonale wiesz, z jakiego powodu tu jestem.
Uzdrowicielka
założyła dłonie na piersiach, opierając się o framugę drzwi. Zmierzyła go
badawczym wzrokiem i zatrzymując się na jego twarzy odpowiedziała, drwiąco:
–
Nie mów, że plotki o tym, że uciekła ci ta mała Midgardeczka są prawdą. To
oznaczałoby, że naprawdę nie zasługujesz na tron, bo nie potrafisz upilnować nawet kogoś tak mało
znaczącego, a jednak przebywającego
tutaj. W Asgardzie.
–
Widziałaś ją? Z Fandralem? – zapytał, tracąc powoli cierpliwość. Carmen zmarszczyła
brwi, doskonale udając zdziwienie.
–
Fandral jest tutaj. Konkretniej właśnie uciekłam mu spod prysznica. Ale
Midgardki z nim nie było.
–
Ciekawe, bo to właśnie on pomógł jej uciec.
–
Może zostawił ją u kogoś, kto zgodziłby się przyjąć do siebie tak marne
stworzenie. Zresztą… dlaczego nie zapytasz wszechwiedzącego Heimdall’a?
–
Ponieważ sam chcę dojść do tego, gdzie jest – zaczął mówić niskim, groźnym
głosem, podchodząc coraz bliżej – żebym mógł sam pozbawić jej żywota w
największych męczarniach, w konsekwencji jej bezmyślnej ucieczki, a tego, kto
ją krył czeka więzienie o zaostrzonym rygorze, gdzie więźniowie nieraz tracą
życie na skutek jednego uderzenia bata, który zdziera skórę i mięso z ich
kości.
–
Jesteś okrutny – skomentowała, patrząc mu w oczy. Stał tuż przy niej i
wyszeptał:
–
I to cię podnieca. I napawa strachem. Twoje serce przyspieszyło, dłonie zaczęły
się delikatnie pocić, źrenice stały się szersze, spięłaś się… A ja żywię się
strachem. – ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha, a kobietę przeszedł dreszcz. –
Ten szlafrok nie zasłania zbyt wiele – stwierdził uśmiechając się.
–
Nie mam Midgardki – wyszeptała z pewnością siebie.
–
Wierzę ci – i naprawdę jej wierzył. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie.
Carmen chciała się cofnąć, ale on
złapał ją za ramiona i przycisnął swoje usta do jej ust. Całował ją żarliwie, a
ona pomimo pewnego rodzaju strachu odwzajemniała jego gesty. Zacisnęła palce na
jego ramionach, wbijając paznokcie w skórę. Podniósł ją, a kobieta oplotła
nogami biodra mężczyzny. Oparł ją plecami o ścianę, jedną dłoń zaciskając na jej
udzie, a drugą trzymając w jej włosach.
Przesunęła
palce na jego kark, kiedy zaczął całować jej szyję.
–
Fandral jest w domu… – wysapała, a Kłamca, odpowiedział bez cienia emocji w
głosie:
–
Nie szkodzi.
Wplotła palce w jego włosy, a on
trzymając ją mocno przeszedł do salonu, gdzie usiadł na kanapie dalej
zawzięcie, pieszcząc jej szyję. Kobieta zaczęła rozpinać jego koszulę i prawie
skończyła swoje zadanie, kiedy oboje usłyszeli odchrząknięcie. Odwrócili się w
kierunku, z którego dochodził ten odgłos i zobaczyli pół nagiego Fandrala, na
którego biodrach utrzymywał się - bardzo luźno - krótki ręcznik. Patrzył z
niedowierzaniem na Lokiego, który uśmiechnął się szeroko, ale z nutką pogardy,
i powiedział:
–
Witaj, żołnierzyku. Wybacz, ale nie szukamy dodatkowej osoby.
Fandral,
widząc uśmieszek Kłamcy nie miał zamiaru się powstrzymywać. Podszedł do nich,
chwycił Lokiego za koszulę i nie zważając na protesty i uwagi Carmen, wywlókł
go na zewnątrz.
Bóg wstydu był silniejszy fizycznie od
swojego obecnego rywala, ale to nie zmieniało faktu iż powinien się go obawiać.
Nie wielu potrafi posługiwać się tak niebezpieczną magią. Jednym z tych
„niewielu” był właśnie obecny władca Asgardu. Mistrz podstępu, kłamstwa, sprytu
i magii.
Zaczął się śmiać, kiedy Fandral –
żołnierz, służący w królewskiej armii – rzucił go na ziemię. Mag tylko wykonał
nikły gest dłonią, sprowadzając blond włosego mężczyznę do parteru.
–
Uważaj z kim zadzierasz, Fandralu.
–
Nigdy się ciebie nie obawiałem…
–
A powinieneś – stwierdził Loki, po czym wysłał wiązkę ciemnozielonego światła w
jego stronę i zniknął.