Czy tylko ja ciągle nie mogę się otrząsnąć po Thor'ze 2 ? o.O
Liczę na wsze opinię i przepraszam, za ewentualne błędy. Pozdrawiam, Lola.
Miesiąc wcześniej.
Trzy mile za jednym z Australijskich
miasteczek znajdowała się mała baza wojskowa, którą zamieszkiwał Jack Jackson
wraz ze swoją córką Maggie oraz jej przybraną siostrą Rebeccą, no i małym
oddziałem żołnierzy, których szkolił.
Jack jest najważniejszym człowiekiem w tym
budynku, więc mógł sobie pozwolić sprowadzić rodzinę, tym samym jeszcze
bardziej zachęcając osiemnastoletnią Rebeccę do wstąpienia w szeregi armii.
Dziewczyna od samego początku była
zafascynowana mundurem, wysiłkiem fizycznym, bronią i wszystkim, co łączyło się
z wojskiem. Nie należała ani do najwyższych, ani do najniższych osób, jakie
znał, miała metr siedemdziesiąt wzrostu, ciemnoblond kręcone włosy, sięgające
do ramion oraz niebieskie oczy, które pod wpływem światła, co wieczór zmieniały
kolor na zielone. Gdyby nie była krótko wzrokowcem bez problemu mogłaby wstąpić
do wojska. Ale mimo to uczestniczyła w musztrach i treningach, które wykonywali
wszyscy żołnierze w bazie.
Za to rodzona córka Jack’a, szesnastoletnia
Maggie, nigdy nie widziała nic ciekawego w mundurze, ani w wojsku, czy nawet w
policji. Niekiedy chciała się wyrwać ze swojego domu, zamieszkać w mieście i
mieć normalne, niewojskowe życie. Nastolatka, metr siedemdziesiąt osiem
wzrostu, długie, kasztanowe, proste włosy, szaroniebieskie oczy i szczupła
sylwetka - to wszystko, co ją charakteryzowało. No i oczywiście była bardzo
ładna i często szukała jakiegoś przystojnego i w miarę młodego chłopaka w bazie
wojskowej, służącej jej za dom.
Bardzo się od siebie różniły. Nie tylko ze
względu na wygląd, wiek, zainteresowania, ale nie miały również tego samego
stylu.
Maggie cały czas
chodziła w makijażu, ubierała się w zwiewne sukienki, obcisłe leginsy, kolorowe
bluzki, miała bardzo dużo par butów na koturnie, jedną parę trampek, w których
chodziła po szkole, nosiła kolorowe bransoletki, długie kolczyki i perłowe
naszyjniki. Słuchała popowej muzyki, zawsze miała uśmiech na twarzy, ale była
też trochę przewrażliwiona na swoim punkcie. No i starała się spędzać dużo
czasu z ludźmi z bazy.
Za to Rebecca była jej całkowitym
przeciwieństwem. O jakimkolwiek makijażu nie było nawet mowy, chyba, że musiała
akurat jechać do miasta. Jej garderoba składała się głównie z czarnych i
granatowych jeansów, białych i czarnych bokserek, czarnej i czerwonej skórzanej
kurtki, kilku dużych koszul, T-shirtów z nazwami różnych zespołów, takich jak
AC/DC, Green Day, The Beatles czy Imagine Dragons, kilku bluz, dwóch par trampek,
dwóch par butów na koturnie, w których chodziła bardzo rzadko, no i miała
mnóstwo rzemykowych bransoletek, długich wisiorów i kilka par kolczyków. Słuchała
głównie rocka, czasem punku i nie gardziła piosenkami z lat sześćdziesiątych,
albo dwudziestych XX wieku oraz tymi „dołującymi” utworami.
Zawsze ukrywała swoje prawdziwe emocje, przyjmując obojętny wyraz
twarzy, ton głosu i postawę. Przeważnie przesiadywała zamknięta w swoim pokoju,
czytając albo po prostu izolując się od innych ludzi, których towarzystwo mogła
znieść tylko przez kilka godzin.
Nieraz, kiedy miała dobry humor, przychodziła do największego
pokoju w całej bazie, służącego za publiczny salon, w którym zwykli
przesiadywać odpoczywający żołnierze, Maggie oraz Jack i włączała głównie płyty
AC/DC albo Green Day i za każdym razem, kiedy to robiła, cała baza była
zmuszona tego słuchać, ale większości to nie przeszkadzało. Twierdziła, że jak
ma przesiadywać z innymi ludźmi w jednym pomieszczeniu, to tylko w towarzystwie
dobrej muzyki.
Była bardzo małomówna w przeciwieństwie do Maggie, która mówiła
cały czas. Ale kiedy Rebecca rozmawiała z innymi żołnierzami, na przykład o tym,
co ona o nich sądzi, zawsze najpierw uśmiechała się i lekko kręciła głową z
niedowierzaniem, że w ogóle ją o to zapytali, potem pytała, dlaczego nie chcą
pogadać o tym z Maggie, która była ładniejsza od niej. A kiedy oni chcieli znać
jej zdanie, mówiła szczerze, co o nich myśli. Zwykle rzucała jakimiś wrednymi
ripostami do każdego, kto z nią rozmawiał. Chciała w ten sposób zniechęcić ich
do siebie, nie lubiła towarzystwa innych ludzi. Zwłaszcza tych, którzy tylko
udawali kogoś innego, którzy nie potrafili być sobą.
Za to Maggie prowadziła długie konwersacje z każdym, kto do niej
zagadał. Twierdziła, że sama mogłaby zacząć rozmowę, ale nie chciała odciągać
żołnierzy od ich obowiązków. W to akurat jest w stanie uwierzyć każdy, kto ją
poznał. Potrafiła mówić, i mówić, i mówić, cały czas, jakby jej usta nie były w
stanie choćby na chwilę się zamknąć. Dzieliła się swoimi opiniami i
przemyśleniami na każdy temat z każdym, kto zadał odpowiednie pytanie.
Potrafiła wyłożyć niezły wykład, używając swoich odczuć wobec, na przykład
jakiegoś obrazu, albo rzeźby, czegokolwiek związanego ze sztuką, którą tak
bardzo się interesowała.
-Może i ma te swoje wielkie, godne podziwu przemyślenia, co do
sztuki, ale towarzyszy jej przy tym fatalny gust muzyczny.
Stwierdziła kiedyś Rebecca, rozmawiając ze swoim sąsiadem
greckiego pochodzenia, Homer’em, o Maggie.
Maggie nie dość, że uwielbiała sztukę, to jeszcze do tego sama
potrafiła tworzyć ciekawe, abstrakcyjne, ale równocześnie piękne obrazy. Za to
Rebeccę zafascynowało słowo pisane. Na czytaniu spędzała większość swojego
wolnego czasu, ale kiedy nie miała ochoty zagłębiać się w światy innych ludzi,
sama chciała się wykazać i pisała całkiem dobre opowiadanie, które postanowiła
przerobić na powieść fantastyczną i w przyszłości wydać ją do wydruku.
W życiu Jack’a i
jego bazy, wszystko układało się tak jak powinno. Tego dnia jak zwykle wstał o
czwartej piętnaście żeby zdążyć obudzić żołnierzy o piątej. Po odświeżeniu i
ubraniu się wyszedł na zewnątrz, okrążył budynek i znalazł się przy
zamaskowanym przycisku obok tylnych drzwi. Jeszcze raz przetarł twarz dłońmi z
nadzieją, że nie wygląda tak okropnie jak się czuje. Ta pogoda mnie dobija… Pomyślał spoglądając na zachmurzone niebo.
Jak na Australijski klimat pogoda nie sprzyjała od tygodnia. Dawno nie widział
słońca na niebie i było chłodniej niż zwykle o tej porze roku.
Westchnął, odchylił plastikową klapkę i nacisnął duży
ciemnozielony guzik. W całej bazie rozległ się dźwięk staroświeckiej pobudkowej
trąbki zazwyczaj używanej w wojsku. Jack przygotował się do spotkania ze swoim
małym oddziałem.
Prawie równo dwie minuty po alarmie ustawił się przed nim szereg
kobiet i mężczyzn w różnym wieku. Jedni byli nawet starsi od niego samego, ale
mniej doświadczeni. Żołnierze stanęli na baczność patrząc przed siebie. No to zaczynamy.
-Spóźnienie czterdzieści sekund. Cały oddział na ziemię i
pięćdziesiąt pompek!
Cały szereg wykonał polecenie i już po chwili wszyscy byli zajęci
ponoszeniem zasłużonej kary.
-Jesteśmy w wojsku panie i panowie! Nawet najmniejsze spóźnienia
nie będą tutaj niezauważone! Znacie zasady! Usłyszycie alarm i macie dwie
minuty, nie mniej, nie więcej, na opuszczenie bazy! Gówno mnie obchodzi gdzie
akurat jesteście, jak dobrze wam się spało, czy cokolwiek innego robicie! Macie
dwie minuty! Inaczej karę za spóźnienie ponosi cała grupa! Czy wyraziłem się
jasno?
-Tak, sir!
Kiedy żołnierze skończyli ćwiczenia, podnieśli się i znów
przybrali postawę „na baczność”. Jack powoli przeszedł wzdłuż szeregu,
obserwując każdą osobę po kolei. Sprawdzał, w jakim stanie jest mundur, zwracał
uwagę na postawę, to jak każdy z nich wyglądał. Mniej więcej w środku dostrzegł
Rebeccę, swoją adoptowaną córkę. Dopięty mundur, włosy zebrane do tyłu, stopy
równo, ręce przy ciele. Nic do zarzucenia. Przeszedłby dalej gdyby nie zauważył
ciemnych „worów” pod oczami dziewczyny.
-Dobrze ci się spało Cambrige?
-Owszem, sir.
-Jak długo?
-Osiem godzin, sir.
-No to może na rozbudzenie pobiegamy?
Jack usłyszał cichy jęk rezygnacji gdzieś z końca szeregu. Kim by
był Jack, gdyby nie zareagował?
-Uroki służby, panienki. Baczność! W prawo zwrot! Pamiętajcie
żółtodzioby, biegniemy równo, truchtem.
Po tych słowach cały oddział z Jackiem na czele ruszył przed
siebie wydeptaną ścieżką w góry.
-Dwanaście kilometrów górzystym szlakiem. Nie chcę słyszeć
sprzeciwów, szeptów, jęków, niczego! Jeżeli którekolwiek z was wyda z siebie
choćby najcichsze kichnięcie będziecie wracać do bazy i zaczynać trucht od
początku. Czy to jasne?!
-Tak, sir!
Jack już dawno temu znalazł szlak, który tak naprawdę jest jednym
dwunastokilometrowym kołem zaczynającym się w lasku kilkaset metrów od bazy.
Ścieżka była twarda w niektórych momentach kamienista i śliska, no i cały czas
biegło się pod górkę. Proste odcinki zdarzały się tylko na jej wejściu i
zejściu w kierunku bazy.
Po porannym biegu odbyła się jeszcze tradycyjna, ale tym razem
krótka, musztra. Następnie Jack zafundował swojemu czterdziestoosobowemu
oddziałowi ćwiczenia ze składania broni, a później godzinę na strzelnicy.
Warunkiem
zamieszkiwania przez żołnierzy bazy Jack’a były domowe obowiązki, które
przypisał im na samym początku, dzięki czemu każdy wiedział, co ma robić po
zakończonych ćwiczeniach. No i dzięki temu Jack mógł mieć chwile dla siebie.
Około siedemnastej popołudniu tego samego dnia, postanowił zrobić
sobie herbatę i usiąść w salonie. Drzwi prowadzące do tego pomieszczenia nie
należały do najmniejszych i tak właściwie to były szklane, nie licząc
drewnianej obudowy. Ściany miały bordowy kolor i wisiało na nich mnóstwo
obrazów o ciemnych barwach. Wszystkie meble znajdujące się w tym pokoju
wydawały się być bardzo stare, choć w rzeczywistości miały, maksymalnie, trzy
lata. Naprzeciwko wejścia znajdował się kominek, a przed nim jedna z mniejszych
sof w tym pokoju, na której zauważył zamyśloną Rebeccę. Usiadł obok niej
popijając herbatę. Dziewczyna nie odzywała się zapatrzona w przestrzeń przed
sobą. Wyglądała na zmartwioną.
Jack z westchnieniem odstawił w połowie
pusty kubek na stoliku przed sofą, spojrzał na osiemnastolatkę i zapytał
spokojnie:
-O, czym tak myślisz?
Rebecca spojrzała na niego pustym wzrokiem i odpowiedziała cichym
głosem:
-Coś złego się stanie…
-Dlaczego tak twierdzisz?
-Pamiętasz jak w zeszłym roku przez miasto przeszła trąba
powietrzna?
-Trudno zapomnieć…
-Wtedy też miałam takie przeczucie.
-Zbieg okoliczności.
-Może. Może nie.
W tym momencie do pokoju weszła Maggie i słysząc rozmowę ojca z
Rebeccą musiała dodać swoje „trzy grosze”.
-Tato ona jest psychiczna. Jestem za oddaniem jej do
psychiatryka.
Rebecca obróciła się w stronę Maggie i odpowiedziała spokojnym,
ale jednocześnie trochę wrednym tonem:
-Ja przynajmniej nie używam całej twarzy do zjedzenia spaghetti.
Jack w reakcji na ich wymianę zdań uśmiechnął się i powiedział,
kierując swoje słowa do młodszej z nich:
-Maggie nie powinnaś podsłuchiwać.
-Nie podsłuchiwałam! Po prostu przyszłam tutaj żeby posiedzieć
sobie z tobą i Kluskiem.
-Co za beznadziejne imię…
Wymamrotała pod nosem osiemnastolatka, widząc siadającego
dorosłego, grubego kota na dużym fotelu znajdującym się obok sofy. Mówiła
bardziej do siebie, ale Maggie musiała usłyszeć jej słowa i od razu
zareagowała:
-Na pewno lepsze niż twoje!
-Dziewczyny! Wystarczy mi na dzisiaj krzyków.
Jack oczywiście miał na myśli krzyki Maggie, ponieważ Rebecca
przez cały czas utrzymywała spokojny i cichy ton głosu. Dobrze wiedziała, że
jej ojczym przez większość dnia jest skazany na odkrzykiwania żołnierzy i
bardzo często z tego właśnie powodu chciał mieć choćby chwilę ciszy.
Po jego słowach ani jedna z dziewczyn się nie odezwała. Rebecca
wróciła do swoich rozmyślań, a Maggie usiadła na fotelu razem z grubym kotem. Kiedy to kocisko zdążyło się tak spaść?
Jack pamiętał, że jeszcze dwa miesiące temu kot wyglądał na lekko wychudzonego,
a teraz ledwie mieścił się na jednym fotelu z Maggie.
Następnego dnia, po
porannych ćwiczeniach żołnierzy, do drzwi bazy zapukał sąsiad Jacksonów, Homer
Neasby. Wysoki mulat o brązowych oczach i czarnych kręconych włosach. Jack po
usłyszeniu jego krótkiego „dzień dobry” od razu zawołał Rebeccę. Kiedy
osiemnastolatka zauważyła przyjaciela nagle stanęła nieruchomo, jakby coś sobie
przypomniała. Po chwili zamrugała zdając sobie sprawę z tego, co oznacza wizyta
Homer’a.
-Cholera.
Wyszeptała, po czym przypominając sobie o obecności chłopaka
dodała:
-Poczekaj chwilę tylko wezmę kluczyki.
Homer uśmiechnął się w odpowiedzi i czekał na osiemnastolatkę w
holu bazy. Po chwili, jak mówiła, pojawiła się z kluczykami od samochodu w
dłoni.
-Teraz możemy iść.
Powiedziała wychodząc na zewnątrz. Homer podążył za nią w stronę
zaparkowanego na podjeździe, białego Land Rovera. Dziewczyna odezwała się
dopiero jak wsiedli do auta:
-Pytam tak dla pewności. Dzwoniłeś do Grace i Chris’a?
Homer spojrzał na nią niedowierzając w to, co właśnie usłyszał,
po czym odpowiedział sarkastycznie:
-Nie, wysłałem im telegram. Powinien dotrzeć jutro nad ranem.
Oczywiście, że do nich dzwoniłem! Nie jestem aż takim idiotą, Becca.
-Mów, co chcesz…
Odpowiedziała jadąc w kierunku farmy jej przyjaciółki. Po kilku
minutach dotarli na miejsce, a przy drodze już czekali na nich Grace Low i
Chris Johnson. Grace jest niską blondynką o jasno niebieskich oczach i pogodnym
uśmiechu. Przy niej Chris wyglądał na wysokiego, a w rzeczywistości był tylko
trochę niższy od Homer’a. Jednak wzrost nadrabiał dużymi zielonymi oczyma,
które przyciągały całą uwagę.
Rebecca zatrzymała się na poboczu, pozwalając im wsiąść do auta.
-Caroline powiedziała, że będzie na nas czekać przy tym mniejszym
dworcu kolejowym.
Poinformował Chris.
-Masz moją płytę?
Homer nie potrafił przeżyć choćby godziny bez słuchania AC/DC.
-Becca nie wzięła swojej?
Odpowiedział pytaniem na pytanie odsuwając swój plecak.
-Wiesz w tym pośpiechu chyba zdążyła zapomnieć.
-Ostatnimi czasy jest bardzo nieogarnięta.
Dodała Grace z udawaną powagą.
-Myślę, że powinna przespać choćby jedną noc.
-I przydałaby się jej porządniejsza musztra.
Rebecca westchnęła z uśmiechem na ustach, na co Homer włączając
płytę, powiedział:
-Widzicie to, co ja? Jakoś nie poznaję tego grymasu na jej
twarzy. Może mnie ktoś oświecić, co się dzieje?
-Hmmm… No nie wiem… Grace pomożesz?
-Dajcie już spokój wcale nie jest ze mną aż tak źle!
Odpowiedziała Rebecca oburzając się teatralnie.
-Nie, wcale! Ostatnio tylko siedzisz i piszesz. Kiedy ostatnio
spałaś więcej niż dwie godziny?
Wtrąciła Grace. Martwiła się o przyjaciółkę i miała rację. Przez
ostatni tydzień Becca spała najdłużej dwie może trzy godziny, a resztę swojego
czasu poświęcała swojemu pisanemu dziełu. Nie potrafiła usnąć bez napisania
choćby jednej dodatkowej strony.
W połowie drogi Grace nagle wykrzyknęła:
-Stój!
Rebecca bez zastanowienia wcisnęła hamulec, szczęśliwie zatrzymując
się na poboczu.
-Co się stało?!
Zapytał Homer obracając się do tyłu.
-Zapomniałam portfela.
Wszyscy, oprócz Grace, jak na komendę westchnęli z niedowierzania.
Przez całą drogę
powrotną Chris i Homer nie ukrywali swojego oburzenia zaistniałą sytuacją. Co
chwila powtarzali Grace, że teraz przez nią spóźnią się na film i że Caroline –
dziewczyna Chris’a będzie musiała dłużej na nich czekać. Po piętnastu minutach
wypominań, Rebecca nawrzeszczała na nich żeby dali już spokój i że każdemu
mogło się to zdarzyć.
Kiedy przejeżdżali obok bazy wojskowej,
w której mieszkała Becca, zauważyli na podjeździe czarnego jeep’a bez
rejestracji. Homer, jako pierwszy zwrócił na to uwagę. Zaraz po tym w kierunku
Land Rovera posypał się grad kul. Rebecca przyjrzała się na tyle na ile mogła,
po czym zwróciła się do sąsiada:
-Weź kierownicę.
-Co?! Nie! Nawet o
tym nie myśl!
Ciągle jadąc
trzydzieści mil na godzinę, osiemnastolatka zdążyła już odpiąć pas i uchylić
drzwi samochodu.
-Rebecca to nie jest
śmieszne! Wracaj do środka!
Odezwała się Grace,
próbując przemówić przyjaciółce do rozsądku.
-Jeźdźcie po
Caroline, a potem prosto do Piekła, ale najdalszą drogą od bazy. Tam się spotkamy.
-Co się dzieję?
Zapytał Chris
najspokojniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. Becca mówiła mu kiedyś,
że w każdej chwili wrogie państwo może ich zaatakować. Ten teren nie należał do
najlepiej strzeżonych, więc bez problemu mógł zostać przejęty przez lepiej
zorganizowane siły.
-Wiedziałam, że coś
złego się stanie. Musze to sprawdzić.
-Rebecca! Nawet,
jeśli coś poważniejszego się tam dzieje to nie dasz rady sama!
Zaprotestowała Grace.
-Spotkamy się w
Piekle za trzy dni.
Powiedziała, po czym
otwierając szerzej drzwi wyskoczyła. Leciała przez krótką chwilę myśląc tylko o
tym, żeby nie postawić źle stopy. Już kilka razy wyskakiwała z jadących
samochodów, ale poruszających się o wiele wolniej. Na szczęście wylądowała nie
robiąc sobie żadnej krzywdy, po czym przebiegła na drugą stronę ulicy żeby
znaleźć się bliżej bazy.
Zatrzymała się obok
jakiegoś szerokiego drzewa, żeby przez chwilę pomyśleć. Piekło. Też sobie miejsce wybrałaś…
Piekło to tak
właściwie coś na kształt kotliny w pobliskich górach. Miesiąc temu, kiedy to
Rebecca razem z Homer’em i Grace postanowili się wybrać na spacer, natrafili na
jeszcze nieznaną im ścieżkę. Mieli dużo czasu, więc postanowili sprawdzić,
dokąd prowadzi. Kilkanaście minut później znaleźli się na szczycie jakiejś bliżej
nieokreślonej małej góry. Widok stamtąd był niesamowity. Przed nimi rozciągała
się niewielka zatoczka, do której przybijały rybackie kutry, skalne podłoże
było wtedy przyjemnie chłodne, a otaczająca ich gęstwina powodowała, że byli
niewidoczni.
W pewnym momencie
Grace odeszła od nich na chwilę i przedzierając się przez krzaki i gęsto
rosnące drzewa znalazła słabo oświetloną kotlinę. Zawołała Homer’a i Becce,
żeby pokazać im swoje odkrycie. Tamci uznali, że kotlina lepiej by wyglądała
gdyby byłoby widać dno. Wtedy Homer zaproponował żeby poszukali zejścia do
środka.
Obeszli dookoła całą
kotlinę dwukrotnie i dopiero, kiedy zatrzymali się aby przez chwilę odpocząć,
przez przypadek zauważyli coś na kształt kamiennej półki, tworzącej pierwszy
stopień w dół. Okazało się, że pod pierwszą półką znajduje się następna, tylko
trochę bardziej wysunięta, a pod nią następna i następna, w ten sposób tworząc
ogromne kamienne schody.
Nazwali to miejsce
Piekłem ze względu na to, że na początku nie byli w stanie zobaczyć dna
kotliny. No i była całkiem odizolowana od świata. Chcieli tam kiedyś wrócić,
ale nie mogli znaleźć czasu, żeby powtórzyć wycieczkę. A teraz Piekło
prawdopodobnie jest dla nich jedynym bezpiecznym miejscem.
Rebecca wyjrzała zza drzewa w celu
ocenienia sytuacji, w jakiej się znalazła. Ludzie, którzy przed chwilą
ostrzeliwali jej samochód, stali teraz na baczność przed głównym wejściem do
bazy. Wyglądało to tak jakby jej nie zauważyli. I może rzeczywiście tak jest? Pewnie zdążyli już poinformować resztę
swoich ludzi o nas. Mogłoby się wydawać, że ich mundury były całkowicie
czarne, ale kiedy padały na nie promienie słoneczne, materiał połyskiwał ciemną
zielenią. Nie nosili żadnych masek ani hełmów, po prostu mundur, ciężkie,
wysokie buty i broń. Broń, której nie poznawała. Co prawda nigdy nie była dobra
w wymienianiu i odróżnianiu różnych rodzajów broni, ale nigdy w życiu nie
widziała takiego rodzaju. Było to coś podobnego do karabinu, tylko większe,
szersze i z większą lufą.
Dziewczyna z powrotem
oparła plecy o drzewo i rozejrzała się. Wokół rosło mnóstwo drzew, ale gdyby
między nimi przebiegła zauważyliby. A co
powiesz na czołganie się? Osiemnastolatka powoli osunęła się na ziemię i
zaczęła się czołgać pomiędzy niskimi krzakami najciszej i najostrożniej jak
potrafiła.
Z miejsca, w którym
się zatrzymała widziała tylne drzwi bazy wojskowej. Niestrzeżone. Już miała się
podnosić, kiedy drzwi nagle się otworzyły i na zewnątrz wyszło dwunastu
żołnierzy, których znała wraz z Jackiem oraz Maggie eskortowani przez o wiele
większą grupę ludzi w ciemnozielonych mundurach, wyposażonych w tą sama broń,
którą Rebecca widziała u żołnierzy przy głównym wejściu. Cały czas się zastanawiała,
kim mogą być ci ludzie i czego mogą od nich chcieć? To baza wojskowa idiotko! Myślisz, że czego chcą obcy żołnierze od tej
bazy wojskowej?! Zbeształa się w myślach.
Tuż za grupą
żołnierzy szedł wysoki mężczyzna z blond loczkami, ubrany w czarny płaszcz,
ciemne jeansy i wysokie skórzane buty. Stał zwrócony twarzą do grupy znajomych
dziewczynie ludzi, co oznaczało, że nie była w stanie dostrzec jego twarzy. Rebecca
próbowała usłyszeć, co mówił, ale była za daleko i jedyne, co wychwycił jej
słuch to niezrozumiałe urywki zdań. Stwierdziła, że to on jest tym, który
dowodzi siłami wroga. Dziewczyna odruchowo podczołgała się bliżej grupy.
Starała się poruszać jak najciszej i jak najdłużej pozostać poza zasięgiem ich
wzroku.
-…, więc radziłby
zachować spokój, o ile wam życie miłe.
Kiedy dziewczyna
usłyszała te słowa jej łokieć niechcący natrafił na suchą gałązkę. Zatrzymała
się i z przerażenia wytrzeszczyła oczy i wbiła palce w ziemię. Jej serce
znacznie przyspieszyło, kiedy blondyn odwrócił się w jej stronę i spojrzał jej
w oczy.
-Uciekaj!
Usłyszała krzyk
Jack’a, po czym momentalnie zerwała się na równe nogi, odwróciła się plecami do
wroga i zaczęła biec. Po jej pierwszych trzech krokach usłyszała strzał i
poczuła niespotykany, palący ból z tyłu głowy, po czym straciła przytomność.
Jack
widząc upadającą dziewczynę zaczął się wyrywać trzymającym go żołnierzom, za co
jedynie został brutalnie pobity. Maggie stała nieruchomo i wpatrując się w miejsce,
w którym upadła jej przyszywana siostra, opadła na kolana i zaniosła się
histerycznym płaczem.