Na początku chciałam przeprosić za Wasze komentarze pozostawione bez mojej odpowiedzi. Bardzo przepraszam, nie miałam kiedy tutaj wejść. Akurat zajrzałam teraz i zastanawiałam się czy dodać ten rozdział.
Druga sprawa: Chciałam bardzo serdecznie powitać Ati, no i Blanche, która często zmienia nicki i muszę nadrobić jej rozdział, i która wreszcie trafiła na tego bloga. Poczęstujecie się ciasteczkami? :D
Dziękuję, za wszystkie miłe słowa, co do czwartego rozdziału i co do shota, który nie ma (niestety) nic wspólnego z ogólną fabułą.
No nic, nie przeciągając, zapraszam do czytania :D
Enjoy !
-Jak myślisz, co jeszcze wymyśli?
Rebecca
usłyszała ciche pytanie swojego sąsiada. Blondyn, nazywany przez nich Czarną
Żyłą, nie dawał o sobie znać od czterech dni.
-Chciałabym
mieć nadzieję, że odpuścił. Pewnie ma chwilowy brak weny twórczej?
-Weny
twórczej? Tak zdecydowałaś się nazywać to wszystko?
-O! Masz rację!
Nazwijmy to torturami, które: a) mają na celu pozbawienie nas życia, b)
wydobycia z nas informacji lub c) są wynikiem nudów jakiegoś psychopaty.
Właściwą odpowiedź podkreśl.
Homer nie
odpowiedział. Dobrze wiedział, że kiedy Rebecca miała takich humor lepiej w
ogóle się nie odzywać. Lepiej poczekać,
aż jej przejdzie, albo nie zadawać „głupich pytań”. Mulat zauważył, że
dziewczyna jakby trochę posmutniała.
-Co się
stało?
-Za dwa dni
minie miesiąc od śmierci Jack’a, Maggie i reszty…
-I, od
kiedy tutaj cierpisz.
-Nie.
Miesiąc, od kiedy tutaj cierpię, minie za ponad tydzień. Czyli, od kiedy ty się
tutaj znalazłeś.
-Powiedziałem
ci już, martwiłem się…
-Byłeś
głupi! Trzeba było…
W tym
momencie do obu sali wbiegło po trzech zamaskowanych ludzi. Zatrzymali się
dopiero pod ścianą przeciwległą do drzwi. Wszyscy byli uzbrojeni. Wymierzyli w
jeńców i odbezpieczyli karabiny.
Do
pomieszczenia, w którym przebywała Rebecca wszedł „bezimienny” blondyn, a za
nim jakaś kobieta. Miała na twarzy białą maskę, była wysoka, a jej długie,
proste, czarne włosy sięgały do pasa. Zatrzymała się przy samym wejściu.
Za to
blondyn bez słowa podszedł do Rebeccki, nachylił jej głowę do przodu, odgarnął
włosy z karku, ukazując ciemne znamię. Zamaskowana kobieta prawie niezauważalnie
kiwnęła głową na znak aprobaty, po czym wyszła i pojawiła się w sali Homera.
Sama do niego podeszła, w celu sprawdzenia, czy na jego karku również widnieje
jakieś znamię. Niczego nie znalazła. Wróciła na swoje miejsce przy drzwiach.
Zamaskowani
ludzie dokładniej wycelowali w mulata. Rebecca próbowała wyrwać się blondynowi,
który cały czas trzymał chłodną dłoń, w miejscu jej znamienia.
-Przestań
się ruszać, albo skręcę ci kark.
Syknął prosto
do jej ucha. Dziewczyna znieruchomiała, ale była w stanie dostrzec Homera. Zobaczyła
nieznaczny ruch jego warg. „Bądź silna.”
Mocniej zacisnęła dłonie na podłokietnikach krzesła, a w jej oczach zagościł
strach. Wiedziała, co zaraz się stanie.
Blondyn skinął
głową do jednego z odwróconych do niego, zamaskowanych ludzi. Odłożył swoją
broń, wydobył z kieszeni mały kluczyk i rozkuł Homera, który od razu zaczął
okładać go pięściami. Drugi mężczyzna również odrzucił swój karabin i pomógł
odciągnąć mulata, od tego pierwszego. Zamaskowany oddał Homerowi każdy cios,
ale z o wiele większą siłą.
A kiedy
mulat padł na kolana, przenieśli go pod ścianę idealnie naprzeciwko Rebeccki.
Wiedzieli, że się nie ruszy, więc odeszli. Wzięli swoje karabiny i nie czekając
na niczyją komendę, dziesiątki pocisków przeszyły ciało Homera.
Wiedziała,
że wszyscy ją obserwują. Wiedziała, że on ją obserwuje. Wiedziała, że próbuje
grać na jej emocjach. I coś za dobrze mu
to idzie… Wszyscy, zwłaszcza Czarna Żyła i ta tajemnicza kobieta w masce,
przypatrywali się jej reakcji. Chciała zachować pozory. Chciała, żeby myśleli,
że jej nie zależało, ale te wszystkie lata spędzone z Homerem… Wszystko, co ich
łączyło, nagle wróciło ze zdwojoną siłą. Tak…
Siłą bólu…
Oczekiwali jej reakcji. Ale teraz
się tym nie przejmowała. I żeby się nie rozpłakała, zacisnęła zęby, napięła
wszystkie mięśnie, w miarę możliwości. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie może
okazać im jeszcze większej słabości. Dobrze wiedzieli, że zabijając kogoś tak,
dla niej ważnego było czymś, co zniszczyło doszczętnie jej psychikę.
Zarówno
kobieta w masce, jak i tajemniczy blondyn opuścili salę, zostawiając Rebeccę
samą sobie.
Uzbrojeni
ludzie, na wcześniejszy rozkaz Czarnej Żyły wynieśli rozstrzelane ciało Homera,
żeby tym razem, oszczędzić jej widoku przyjaciela.
W tym samym czasie, kiedy Rebecca rozmyślała
nad swoją egzystencją, która nie miała już takiego samego sensu, jak za życia
Homera, blondyn prowadził kobietę w masce do salonu.
Czarnowłosa
zdjęła białą maskę, odsłaniając piękną twarz oraz czekoladowe oczy. Blondyn
polecił jej spocząć na kanapie, po czym sam to uczynił i niechcący usiadł na
jakimś pilocie, który włączył kino domowe, a z głośników poleciał jeden z
utworów AC/DC. Muzyka była zadziwiająco głośna, a on nie mógł znaleźć guzika,
którym mógłby ją wyłączyć, więc podszedł do urządzenia i najzwyczajniej w
świecie podniósł je i z całej siły rzucił o ścianę. Kobieta nie kryła swojego
rozbawienia zaistniałą sytuacją.
-Jesteś
tutaj kilka tygodni i jeszcze nie nauczyłeś się obsługiwać tego wszystkiego?
-Dlaczego
jesteś taka zdziwiona?
-Uchodzisz,
za inteligentnego.
-Bardzo
śmieszne, Lady…
-Nie
wymawiaj tutaj mojego imienia!
Blondyn
zamilkł z tajemniczym uśmiechem malującym się na jego twarzy. Dobrze wiedział,
że nie powinien wymawiać jej imienia, w świecie, który może, w jakiś sposób
zagrażać, każdemu z jego świata.
Przez
chwilę rozmawiali o celu przybycia czarnowłosej.
-Kontrola.
Czyżbyś już zapomniał o swoich własnych rozkazach?
-Oczywiście,
że nie, ale nie spodziewałem się, że przeprowadzisz ją, po tak krótkim czasie.
-Nieważne…
Istotne jest to, że masz dziewczynę. Teraz tylko wystarczy ją obudzić. To nie
powinno być dla ciebie trudne…
Zielonooki
blondyn przysunął się bliżej kobiety, ujął jej podbródek i złączył ich usta, w
pocałunku, wkładając w ten gest wszystkie emocje, jakie towarzyszyły mu do tej
pory. Zniecierpliwienie, żal, przyjemność, chęć mordu… To ostatnie zbyt często…
-L…
Spróbowała
coś powiedzieć, ale on przerwał jej słowami:
-Nie
wypowiadaj tutaj mojego imienia.
Kobieta na
początku odwzajemniała gesty blondyna, ale po krótkiej chwili odsunęła się od
niego na kilka centymetrów i wyszeptała zdecydowanym głosem:
-Wszechojciec
powierzył mnie twemu bratu…
-Chrzanić
Wszechojca.
Odszepnął i
powrócił do pieszczot. Kobieta zatopiła dłonie w jego włosach, a po jej
policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Przepraszam…
Wyszeptała
i wykonała szybki gest, skręcając mu kark. Wstała z kanapy, patrząc na
obezwładnione ciało mężczyzny. Podwinęła kołnierz zastawiający tylko połowę jej
twarzy, tak żeby oczy były widoczne, po czym dokończyła:
-Ale chyba
muszę sama się tym zająć.
Po
wypowiedzeniu tych słów zostawiła ciało blondyna i udała się do sali, w której
przetrzymywał Rebeccę.
Weszła do
pomieszczenia i zobaczyła dziewczynę, która tempo wpatrywała się w przestrzeń.
Podeszła do niej i wyciągnęła zza pasa, coś na kształt sztyletu. Włożyła jego
koniec w malutką szczelinę metalu, który przykuwał nadgarstki dziewczyny do
krzesła. Stal od razu ustąpiła i spadła na podłogę. To samo zrobiła z okręgiem
przy drugim nadgarstku Rebeccki. Dziewczyna patrzyła na czarnowłosą zdziwionym
i równocześnie przerażonym wzrokiem.
-Co robisz?
Kim jesteś?
-Pomagam ci
uciec. Wstawaj. Pytania później.
Rebecca bez
słowa wykonywała rozkazy kobiety, więc już po chwili znalazły się na zewnątrz
bazy wojskowej. Z podjazdu zniknął Land Rover, którego widziała podczas swojego
skoku. Na jego miejscu stał duży samochód z zamkniętą przyczepą.
Czarnowłosa
otworzyła jedno skrzydło drzwi przyczepy i kazała wejść do środka Rebecce.
Dziewczyna, nie wiedziała, czy to dobry pomysł. W sumie, nie miała powodów,
żeby ufać tej kobiecie, która rzekomo, chciała jej pomóc.
-Mam cię tu
zostawić, z tym sadystą? Wsiadaj.
Powiedziała
zniecierpliwiona.
-Skąd mam
wiedzieć, że z nim nie współpracujesz?
-Widziałaś
kiedyś człowieka ze skręconym karkiem?
-Nie…
-Właśnie
taki leży na twojej kanapie. Teraz wsiadaj. Nie mamy czasu.
Wykonała
rozkaz kobiety, która weszła do przyczepy tuż za nią, zamykając drzwiczki
przyczepy. Rebecca usiadła na jednym z niewygodnych krzeseł, a brązowooka
rzuciła jej jakieś ubrania.
-Przebierz
się. Widać ten dupek rzeczywiście dba tylko o siebie…
Rebecca na
chwilę przestała czujnie obserwować kobietę i spojrzała na ciuchy, które
dostała. Chciała po nie sięgnąć i wykonać kolejny rozkaz czarnowłosej, ale
zrobiło jej się ciemno przed oczami i poczuła ból w tylnej części głowy.
Chciała się odwrócić, uciec.
I
już po chwili biegła. Biegła przez las. Mięśnie bolały ją niemiłosiernie, ale
nie mogła się zatrzymać.
W pierwszym
momencie nie poznawała miejsca, w którym się znajdowała. Otaczały ją wysokie
drzewa. Coś ją goniło. Albo raczej ktoś. Albo
kilku ktosiów... Obejrzała się za siebie. Biegło za nią dziesięciu ludzi, w
czarnych kombinezonach i z dziwną bronią, którą widziała tylko raz. Kiedy
wyskoczyła z samochodu i zakradła się pod bazę. Nazywała ich ludźmi Czarnej
Żyły, którzy teraz siedzieli jej na ogonie.
Przyspieszyła.
Jej mięśnie zapłonęły żywym ogniem. Nie zważała na ten ból. Jedyne, czego
chciała, to nie wracać. Nie wracać do okrutnego, sadystycznego mężczyzny, który
więził ją, przez miesiąc trzymał ją, w jednej sali, na jednym, przeklętym
krześle i zmuszał do patrzenia na cierpienia jej najlepszego przyjaciela. Próbował
czegoś się od niej dowiedzieć. Głównie chodziło, o miejsce pobytu jej
przyjaciół, którzy widzieli ludzi, w jego mundurach. Ale czuła, że chciał coś
osiągnąć poprzez zadawane jej cierpienia. Przez ten cały czas miał, jakiś
wyższy cel.
Usłyszała
wystrzał. Kula trafiła w drzewo, koło którego właśnie przebiegła. Poziom
adrenaliny w jej żyłach wzrósł jeszcze bardziej, tym samym, dodając jej siły do
dalszego biegu.
Obejrzała
się za siebie, dopiero przed tym, jak znalazła się w gęściejszej części lasu.
Zostawiła ludzi Czarnej Żyły w tyle. Przebiegła jeszcze kawałek i zatrzymała
się za najbliższym drzewem.
Oddychała
płytko i szybko. Serce pobijało rekordy szybkości, ale ona nie zważała na to.
Rozejrzała się za czymś, co pomogłoby jej odwrócić uwagę ludzi, którzy ją
ścigali.
Dostrzegła
duży kamień, tuż obok swojej prawej stopy. Podniosła go, był ciężki, ale
wystarczająco lekki, żeby mogła nim rzucić.
Wstrzymała
oddech i nasłuchiwała. Z początku wyraźnie słyszała kroki jego ludzi, ale im
dłużej ona sama stała w miejscu, tym kroki stawały się cichsze i wolniejsze.
Żołnierze
nie wiedzieli, gdzie iść dalej. Nie mieli jej w zasięgu swojego wzroku, nie
słyszeli, jak biegła. Nic. Nie mieli pojęcia, co robić dalej. Biec przed siebie
na ślepo, czy wracać?
Zatrzymali
się. Rebecca wzięła głęboki wdech i szybko, wychylając się zza drzewa, o które
się opierała, rzuciła kamień przed siebie. Nie patrzyła dalej, czy poszli w
tamtą stronę. Słyszała, jak jego ludzie ruszają w stronę odgłosu spadającego
kamienia.
Kiedy kroki
żołnierzy stawały się coraz cichsze odetchnęła z ulgą, zamknęła oczy i oparła
głowę o korę drzewa. Przez tę chwilę czuła się naprawdę wolna. Bez nikogo nad
sobą, kto mógłby jej mówić, co ma robić. Bez tego sadysty, przez którego tyle
cierpiała nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Bez tej podejrzanej kobiety,
która tylko rzucała rozkazy.
W tej chwili mogła przeanalizować,
wszystkie swoje uczucia, co do wojska, co do swojego dotychczasowego życia, co
do przyszłego życia bez Homera. Co do sadystycznego blondyna. Mogła myśleć, o
czymkolwiek, ale wybrała właśnie jego.
Po tym
wszystkim, co jej zrobił, pierwszym i najwyraźniejszym uczuciem była nienawiść.
Za zrujnowanie jej życia. Za pozbawienie jej, jej bratniej duszy. Za zabicie
jej przybranej rodziny. Za te wszystkie blizny, które będą „zdobić” jej ciało
już zawsze. Tylko i wyłącznie nienawiść wchodziła w grę. I na niej chciała się
skupić. Nie na strachu, towarzyszącemu jej przy każdej najmniejszej myśli o
nim. Nie na automatycznym braku zaufania. Nie na myśli, która szeptała, w jej
głowie: każdy może się zmienić.
Tak bardzo
pragnęła tylko go nienawidzić. I w tym momencie, coś w jej podświadomości,
zawahało się. Ta mała cząstka jej umysłu, czuła coś innego. Nie tylko
nienawiść, nie tylko strach, ale wierność. Ta niewielka cząstka, która chciała
go szanować. Która była przekonana, że wszystko robi, w jakimś wyższym celu, żeby
na koniec wszyscy byli szczęśliwi. Która chciała być mu posłuszna. Która
pragnęła mu wybaczyć wszystko. Nie tylko
nienawiść się liczy. Szeptała. Liczy
się zdolność zrozumienia i wybaczenia.
Rebecca nie rozumiała tego, co się z
nią działo. Z jednej strony go nienawidziła, a z drugiej, chciała mu wybaczyć. Nie! To nie ja chcę mu wybaczyć. Powiedział
sobie i uciszyła głos szepczący o wybaczeniu.
-Wybierasz
się dokądś, skarbie?
W tym
momencie chwila, w której czuła się wolna, skończyła się.
Jej
rozmyślania przerwał głos, którego tak bardzo nie chciała teraz usłyszeć.
Otworzyła oczy i zobaczyła blondyna, na którego twarzy malował się złowieszczy
uśmiech. Chciała się cofnąć, w odruchu ucieczki, ale drzewo rosnące tuż za jej
plecami, skuteczniej uniemożliwiało jej ten zamiar.
Mężczyzna
zbliżył się do niej i oparł dłonie na korze drzewa, tuż nad jej ramionami,
które pokryte były czarnymi żyłami.
Jej dłonie
znów zaczęły się trząść. Tylko tym razem jeszcze bardziej, niż kiedy ostatnim
razem go widziała. To nie był tylko strach. To była świadomość, że mogłaby go
nie nienawidzić.
Spojrzała mu w oczy. Co było jednym z
największych błędów. Całkowicie zatraciła się, w tej intensywnej zieleni. Mogłaby
wpatrywać się, w te piękne tęczówki godzinami, ale rozproszyła ją jedna myśl: wracasz.
Nagle przed
oczami mignęły jej wszystkie scenki, które rozegrały się, w sali, gdzie była
uwięziona, na stalowym krześle, przymocowanym do ziemi. Bez możliwości ruchu.
Odwróciła wzrok od jego twarzy,
kierując go na jakąś małą gałązkę po jej prawej stronie.
Blondyn,
widząc jej reakcję, uśmiechnął się. Dała mu satysfakcję, że jednak jest od
niego zależna. Po chwili chwycił jej podbródek i lekko zwrócił jej twarz w
swoją stronę, zmuszając do ponownego spojrzenia mu w oczy.
Zdziwił ją jego
delikatny gest. Tym razem nie było w nim, ani trochę brutalności. Ani trochę
sadyzmu. Po prostu delikatność. Nie potrafiła inaczej tego określić. Dziwny
dreszcz przebiegł po jej plecach.
-Nie
przejmuj się. Polowanie jeszcze się nie skończyło.
Wypowiedział
dwa zdania ze znaczną przerwą pomiędzy nimi. Kiedy wypowiadał pierwsze
szepczący głos powrócił, z ponowną próbą przekonania jej, że nawet taki, ktoś
jak on może się zmienić. Ale po usłyszeniu drugiej części jego wypowiedzi, głos
zamilkł, a Rebecca nie rozumiała, o co konkretnie teraz mu chodziło.
Przeanalizowała
wszystko, co do tej pory zrobiła i w jej myślach pojawił się wielki neonowy
napis: „KAMIEŃ”. No tak! Kurde… Równie
dobrze, mogłabym mieć napisane „idiotka roku” na czole. Rzucając kamień,
nie zwracała uwagi, gdzie wyląduje. Byle daleko od niej samej. I w ten sposób
wskazała ludziom Czarnej Żyły drogę. Niecały kilometr od miejsca, w którym
teraz się znajdowała, była piaszczysta droga, która prowadziła tylko do jednego
miejsca, a mianowicie: do Piekła. Wsypałam
własnych przyjaciół… Ostatnie osoby, które zostały mi, po śmierci Jack’a i
Homera.
Strach po
raz kolejny zagościł w jej oczach. Tylko strach. Spotkała spojrzenie blondyna.
Uśmiechnął się. Znów dała mu satysfakcję. Skończ
z tym w końcu! Upomniała się w myślach. Normalnie nic by nie zrobiła, ale
ten uśmiech, którego zdążyła znienawidzić, za bardzo ją zdenerwował. Więc z
pełną premedytacją spoliczkowała go najmocniej, jak tylko potrafiła. Jego głowa
odchyliła się w wyniku uderzenia.
Nie spodziewał
się tego.
-Staczasz
się czarodzieju. Nie powinieneś dać się choćby dotknąć nędznej śmiertelniczce.
Nie
wiedziała, jak go nazwać, a to, że akurat przypomniała sobie moment, w którym
przemieścił się z sali Homera do jej, co wyglądało jakby się przeteleportował,
to czysty przypadek. Ale pomocny.
Nie
odważyła się mówić głośno. Prawie szeptała, ale głosem pewnym nienawiści i
jadu. Bała się, że w którymś momencie może się zawahać, co byłoby dla niego
kolejną satysfakcją.
Po tych
słowach odwrócił się do niej z zimnym spojrzeniem. Włosy spadały mu na twarz,
więc odgarnął je jednym, szybkim gestem.
-Stajemy
się coraz śmielsi, co? Ale to nieważne, bo właśnie wydałaś swoich własnych
przyjaciół. Brawo. Teraz może, w końcu czegoś się od ciebie dowiem, skarbie.
Jego
głęboki głos odbił się echem, w jej głowie. Równie
dobrze mógł powiedzieć: „Gratulujemy! Właśnie wydałaś jedyne osoby, które mogły
ci zaufać! Jak się z tym czujesz?” tak, jak w tych głupich programach
telewizyjnych, gdzie przypadkowi ludzie, za odpowiedź na jakieś pytanie
wygrywają duże nagrody pieniężne…
-Dlaczego
tak sądzisz?
Zapytała
głosem nieznoszącym sprzeciwu. Nie wiedziała, czego jeszcze chciałby się
dowiedzieć.
-Ponieważ
twoi przyjaciele, za kilka godzin będą, w drodze do piekła.
Jej serce
znów przyspieszyło. Ta świadomość przepełniała ją strachem. Równocześnie czuła
się głupio. Bardzo głupio. Miła ochotę zapaść się pod ziemię. I to jak
najszybciej.
Blondyn położył jedną ze swoich
chłodnych dłoni, na jej prawym ramieniu i wtedy wszystko zaczęło się trząść.
Otworzyła oczy. Jej serce biło tak
szybko, jak nigdy dotąd. Leżała na dwóch krzesłach umieszczonych, w przyczepie
czarnowłosej kobiety, która uwolniła ją od stalowego krzesła i Czarnej Żyły.
Czuła pulsujący ból w tylnej części głowy, ale był na tyle znośny, że go
zignorowała.
Podniosła
się do pozycji siedzącej. Zauważyła, że ma na sobie ciepły sweter, w
ciemnozielonym kolorze i czarne spodnie. Jedynie jej stopy pozostały nagie.
Mimo to pierwszy raz od dłuższego czasu, było jej ciepło.
Podniosła
wzrok i zauważyła czarnowłosą kobietę ciągle siedzącą naprzeciwko niej.
-Wszystko w
porządku?
Zapytała,
kiedy ich oczy się spotkały.
-Mhm…
Odmruknęła
dziewczyna.
-Tam masz
buty i skarpetki.
Rebecca
spojrzała we wskazanym przez kobietę kierunku. Po jej lewej stała para butów, a
w środku jednego z nich leżały zwinięte skarpetki. Sięgnęła po nie i po raz
pierwszy od miesiąca miała na sobie kompletne ubranie dopasowane do pogody,
panującej na zewnątrz.
Kiedy
zawiązała czarne martensy spojrzała na kobietę pustym wzrokiem i odezwała się:
-Dziękuję.
Nie
odpowiedziała, więc Rebecca postanowiła zapytać ją, o coś, co męczyło ją od
samego początku:
-Kim
jesteś? Dlaczego mi pomogłaś?
Minęła
dłuższa chwila zanim odpowiedziała.
-Powiem
tak: nie lubię tego gościa, który cię torturował, więc postanowiłam zrobić mu
na złość i zabrać mu ciebie.
-Jak mam
się do ciebie zwracać?
-Mów mi
Samantha.
Kobieta
uśmiechnęła się do Rebeccki, w przyjaznym geście. Kilka dobrych uczynków, nie sprawi, że całkiem jej zaufam. Nie po tym
wszystkim… Rebecca już nigdy nie będzie zdolna „tak po prostu” powierzyć
komuś, jakiś swój sekret.
Przez całą
czas, kiedy przyczepę ciągnęło jakieś nieznane dziewczynie auto, Samantha nie
starała się namawiać Rebeccki do rozmowy. Jeżeli tego nie chciała, to kobieta nie
widziała sensu, w przeciąganiu rozmowy, albo paplaniu bez sensu.
Rebecca poczuła się w minimalnym
stopniu bezpieczna. Pierwszy raz od tak
dawna…