Przepraszam za małe opóźnienie, ale byłam przekonana, że się wyrobię :< ale niestety los i szczęście musieli się na mnie wypiąć i wyśmiać, więc wyszło jak wyszło.
Dzisiaj krótko, bo już jestem zmęczona.
Jeszcze raz zapraszam do czytania i komentowania na odnawiany wytwór mojej wyobraźni CORNER
Bogowie nareszcie wolne i w końcu trochę czasu dla siebie. Nie licząc kolejnych pięciu przedmiotów do poprawy po świętach... A jak u Was? xD
Enjoy :D
Godzinę po opuszczeniu mieszkania przez
jej współlokatora postanowiła zrobić sobie mocną kawę. Nastawiła ekspres i po
raz kolejny otworzyła galerię zdjęć w swojej komórce. Wzrok utkwiła w zdjęciach
przystojnego, uśmiechniętego mulata. I ostatni moment, kiedy widziała go
żywego, mignął jej przed oczami, ale nie chciała o tym myśleć. Wolała
zapamiętać te piękne, szczęśliwe chwile zanikające w jej pamięci.
Zablokowała wyświetlacz. Głosy i twarze
nie nawiedzały jej tej nocy. To zapewne przez obecność Matta, który tak dobrze
na nią wpływa.
Chwyciła
kubek gorącej kawy i usiadła na kuchennym blacie, zakładając słuchawki i
włączając muzykę.
Przez dłuższą chwilę jej myśli płynęły
bez konkretnego celu. Miała dzisiaj wolne, więc mogła sobie pozwolić na „marnowanie czasu”.
Przymknęła oczy. Co ja tutaj robię?
Dlaczego tak łatwo zaufałam tym ludziom? Dlaczego to wszystko spotyka właśnie
mnie? Dlaczego te … problemy nie mogą
się skończyć, rozwiązać… Dopaść kogoś innego? Wzięła łyk mocnej, ale
przestygniętej kawy. No pięknie… Znowu
się nad sobą użalam.
Jej telefon zawibrował. Sięgnęła po
niego.
„Dzień dobry Rebecco,
masz ochotę na spacer? – Anthony”
Rozciągnęła usta w uśmiechu, ale po
chwili dotarło do niej, że nie dawała mu swojego numeru, więc dziwnym było, że
wie, na jaki numer pisać… A cholera z
tym! Przecież istnieją książki telefoniczne, facebook i inne badziewia.
Napiła się letniego napoju i szybko wystukała:
„Dzień dobry Anthony, uwielbiam
poranne spacery.”
Odpowiedź nadeszła niemal
natychmiast:
„Będę
za pół godziny pod hotelem.”
Po odczytaniu wiadomości odłożyła urządzenie
na blat i pobiegła do łazienki, żeby się przebrać i doprowadzić do stanu
używalności.
***
Nie chciał, żeby gdziekolwiek dzisiaj
wyszła z tym mężczyzną. Nie z Anthonym. Dopóki nie doprowadzi procesu, który
udało mu się zacząć, do końca, nie pozwoli jej się z nim spotykać. Choćby miała
go wyzwać, opluć, nigdy więcej się do niego nie odezwać, znienawidzić – mimo
wszystko – nie wyjdzie z tego mieszkania. O
ile już tego nie zrobiła - podsunęła podświadomość. Blondyn zaklął pod nosem
i nerwowo przekręcił kluczyk w drzwiach, po czym wszedł do środka.
–
Rebecco!
Odpowiedziała mu cisza. Miał nikłą
nadzieję, że dziewczyna siedzi w saloniku albo w sypialni ze słuchawkami w
uszach i go nie słyszy. Szybko sprawdził każde pomieszczenie i doszedł do
wniosku, że jego kwatera jest pusta. Wspaniale…
Myśl
pozytywnie, teraz przynajmniej masz jeden problem z głowy i możesz wrócić do
domu - podsumowała
podświadomość. Ale on wcale nie chciał tego robić. Nie bez Rebecki.
Przyzwyczaił się do niej i musiał mieć pewność, że będzie bezpieczna, kiedy ją
opuści.
***
Szli wzdłuż brukowanej, prawie
świecącej pustkami ulicy, mijając zbudowane z brunatnej cegły kamienice. W
każdym wąskim okienku zawieszono staroświeckie firanki.
Było o wiele cieplej niż zwykle o
tej porze roku, ale to dobrze. Przynajmniej nie zamarzali. Od pół godziny rozmawiali
o tym, że chętnie wyjechaliby do jakiegoś cieplejszego miejsca; o tym, że pili
rano kawę i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić; o tym, że jutro Anthony wyjeżdża…
–
Dokąd? – zapytała Rebecca, nie potrafiąc opanować ciekawości.
–
Daleko stąd. Może będę podróżować… Choć samotność może mi wtedy bardziej
doskwierać… Nie chciałabyś się stąd wyrwać?
Dziewczyna
przez chwilę nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, ale na myśl nasunęło jej
się jedno pytanie:
–
A co na to twoja wybranka?
–
Nie mam żadnej. Dlatego pytam ciebie.
–
Przepraszam. Nie powinnam pytać o takie rzeczy…
–
Nic nie szkodzi, moja droga. Więc… co ty na to?
Nie
wiedziała, co powiedzieć. Patrząc na tę znajomość… Chociaż niekoniecznie można
to nazwać znajomością… Wczoraj po raz pierwszy była z nim na kawie i dzisiaj
wyszła na spacer, a ten proponuje, prawie jej nie znając, wyjazd z Londynu,
żeby mieć z kim podróżować po świecie. To miało tyle sensu, co olbrzymi pies
jednorożec jedzący naleśniki polane tęczą na śniadanie.
Tak.
Zupełny bezsens.
Tylko
jak mu to delikatnie wyperswadować?
Zastanowiła
się przez chwilkę, po czym odpowiedziała, próbując zniechęcić go do siebie:
–
Hm, wiesz… Jestem raczej aspołeczną melancholiczką ze stanami depresyjnymi,
miewającą przejawy mizantropii, która ma zapędy na piromankę-anorektyczkę.
Chyba nie będę najlepszą towarzyszką.
Tylko
trochę zniechęcić.
Zaśmiał
się, słysząc jej – w sumie całkiem zgodne z prawdą – słowa.
–
Myślę, że to w pewien sposób czyni cię ciekawą osobą.
Kłamca.
–Anthony…
Myślę, że za krótko i zdecydowanie za słabo się znamy, żeby mówić o takich
rzeczach. To brzmi zbyt…
Nie
mogła znaleźć wystarczająco „delikatnego” słowa.
–Niedorzecznie?
Wiesz… Rozumiem. Poznajesz jakiegoś nawiedzonego faceta, który najpierw się na
ciebie wydziera, a później próbuje być miły i zabrać cię niewiadomo gdzie.
Trudno takiemu typowi zaufać, zwłaszcza, że dopiero go poznałaś, co? Szkoda.
Manipulator.
–Nawet
gdybym znała cię lepiej, nie jestem tu sama. Nie mogę zostawić… mojego
współlokatora. Razem tu przyjechaliśmy i tak właściwie to właśnie dzięki niemu
teraz mogę tutaj być, więc… Przykro mi.
Czuła,
że nie potrafiłaby zostawić Matta po tym, jak przywiózł ją do Londynu, żeby
uciec od Żyły i ją chronić. Pomóc jej zapomnieć o tym, co przeszła.
Odruchowo
dotknęła dłonią ręki w miejscu, gdzie ciągle gościły wyglądające jak żyły
blizny.
Rozumiał. Nie opuściłaby swojego blondaska, bo czuje, że jest mu winna o wiele
więcej niż już zrobiła. A zdała się na Matta – to był duży błąd. Nie
wiedziała, na co się pisze. Powierzając mu swoje zaufanie, na pewno nie myślała
o tym, że w najbliższej przyszłości może tego żałować. Poprawka – będzie tego żałować.
***
Brama miasta stała otwarta cały czas,
chyba że królestwu groziło niebezpieczeństwo takie jak na przykład atak wrogiej
armii. Rzekomo nie potrzeba było wiele, by przejść przez wrota. Strażnicy potrzebowali
tylko niezbitego dowodu, że nie masz nieprzyjaznych zamiarów.
Zmierzch
nastał szybciej niż mężczyzna przypuszczał. Przy stróżówce już świeciły się
pochodnie. Niebo było bezchmurne. Miliony gwiazd wisiało nad ich głowami,
tworząc niesamowite konstelacje, wzory i przypominając ludziom, że to właśnie
na tym nocnym nieboskłonie zapisane są dwie ważne rzeczy: historia i
przeznaczenie. Ale nikt w tych czasach nie potrafił po prostu wyjść w taką noc
i patrzeć na ten piękny firmament, próbując go zrozumieć albo chociaż
podziwiać. Wszyscy mieli ważniejsze sprawy. Wszyscy byli zajęci. Całkiem
przyziemne interesy i prymitywne przyjemności przykuwały ich uwagę. Ludzie nie
doceniali efektywności tego zjawiska stworzonego dawno temu przez Bogów. Choć
czasem nawet sami Bogowie zapominali o tym, co poczynili.
Strażnicy tylko skontrolowali go przy
bramie, zadając pytania, kim jest i skąd przychodzi. Odpowiedział, że przybywa
z małej wioski za Puszczą i chce odpocząć po ciężkiej podróży. Wypytywali go
przez chwilę o broń, ale wytłumaczył, że przecież nigdy niewiadomo, co można
zastać w tym mrocznym lesie. Jeden z nich miał zastrzeżenia, czy to dobry
pomysł, by wpuścić go do miasta, ale drugi powiedział tylko, żeby kolega
odpuścił, ponieważ „wygląda na porządnego człowieka”.
Uśmiechnął
się, słysząc to zdanie. W końcu pozwolili mu przejść, choć nowo przybyły
mężczyzna miał pewność, że przez pewien czas będą go śledzić i sprawdzać tylko
z tego powodu, że jednemu strażnikowi wydał się podejrzany. Więc trzeba będzie cały czas zachowywać
pozory. I w pierwszych dniach nie kręcić się wokół Pałacu. Westchnął i
wyruszył na poszukiwania gospody czy małego pensjonatu, gdzie mógłby
przenocować.
***
Po godzinnym spacerze Rebecca
stwierdziła, że wcale nie jest aż tak ciepło, żeby chodzić dłużej i się nie
przeziębić, więc Anthony zaproponował wizytę w jakiejś małej kawiarence.
Dziewczyna zgodziła się, dochodząc do wniosku, że ta niesamowicie krótka
znajomość opiera się na kawie, na piciu kawy… Pierwsze spotkanie – kawa, drugie
spotkanie – kawa… Hm, nie najgorzej.
–
Tym razem ja stawiam - stwierdziła, zawieszając płaszcz na krześle przy
okrągłym stoliku w kącie sali. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wyciągając
portfel z kurtki, odpowiedział żartobliwie:
–
Siadaj, kobieto i nie narzekaj.
–
Nie ma opcji! - zaprotestowała z delikatnym uśmiechem na twarzy. Postąpiła
niecałe dwa kroki przed siebie, ale Anthony zastąpił jej drogę. Dziewczyna
musiała spojrzeć w górę, żeby widzieć jego twarz.
–
Nie pozwolę ci wydawać na mnie pieniędzy.
–
Ja pozwoliłam ci ostatnio, więc teraz moja kolej, wielkoludzie.
–
Chcesz się ze mną sprzeczać na środku kawiarni, karzełku? - Pokręciła głową, niedowierzając.
–
Nie będziesz za mnie płacił. Znowu.
–
Będę. Tym bardziej, że to moje ostatnie chwile tutaj.
Dziewczyna
westchnęła.
–
Niech ci będzie. Idź wyrzucać pieniądze na prawo i lewo. Uparty facet.
Anthony
uśmiechnął się pod nosem, po czym pokręcił głową i kiedy dziewczyna usiadła
przy stoliku, poszedł zamówić kawę.
Jest zbyt miły… Na
pewno chce cię tylko wykorzystać, naiwna idiotko. Podświadomość, jak zawsze, znajdzie
idealny moment, żeby się odezwać. Ale to możliwe. Ten mężczyzna wyglądał
podejrzanie. Może faktycznie jest tak, że chce ją wykorzystać, ponieważ lubi
młode dziewczyny. Ale z drugiej strony nie wygląda na takiego… Nie musi wyglądać, ale może taki
być.
Słuszna
uwaga.
Nie. Nie chciała o tym myśleć. Przecież
wyjeżdżał. Po co zastanawiać się nad takimi rzeczami, kiedy wiadomo, że już
nigdy więcej się nie zobaczą? Trafna myśl. Postanowiła zestawić swoje obawy na
dalszy plan.
Mężczyzna wrócił do stolika, uśmiechając
się do niej. Był
przystojny. Wystające kości policzkowe, blada cera, zielone oczy. „Oczy
są zwierciadłem duszy”. Nie mogła oderwać wzroku od szmaragdowych,
enigmatycznych, błyszczących tęczówek Anthony’ego. Fascynowała ją tajemnica,
której nie mogła odczytać. Nie wiedziała, co czai się w tym człowieku, a jej
wrodzona ciekawość nie pomagała. Chciała wiedzieć, o co chodzi z tym facetem. Stanowił
jedną, wielką zagadkę, która ją intrygowała.
–
O czym tak myślisz, Rebecco?
Zdała
sobie sprawę, że wgapia się w niego, co było niegrzeczne, więc odwróciła wzrok
i odpowiedziała:
–
Przepraszam, tak tylko się zamyśliłam…
–
Nie szkodzi. Zadumałaś się nad czymś
ważnym?
–
Nie. Tak właściwie to nic takiego.
Wyciągnął
w jej stronę dłoń i ujął jej podbródek między kciuk a palec wskazujący. Drgnęła
pod wpływem jego chłodnego dotyku, ale nie odsunęła się.
–
Spójrz na mnie.
Poprosił
kojącym głosem. Wykonała jego polecenie i utonęła w zieleni jego tęczówek,
które spoglądały na nią tajemniczo, ale łagodnie.
–
Masz piękne oczy, Rebecco.
Wymruczał,
wpatrując się w jej zafascynowane i ciekawskie spojrzenie. Powoli i delikatnie
pogładził kciukiem jej policzek, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Całkiem
zatraciła się, utonęła w tej nieprzeniknionej zieleni. Miał nad nią niesłychaną
kontrolę, a Rebecca nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie chodziło tylko o tę
chwilę, ale zwłaszcza o tę chwilę.
Wpatrywali się tak w siebie przez
dłuższy czas, próbując rozszyfrować siebie nawzajem. Jemu prawie się to udało, ale kiedy
poruszył ustami, chcąc coś powiedzieć, ktoś podszedł do ich stolika i
odchrząknął. Oboje zwrócili wzrok ku niemu.
–
Matt?
Rebecca
była zdziwiona i nie miała pojęcia, co jej współlokator tu robi. Nie wiedziała,
czy to przypadek, czy ją śledził, czy szukał i jakimś cudem znalazł?
Blondyn
spojrzał na Anthony’ego, który uśmiechnął się do niego i wstał powoli z
miejsca.
–
Witam, panie Rozen. - powiedział, kładąc nacisk na nazwisko mężczyzny.
Matt
zacisnął szczęki, ale nie wytrzymał. Chwycił Anthony’ego za marynarkę i
przyparł do ściany, sycząc ze złości:
–
Nie powinno cię tu być.
–
Owszem. Ale mój tępy sługa nie spełnił swojego zadania. I jak zwykle muszę
robić wszystko sam.
–
Nie. Odejdź. Ja to dokończę.
–
Nie. Za późno, żołnierzyku.
Matt
zacisnął pięści mocniej na delikatnym materiale.
–
Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, rozumiesz?
Anthony
uśmiechnął się, a Rebecca podchodzi do nich i chwyta Matta za przedramię. Patrząc
na niego błagalnym wzrokiem, prawie szepcze:
–
Matt. Błagam, nie rób tutaj scen. Nie bądź…
–
Powodzenia, Matt. - wtrącił Anthony, wyraźnie akcentując jego imię, po czym,
pomimo uścisku Matta, przyciągnął dziewczynę do siebie. W oczach blondyna nagle
pojawiło się zrozumienie, a wraz z nim przerażenie. Właśnie otwierał usta, żeby
coś powiedzieć, a może raczej krzyknąć?, ale nie wydał z siebie żadnego
dźwięku, ponieważ nagle cała trójka poczuła, jakby cały świat zamarł. Na chwilę
wszyscy ludzie wokół stanęli w miejscu jak zatrzymanym filmie. Deszcz, który
niedawno zaczął padać i bębnił o szyby, nagle ustał. Nie mogli się poruszyć,
ale wiedzieli, że dzieje się coś niepokojącego. Przynajmniej dwójka z nich tak
to odczuwała.
Otoczenie
zaczęło się zmieniać, zamazywać, jakby ktoś wylał wodę na świeżo namalowany
obraz. Kontury zanikały i wszystko zlewało się ze sobą, po krótkiej chwili
tworząc jedną wielką plamę. A potem zaczęła otaczać ich ciemność.
Nieprzenikniona, najpierw granatowa, ale stopniowo wpadająca w czerń ciemność.
Ogarnęło ich niesłychane zimno, moment później poczuli zwalający z nóg upał.
Następnie zaczęli wirować i jednocześnie lekko kołysać się na boki.
Rebecca
straciła przytomność pod wpływem tego całego natłoku.
Wiatr. Chłodny i ostry uderzył w ich
twarze, a kilka sekund później znaleźli się w ogromnej sali z wysokim sufitem,
podłogą wyłożoną marmurem i ścianami przyozdobionymi gobelinami i chorągwiami.
Anthony
w ostatniej chwili uchronił dziewczynę od upadku, a Matt zatoczył się i z
szeroko otwartymi oczami zaczął przeklinać w każdym znanym mu języku.
–
Nie przesadzaj, żołnierzyku. I tak długo tu nie pobędzie.
–
Co mam jej powiedzieć, jak się obudzi, do jasnej cholery?! Witaj w Asgardzie,
mitycznej krainie Bogów?!
Ciemnowłosy
obdarzył rozhisteryzowanego mężczyznę półuśmiechem i odpowiedział:
–
To nie najgorsze powitanie, ale mógłbyś postarać się wykrzesać z siebie coś
więcej.