środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 14

Witam serdecznie :D
Przepraszam za małe opóźnienie, ale byłam przekonana, że się wyrobię :< ale niestety los i szczęście musieli się na mnie wypiąć i wyśmiać, więc wyszło jak wyszło.
Dzisiaj krótko, bo już jestem zmęczona.
Jeszcze raz zapraszam do czytania i komentowania na odnawiany wytwór mojej wyobraźni CORNER

Bogowie nareszcie wolne i w końcu trochę czasu dla siebie. Nie licząc kolejnych pięciu przedmiotów do poprawy po świętach... A jak u Was? xD











Enjoy :D


                                      



         Godzinę po opuszczeniu mieszkania przez jej współlokatora postanowiła zrobić sobie mocną kawę. Nastawiła ekspres i po raz kolejny otworzyła galerię zdjęć w swojej komórce. Wzrok utkwiła w zdjęciach przystojnego, uśmiechniętego mulata. I ostatni moment, kiedy widziała go żywego, mignął jej przed oczami, ale nie chciała o tym myśleć. Wolała zapamiętać te piękne, szczęśliwe chwile zanikające w jej pamięci.
         Zablokowała wyświetlacz. Głosy i twarze nie nawiedzały jej tej nocy. To zapewne przez obecność Matta, który tak dobrze na nią wpływa.
Chwyciła kubek gorącej kawy i usiadła na kuchennym blacie, zakładając słuchawki i włączając muzykę.
         Przez dłuższą chwilę jej myśli płynęły bez konkretnego celu. Miała dzisiaj wolne, więc mogła sobie pozwolić na „marnowanie czasu”. Przymknęła oczy. Co ja tutaj robię? Dlaczego tak łatwo zaufałam tym ludziom? Dlaczego to wszystko spotyka właśnie mnie? Dlaczego te … problemy nie mogą się skończyć, rozwiązać… Dopaść kogoś innego? Wzięła łyk mocnej, ale przestygniętej kawy. No pięknie… Znowu się nad sobą użalam.
Jej telefon zawibrował. Sięgnęła po niego.
Dzień dobry Rebecco, masz ochotę na spacer? – Anthony”
Rozciągnęła usta w uśmiechu, ale po chwili dotarło do niej, że nie dawała mu swojego numeru, więc dziwnym było, że wie, na jaki numer pisać… A cholera z tym! Przecież istnieją książki telefoniczne, facebook i inne badziewia. Napiła się letniego napoju i szybko wystukała:
Dzień dobry Anthony, uwielbiam poranne spacery.”
Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast:
„Będę za pół godziny pod hotelem.”
Po odczytaniu wiadomości odłożyła urządzenie na blat i pobiegła do łazienki, żeby się przebrać i doprowadzić do stanu używalności.

                                               ***

         Nie chciał, żeby gdziekolwiek dzisiaj wyszła z tym mężczyzną. Nie z Anthonym. Dopóki nie doprowadzi procesu, który udało mu się zacząć, do końca, nie pozwoli jej się z nim spotykać. Choćby miała go wyzwać, opluć, nigdy więcej się do niego nie odezwać, znienawidzić – mimo wszystko – nie wyjdzie z tego mieszkania. O ile już tego nie zrobiła - podsunęła podświadomość. Blondyn zaklął pod nosem i nerwowo przekręcił kluczyk w drzwiach, po czym wszedł do środka.
– Rebecco!
Odpowiedziała mu cisza. Miał nikłą nadzieję, że dziewczyna siedzi w saloniku albo w sypialni ze słuchawkami w uszach i go nie słyszy. Szybko sprawdził każde pomieszczenie i doszedł do wniosku, że jego kwatera jest pusta. Wspaniale…
Myśl pozytywnie, teraz przynajmniej masz jeden problem z głowy i możesz wrócić do domu - podsumowała podświadomość. Ale on wcale nie chciał tego robić. Nie bez Rebecki. Przyzwyczaił się do niej i musiał mieć pewność, że będzie bezpieczna, kiedy ją opuści.

                                               ***

         Szli wzdłuż brukowanej, prawie świecącej pustkami ulicy, mijając zbudowane z brunatnej cegły kamienice. W każdym wąskim okienku zawieszono staroświeckie firanki.
Było o wiele cieplej niż zwykle o tej porze roku, ale to dobrze. Przynajmniej nie zamarzali. Od pół godziny rozmawiali o tym, że chętnie wyjechaliby do jakiegoś cieplejszego miejsca; o tym, że pili rano kawę i nie wiedzieli, co ze sobą zrobić; o tym, że jutro Anthony wyjeżdża…
– Dokąd? – zapytała Rebecca, nie potrafiąc opanować ciekawości.
– Daleko stąd. Może będę podróżować… Choć samotność może mi wtedy bardziej doskwierać… Nie chciałabyś się stąd wyrwać?
Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, ale na myśl nasunęło jej się jedno pytanie:
– A co na to twoja wybranka?
– Nie mam żadnej. Dlatego pytam ciebie.
– Przepraszam. Nie powinnam pytać o takie rzeczy…
– Nic nie szkodzi, moja droga. Więc… co ty na to?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Patrząc na tę znajomość… Chociaż niekoniecznie można to nazwać znajomością… Wczoraj po raz pierwszy była z nim na kawie i dzisiaj wyszła na spacer, a ten proponuje, prawie jej nie znając, wyjazd z Londynu, żeby mieć z kim podróżować po świecie. To miało tyle sensu, co olbrzymi pies jednorożec jedzący naleśniki polane tęczą na śniadanie.
Tak. Zupełny bezsens.
Tylko jak mu to delikatnie wyperswadować?
Zastanowiła się przez chwilkę, po czym odpowiedziała, próbując zniechęcić go do siebie:
– Hm, wiesz… Jestem raczej aspołeczną melancholiczką ze stanami depresyjnymi, miewającą przejawy mizantropii, która ma zapędy na piromankę-anorektyczkę. Chyba nie będę najlepszą towarzyszką.
Tylko trochę zniechęcić.
Zaśmiał się, słysząc jej – w sumie całkiem zgodne z prawdą – słowa.
– Myślę, że to w pewien sposób czyni cię ciekawą osobą.
Kłamca.
–Anthony… Myślę, że za krótko i zdecydowanie za słabo się znamy, żeby mówić o takich rzeczach. To brzmi zbyt…
Nie mogła znaleźć wystarczająco „delikatnego” słowa.
–Niedorzecznie? Wiesz… Rozumiem. Poznajesz jakiegoś nawiedzonego faceta, który najpierw się na ciebie wydziera, a później próbuje być miły i zabrać cię niewiadomo gdzie. Trudno takiemu typowi zaufać, zwłaszcza, że dopiero go poznałaś, co? Szkoda.
Manipulator.
–Nawet gdybym znała cię lepiej, nie jestem tu sama. Nie mogę zostawić… mojego współlokatora. Razem tu przyjechaliśmy i tak właściwie to właśnie dzięki niemu teraz mogę tutaj być, więc… Przykro mi.
Czuła, że nie potrafiłaby zostawić Matta po tym, jak przywiózł ją do Londynu, żeby uciec od Żyły i ją chronić. Pomóc jej zapomnieć o tym, co przeszła.
Odruchowo dotknęła dłonią ręki w miejscu, gdzie ciągle gościły wyglądające jak żyły blizny.
         Rozumiał. Nie opuściłaby swojego blondaska, bo czuje, że jest mu winna o wiele więcej niż już zrobiła. A zdała się na Matta – to był duży błąd. Nie wiedziała, na co się pisze. Powierzając mu swoje zaufanie, na pewno nie myślała o tym, że w najbliższej przyszłości może tego żałować. Poprawka – będzie tego żałować.

                                               ***

         Brama miasta stała otwarta cały czas, chyba że królestwu groziło niebezpieczeństwo takie jak na przykład atak wrogiej armii. Rzekomo nie potrzeba było wiele, by przejść przez wrota. Strażnicy potrzebowali tylko niezbitego dowodu, że nie masz nieprzyjaznych zamiarów.
Zmierzch nastał szybciej niż mężczyzna przypuszczał. Przy stróżówce już świeciły się pochodnie. Niebo było bezchmurne. Miliony gwiazd wisiało nad ich głowami, tworząc niesamowite konstelacje, wzory i przypominając ludziom, że to właśnie na tym nocnym nieboskłonie zapisane są dwie ważne rzeczy: historia i przeznaczenie. Ale nikt w tych czasach nie potrafił po prostu wyjść w taką noc i patrzeć na ten piękny firmament, próbując go zrozumieć albo chociaż podziwiać. Wszyscy mieli ważniejsze sprawy. Wszyscy byli zajęci. Całkiem przyziemne interesy i prymitywne przyjemności przykuwały ich uwagę. Ludzie nie doceniali efektywności tego zjawiska stworzonego dawno temu przez Bogów. Choć czasem nawet sami Bogowie zapominali o tym, co poczynili.
         Strażnicy tylko skontrolowali go przy bramie, zadając pytania, kim jest i skąd przychodzi. Odpowiedział, że przybywa z małej wioski za Puszczą i chce odpocząć po ciężkiej podróży. Wypytywali go przez chwilę o broń, ale wytłumaczył, że przecież nigdy niewiadomo, co można zastać w tym mrocznym lesie. Jeden z nich miał zastrzeżenia, czy to dobry pomysł, by wpuścić go do miasta, ale drugi powiedział tylko, żeby kolega odpuścił, ponieważ „wygląda na porządnego człowieka”.
Uśmiechnął się, słysząc to zdanie. W końcu pozwolili mu przejść, choć nowo przybyły mężczyzna miał pewność, że przez pewien czas będą go śledzić i sprawdzać tylko z tego powodu, że jednemu strażnikowi wydał się podejrzany. Więc trzeba będzie cały czas zachowywać pozory. I w pierwszych dniach nie kręcić się wokół Pałacu. Westchnął i wyruszył na poszukiwania gospody czy małego pensjonatu, gdzie mógłby przenocować.

                                               ***

         Po godzinnym spacerze Rebecca stwierdziła, że wcale nie jest aż tak ciepło, żeby chodzić dłużej i się nie przeziębić, więc Anthony zaproponował wizytę w jakiejś małej kawiarence. Dziewczyna zgodziła się, dochodząc do wniosku, że ta niesamowicie krótka znajomość opiera się na kawie, na piciu kawy… Pierwsze spotkanie – kawa, drugie spotkanie – kawa… Hm, nie najgorzej.
– Tym razem ja stawiam - stwierdziła, zawieszając płaszcz na krześle przy okrągłym stoliku w kącie sali. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i wyciągając portfel z kurtki, odpowiedział żartobliwie:
– Siadaj, kobieto i nie narzekaj.
– Nie ma opcji! - zaprotestowała z delikatnym uśmiechem na twarzy. Postąpiła niecałe dwa kroki przed siebie, ale Anthony zastąpił jej drogę. Dziewczyna musiała spojrzeć w górę, żeby widzieć jego twarz.
– Nie pozwolę ci wydawać na mnie pieniędzy.
– Ja pozwoliłam ci ostatnio, więc teraz moja kolej, wielkoludzie.
– Chcesz się ze mną sprzeczać na środku kawiarni, karzełku? - Pokręciła głową, niedowierzając.
– Nie będziesz za mnie płacił. Znowu.
– Będę. Tym bardziej, że to moje ostatnie chwile tutaj.
Dziewczyna westchnęła.
– Niech ci będzie. Idź wyrzucać pieniądze na prawo i lewo. Uparty facet.
Anthony uśmiechnął się pod nosem, po czym pokręcił głową i kiedy dziewczyna usiadła przy stoliku, poszedł zamówić kawę.
Jest zbyt miły… Na pewno chce cię tylko wykorzystać, naiwna idiotko. Podświadomość, jak zawsze, znajdzie idealny moment, żeby się odezwać. Ale to możliwe. Ten mężczyzna wyglądał podejrzanie. Może faktycznie jest tak, że chce ją wykorzystać, ponieważ lubi młode dziewczyny. Ale z drugiej strony nie wygląda na takiego… Nie musi wyglądać, ale może taki być.
Słuszna uwaga.
         Nie. Nie chciała o tym myśleć. Przecież wyjeżdżał. Po co zastanawiać się nad takimi rzeczami, kiedy wiadomo, że już nigdy więcej się nie zobaczą? Trafna myśl. Postanowiła zestawić swoje obawy na dalszy plan.
         Mężczyzna wrócił do stolika, uśmiechając się do niej. Był przystojny. Wystające kości policzkowe, blada cera, zielone oczy. „Oczy są zwierciadłem duszy”. Nie mogła oderwać wzroku od szmaragdowych, enigmatycznych, błyszczących tęczówek Anthony’ego. Fascynowała ją tajemnica, której nie mogła odczytać. Nie wiedziała, co czai się w tym człowieku, a jej wrodzona ciekawość nie pomagała. Chciała wiedzieć, o co chodzi z tym facetem. Stanowił jedną, wielką zagadkę, która ją intrygowała.
– O czym tak myślisz, Rebecco?
Zdała sobie sprawę, że wgapia się w niego, co było niegrzeczne, więc odwróciła wzrok i odpowiedziała:
– Przepraszam, tak tylko się zamyśliłam…
– Nie szkodzi.  Zadumałaś się nad czymś ważnym?
– Nie. Tak właściwie to nic takiego.
Wyciągnął w jej stronę dłoń i ujął jej podbródek między kciuk a palec wskazujący. Drgnęła pod wpływem jego chłodnego dotyku, ale nie odsunęła się.
– Spójrz na mnie.
Poprosił kojącym głosem. Wykonała jego polecenie i utonęła w zieleni jego tęczówek, które spoglądały na nią tajemniczo, ale łagodnie.
– Masz piękne oczy, Rebecco.
Wymruczał, wpatrując się w jej zafascynowane i ciekawskie spojrzenie. Powoli i delikatnie pogładził kciukiem jej policzek, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Całkiem zatraciła się, utonęła w tej nieprzeniknionej zieleni. Miał nad nią niesłychaną kontrolę, a Rebecca nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie chodziło tylko o tę chwilę, ale zwłaszcza o tę chwilę.
         Wpatrywali się tak w siebie przez dłuższy czas, próbując rozszyfrować siebie nawzajem. Jemu prawie się to udało, ale kiedy poruszył ustami, chcąc coś powiedzieć, ktoś podszedł do ich stolika i odchrząknął. Oboje zwrócili wzrok ku niemu.
– Matt?
Rebecca była zdziwiona i nie miała pojęcia, co jej współlokator tu robi. Nie wiedziała, czy to przypadek, czy ją śledził, czy szukał i jakimś cudem znalazł?
Blondyn spojrzał na Anthony’ego, który uśmiechnął się do niego i wstał powoli z miejsca.
– Witam, panie Rozen. - powiedział, kładąc nacisk na nazwisko mężczyzny.
Matt zacisnął szczęki, ale nie wytrzymał. Chwycił Anthony’ego za marynarkę i przyparł do ściany, sycząc ze złości:
– Nie powinno cię tu być.
– Owszem. Ale mój tępy sługa nie spełnił swojego zadania. I jak zwykle muszę robić wszystko sam.
– Nie. Odejdź. Ja to dokończę.
– Nie. Za późno, żołnierzyku.
Matt zacisnął pięści mocniej na delikatnym materiale.
– Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, rozumiesz?
Anthony uśmiechnął się, a Rebecca podchodzi do nich i chwyta Matta za przedramię. Patrząc na niego błagalnym wzrokiem, prawie szepcze:
– Matt. Błagam, nie rób tutaj scen. Nie bądź…
– Powodzenia, Matt. - wtrącił Anthony, wyraźnie akcentując jego imię, po czym, pomimo uścisku Matta, przyciągnął dziewczynę do siebie. W oczach blondyna nagle pojawiło się zrozumienie, a wraz z nim przerażenie. Właśnie otwierał usta, żeby coś powiedzieć, a może raczej krzyknąć?, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, ponieważ nagle cała trójka poczuła, jakby cały świat zamarł. Na chwilę wszyscy ludzie wokół stanęli w miejscu jak zatrzymanym filmie. Deszcz, który niedawno zaczął padać i bębnił o szyby, nagle ustał. Nie mogli się poruszyć, ale wiedzieli, że dzieje się coś niepokojącego. Przynajmniej dwójka z nich tak to odczuwała.
Otoczenie zaczęło się zmieniać, zamazywać, jakby ktoś wylał wodę na świeżo namalowany obraz. Kontury zanikały i wszystko zlewało się ze sobą, po krótkiej chwili tworząc jedną wielką plamę. A potem zaczęła otaczać ich ciemność. Nieprzenikniona, najpierw granatowa, ale stopniowo wpadająca w czerń ciemność. Ogarnęło ich niesłychane zimno, moment później poczuli zwalający z nóg upał. Następnie zaczęli wirować i jednocześnie lekko kołysać się na boki.
Rebecca straciła przytomność pod wpływem tego całego natłoku.
         Wiatr. Chłodny i ostry uderzył w ich twarze, a kilka sekund później znaleźli się w ogromnej sali z wysokim sufitem, podłogą wyłożoną marmurem i ścianami przyozdobionymi gobelinami i chorągwiami.
Anthony w ostatniej chwili uchronił dziewczynę od upadku, a Matt zatoczył się i z szeroko otwartymi oczami zaczął przeklinać w każdym znanym mu języku.
– Nie przesadzaj, żołnierzyku. I tak długo tu nie pobędzie.
– Co mam jej powiedzieć, jak się obudzi, do jasnej cholery?! Witaj w Asgardzie, mitycznej krainie Bogów?!
Ciemnowłosy obdarzył rozhisteryzowanego mężczyznę półuśmiechem i odpowiedział:
– To nie najgorsze powitanie, ale mógłbyś postarać się wykrzesać z siebie coś więcej.


niedziela, 21 grudnia 2014

Notka informacyjna

Witam , witam :D
Bogowie ten tytuł nie brzmi dobrze xD  zawsze kojarzyło mi się to z jakąś złą, niepokojącą wiadomością, an temat danego bloga, ale spokojnie! Wszystko jest w jak najlepszym porządku :D
Nowy rozdział jutro ewentualnie pojutrze, ale coś obawiam się, że nie poprawiony :<
No, ale cóż do sedna - ostatnio postanowiłam, że wezmę się za poprawę i przepisywanie mojego skarbu "Corner". Wczoraj zrobiłam pierwszy krok w tym kierunku - otworzyłam worda z Cornerem xD a dzisiaj zdążyłam zmienić prolog i mam na szczęście teraz wygląda to i brzmi jakoś sensownie :D
Także, ta informacja dotyczy reklamy tak wprost to ujmując. Chciałam Was wszystkich zaprosić na bloga z aktualizującym się opowiadaniem          Corner
 Prolog został już opublikowany, więc zapraszam do czytania i komentowania, licze na Was kochani :D

Pozdrawiam,
Lola