sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 9

Witam, witam :D
Na samym początku chciałabym powitać Evelyn M, herbatki, ciasteczka? Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej ;)
W ogóle cieszę się, że przybywa mi czytelników ;3 mam świadomość, że jednak jest kilka osób, którym się to podoba. Dziękuję, że jesteście kochani :*

Druga sprawa, miałam przełom, jeżeli chodzi o ten rozdział. Dlaczego? Ponieważ napisałam go w jedną i pół nocy. Dziewięć stron, w tak krótkim czasie, to naprawdę coś, jeżeli chodzi o mnie. ;3 Cieszę się, bo wcześniej wyglądało to mniej więcej tak:

Wena rzucała pomysłami, a mój rozleniwiony umysł odmawiał. Ale biorę się za siebie i postaram się nie robić tak dużych odstępów czasowych pomiędzy rozdziałami. Postaram się, bo od września nowa szkoła, liceum i te sprawy, więc muszę uczyć się od samego początku. *podświadomość podszeptuje* ale na pisanie jest czas nawet na lekcjach.
Ale mogę też raz na jakiś czas zarwać kilka nocy dla tworzenia nowych rozdziałów ;)

Co do gifów to nie mogłam się ogarnąć i wybrać jednego, więęęęęęęęęęęc... xD
Tak wyglądałam, jak sobie uświadomiłam kiedy opublikowałam ostatni shot:


Ostatnio znowu oglądałam Avengersów i stwierdziłam kilka rzeczy.
Po pierwsze: Loki to czyste zło, które jest jednocześnie przerażające i pociągające


Po drugie: tak wygląda jedna z "najbardziej przerażających i opływających seksem" scena:


Po trzecie: Loki w garniturze to mój fetysz *----* moja największa miłość:




Enjoy :D

+Publikuję ten rozdział dzisiaj, ponieważ do dziesiątego sierpnia będę tkwić na bezinternetowym pustkowiu, a nie chciałam robić dużych odstępów pomiędzy rozdziałami. Myślę, że to tyle jeżeli chodzi o informacje. Liczę na wasze szczere komentarze. Pozdrawiam ;)






         Rebecca była onieśmielona towarzystwem swojego uroczego współlokatora. Uśmiechała się za każdym razem, kiedy ten zaczynał coś opowiadać. Wystarczyło jedno spojrzenie jego pięknych, roześmianych, zielononiebieskich oczu, żeby zapomniała o najgorszych rzeczach, o których myślała. Był lekarstwem na wszelkie zło. A dotyk jego ciepłych, cudownych dłoni był tak kojący, że wiedziała, jakby nie potrzebowała niczego więcej do życia. Już po dwóch dniach spędzonych u niego, czuła się bezpiecznie i obdarzyła go niemałym zaufaniem. I za każdym razem, gdy był blisko niej, zapominała o tym, co jej się przytrafiło, o tym, kogo straciła, o tym, jak szpetne ślady na sobie nosiła. Nie wiedziała, jak to się dzieje. Według niej, po prostu cała egzystencja Matta, emanowała tak pozytywną energią, że wystarczyło chwilę przy nim być, żeby ci się udzieliło.
Siedzieli w salonie na dużej kanapie przed wygaszonym kominkiem. Wcześniej zjedli na lunch pizzę zrobioną przez panią Jones, gosposie Matta, który cały czas zachwalał jej umiejętności kulinarne. W tle leciała muzyka z radia, które wcześniej włączył chłopak. Rebecca nie rozumiała słów piosenki, którą właśnie puścili, ale wiedziała, że jest francuska.
Ich spokojne, popołudnie przerwał dzwonek do drzwi. Matt obdarzył dziewczynę pięknym, szerokim uśmiechem, po czym, wstając, tylko odezwał się krótko:
-Wybacz mi na chwilkę.
Kiedy Rebecca uśmiechnęła się lekko, poszedł zobaczyć, kto przyszedł.
Dziewczyna wciągnęła nogi na kanapę i przyciągnęła kolana do piersi, obejmując je rękoma. Oparła na nich brodę i na chwilę zamknęła oczy. W domu było tak cicho, że jedyną rzeczą, jaką słyszała wokół, był jej własny oddech. Wróciła myślami do momentu, w którym była przytwierdzona do metalowego krzesła, a przed sobą widziała jej wykończonego przyjaciela. Pamiętała coraz mniej szczegółów. Miał na imię Homer. Miał czarne włosy i był mulatem. Był wyższy ode mnie i zawsze chodził uśmiechnięty. Ale nie wtedy. Wtedy jego twarz wyrażała jedynie wycieńczenie i zmęczenie. Jego słowa ciągle odbijały w jej się uszach, lecz za każdym razem coraz ciszej. Powiedziałem ci już, martwiłem się… Martwił się o nią. O swoją najlepszą przyjaciółkę. O swoją bratnią duszę. Lecz ona w tamtej chwili nie zważała na głębie tych słów. Byłeś głupi! Trzeba było…, odpowiedziała wtedy. Chciała powiedzieć, że trzeba było zostać w Piekle. W miejscu, w  którym nikt by go nie skrzywdził. Tam było bezpiecznie i uważała, że niepotrzebnie się narażał. Chciała mu to powiedzieć, ale nie zdążyła, bo wtedy do sali przesłuchań wparowali żołnierze wraz z jej oprawcą i jakąś kobietą, która okazała się wybawczynią Rebeccki. Czarna Żyła, bo takie miał przezwisko mężczyzna, który postarał się o jej blizny, wydał wyrok na jej przyjaciela. Wyrok śmierci. Kazał patrzeć jak jej przyjaciel umiera. I nie mogła go nawet opłakiwać. Nie mogła, ponieważ nie chciała pokazać temu tyranowi swoich łez. Tego, jak bardzo ją to bolało.
Łzy napłynęły jej do oczu, ale szybko zamrugała, odchylając głowę do tyłu, żeby je odpędzić. Wzięła kilka głębokich oddechów. Do tej pory nie opłakiwała śmierci przyjaciela. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, jakby on jeszcze gdzieś tam był. Że tak naprawdę ta scena była tylko sennym koszmarem i jej brązowooki przyjaciel żyje i czeka na nią. Ale widziałam, jak pozbawili go życia i wynosili jego zwłoki…
Jej rozmyślania przerwał odgłos swobodnych, lekkich kroków Matta. Jeszcze raz zamrugała i opuściła jedną nogę na podłogę, a na kolanie drugiej ciągle opierała brodę.
Blond chłopak wszedł do pokoju ciągle z tym swoim promiennym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Trzymał w dłoni kopertę. Usiadł obok Rebeccki zwrócony przodem do niej.
-Listonosz. Nie spóźnił się. Na szczęście
Wyjaśnił, podając Rebecce kopertę. Była zaadresowana do niego, ale wzięła ją do ręki.
-Otwórz. Mam nadzieję, że nie przeszkadzają ci chłodniejsze dni.
-Nie przeszkadzają…
Odpowiedziała niepewnie. Otworzyła kopertę. W środku znalazła dwa bilety na samolot. Z Sydney do...
-Dlaczego je kupiłeś?
-Nie chcę, żeby tamten psychopata dalej ci zagrażał. A nie jesteśmy wcale tak daleko twojego dawnego domu. W każdej chwili może cię znaleźć. Nie musimy jechać, ale tak byłoby bezpieczniej. Nie tylko dla ciebie.
Jeszcze raz spojrzała na bilety. Nocny lot. Do Londynu. To drugi koniec świata, a moi przyjaciele… „Pewnie i tak już mają cię za martwą.” Podsunęła podświadomość. I tym razem dziewczyna zgodziła się z tą myślą. Nie miała kontaktu ze swoimi rówieśnikami od bardzo dawna. Może już nawet wrócili do domów i zdążyli o niej zapomnieć.
Zacisnęła usta i po chwili odpowiedziała:
-Masz rację. Powinniśmy jechać. Dziękuję.
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego oczach zagościły tańczące iskierki. Nachylił się, odbierając od niej bilety. Jego ciepłe palce zetknęły się z jej i poczuła miłe mrowienie w miejscach, w których jego skóra dotknęła jej. Do tego po chwili delikatnie musnął ustami jej policzek.
-Zacznij się pakować, słońce. Za kilka godzin musimy być na lotnisku.
Dziewczyna poczuła przyjemny dreszcz, przechodzący po jej ciele. Ciepłe usta Matta trwały przy jej piekącym od zawstydzenia, ale również z jakiegoś powodu z radości policzku. Tak miękkie i tak słodkie. Nie odczuwała takiej przyjemności od bardzo dawna. Jej dłonie lekko drżały. Nie wiedząc, co robi, delikatnie odwróciła głowę w przeciwną stronę od twarzy Matta. Jeszcze przez chwilę czuła jego oddech na swojej skórze, lecz powoli cofnął się, widząc reakcje dziewczyny.
         Chłopak położył kopertę z biletami na stoliku przed kanapą, po czym powoli wstał.
-Walizkę znajdziesz w szafie. Dasz radę w dwie godziny, prawda?
-Pewnie. Jeszcze raz dziękuję.
Uśmiech znów zagościł na jego ustach i w oczach.
-Zawsze do usług, kruszynko.
Odwzajemniła uśmiech i jeszcze raz spojrzała na bilety. Tymczasem Matt już zdążył wejść na górę.
Nie wierzyła, że leci do Londynu z człowiekiem, którego znała dwa, może trzy dni, ale ufała mu. To dzięki niemu i Samanthcie teraz nie siedziała przykuta do krzesła i nie cierpiała jeszcze bardziej. Była ich dłużniczką. I nie miała pojęcia, jak spłacić ten dług. Może też dlatego zgodziła się z nim lecieć? Może dlatego zgadzała się na wszystko?
         Westchnęła i podniosła się z kanapy. Rzuciła ostatnie spojrzenie w kierunku biletów i poszła do pokoju przydzielonego jej przez Matta, żeby się spakować.

         Grace składała namiot z Homerem, kiedy niebo się zachmurzyło i zaczęło mżyć. Rano postanowili, że chcą jeszcze dzisiaj wyjść z Piekła i najpóźniej w nocy dotrzeć z powrotem do miasteczka. Tylko Homer przez dłuższą chwilę się z nimi spierał.
-Minął dopiero miesiąc…
Zaczął spokojnym głosem, który miał dać im do myślenia, że po takim czasie wcale nie jest tak bezpiecznie, jak sobie wyobrażają, co też im potem powiedział.
-Minął aż ponad miesiąc. Z tego, co wiem, ta wroga armia nie opanowała więcej miejsc. Wycofali się. Możemy spokojnie wrócić. Zresztą zapasy się kończą. Musimy się stąd ruszyć
Zadecydował Chris, a Grace i Caroline zgodziły się z nim, więc Homer był, krótko mówiąc, przegłosowany.
Dziewczyna zauważyła, że mulat od czasu, kiedy wrócił do przyjaciół, jest inny. Nie chodziło jej o to, że był trochę zamyślony, bo śmierć jego bratniej duszy to dość bolesne przeżycie, ale po takim czasie jego stan powinien choć trochę się poprawić. Tymczasem on stał się bardziej zamknięty w sobie, odnosił się do nich z większym dystansem, niekiedy aż wiało od niego chłodem. Nie zachowywał się tak, jak zwykł zachowywać się Homer. Nie emanowała od niego nawet szczypta radości. Zupełnie nic. Normalnie, jakby ktoś go podmienił…
         Teraz, kiedy zajmował czymś ręce, wydawał się być na tym bardzo skupiony, ale Grace wiedziała, że myślał o czymś zupełnie innym. Miał smutny i jednocześnie obojętny wyraz twarzy. Znowu chodzi o Rebeccę… Zawsze o nią chodzi. Była zła, ponieważ to na jej ustach ostatnio spoczywały jego. To po jej ciele błądziły jego dłonie. To przy niej ostatnio wydawał się zapominać o wszystkim innym.
         Chciała go zapytać, czy nie może już odpuścić sobie Rebeccki i zająć się kimś realnym. W końcu ona jest martwa… Ale nie miała odwagi. Miała wrażenie, że jak tylko znowu poruszy ten temat, to on znowu skupi się tylko na tym, co wtedy widział. I znowu skupi się na niej. A tego nie chciała. Pragnęła, żeby myślał tylko o niej, żeby to ona była jego światem, żeby kochał ją tak bardzo, jak kochał Rebeccę.
         Skończyli pakować swoje rzeczy i musieli jeszcze chwilę poczekać na wiecznie niezorganizowaną Caroline, przyjaciółkę z miasta, więc Grace postanowiła spróbować rozchmurzyć Homera.
Siedział na jednej z suchych kłód pod skalną półką, która osłaniała to miejsce przed deszczem. Znowu wydawał się być zamyślony.
Dziewczyna powoli podeszła do niego i odezwała się trochę ciszej niż zwykle, żeby ukryć fakt, że była podenerwowana jego ciągła „nieobecnością”.
-Hej…
-Hej
Odpowiedział, podnosząc na nią łagodny wzrok.
-Mogę się przysiąść?
Chłopak przesunął się, robiąc jej miejsce, a Grace usiadła tak blisko niego, że jej udo niemal dotykało jego nogi.
-O czym myślisz?
Zapytała w końcu po chwili ciszy, która między nimi panowała.
-Mam wrażenie, że wracanie tam, to nie najlepszy pomysł…
Grace westchnęła prawie z irytacją, ale panowała nad swoim głosem, który był miły i kojący.
-Wiem, że wspomnienia stamtąd cię bolą, ale to twój dom. Musisz wrócić. Nie możesz siedzieć całe życie w miejscu, o którym nikt nie wie.
-To nie o wspomnienia chodzi, Grace… Tylko o złe przeczucie. Po prostu wydaje mi się, że jak wrócimy, będzie jeszcze gorzej niż było, zanim uciekliśmy.
Dziewczyna ścisnęła jego dłoń, a mulat w końcu spojrzał jej w oczy i oparł czoło o jej głowę.
-Po prostu się martwię, że coś może nam się stać
Wyszeptał, po czym odgarnął niesforny kosmyk włosów z twarzy Grace i delikatnie złączył ich usta. Dziewczyna odwzajemniła pocałunek, lecz następny już bardziej namiętnie.
-Idziecie, czy zostajecie w tej dziurze bez żarcia?
Zawołał Chris, przerywając im. Homer odsunął się od Grace i splatając palce ich dłoni, wstał, ciągnąc ją za sobą.
Wzięli swoje plecaki i ruszyli ku olbrzymim, kamiennym schodom.

         Przytulał ją do siebie. Łzy zdążyły wsiąknąć w jego czarną koszulę. Nie sądził, że jest w stanie trzymać w ramionach kogoś bez najmniejszej wartości. Jak tylko wrócę to pierwszą rzeczą, jaką zrobię będzie długi, dezynfekujący prysznic. W tej chwili cieszyła go tylko jedna rzecz. Trafił idealnie. Odkrył jej największą słabość. I teraz delektował się tym, do jakiego stanu ją doprowadził. Teraz liczył na poprawną odpowiedź, którą oczywiście znał.
Jeszcze raz zapytał „Gdzie jest dziewczyna?”. Podała mu adres, którego się spodziewał. Uśmiechnął się. Uwielbiał widok osób, które na co dzień grają twardych, a kiedy on odkrywa ich słabości kulą się i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Tak bardzo to lubił, jak nie znosił widoku żebrujących biedaków. Gdyby w młodości wzięli się za siebie, to teraz nie zaśmiecaliby ulic swoimi śmierdzącymi, bezużytecznymi cielskami.
Kiedy Samantha uspokoiła się, zażenowana lekko odsunęła się od mężczyzny. Chciała go o coś poprosić, chodź była prawie pewna, że „od tak” jej się uda.
-Panie? Czy… Czy mógłbyś mnie odesłać do domu?
Jego zielone oczy zwróciły się na jej zwykłą służalczą postawę. Spuszczony wzrok, ręce wzdłuż ciała, stopy prosto, przy sobie.
         Wyprostował się i lekko uśmiechnął. Tak się składało, że Samantha wcześniej była jego osobistą służką. I to najładniejszą, jaką miał do tej pory. Zbliżył się do niej. Miała rozpuszczone włosy, więc odgarnął je z jednej strony, za jej ucho. Dłonie kobiety lekko zadrżały. Zauważył to i jego uśmiech stał się szerszy. Uwielbiał, kiedy ludzie się go bali.
         Używając telekinezy, wyciągnął poturbowane auto z rowu i korzystając ze swoich magicznych sztuczek, przywrócił je do idealnego stanu.
-Nie zrobię tego za darmo
Wymruczał, przejeżdżając kciukiem po dolnej wardze Samanthy. Do jej oczu znów napłynęły łzy. Dobrze wiedziała, co miał na myśli. Ale problem polegał na tym, że nigdy tego nie chciała. I on to wiedział.
Milczał, więc zapytała cicho, nie odrywając wzroku od asfaltu:
-Co mam zrobić?
Zbliżył się jeszcze bardziej tak, że ich ciała się stykały. Stała nieruchomo, dobrze wiedząc, że najmniejszy gest może zmienić jego zdanie. Zbliżył usta do jej ucha, lekko muskając policzkiem jej skórę i wyszeptał:
-Doskonale wiesz. Ale tym razem… Z przyjemnością. Wtedy rozważę twoją prośbę.
Zamrugała, odpędzając łzy i odszeptała:
-Tak, Panie.
Przez te lata służby u niego, nauczyła się jednej rzeczy. Nie zrobi jej niczego, na co się nie zgodzi, ale później będą tego konsekwencje. Tym razem chodziło o jej rodzeństwo. Jedyne istnienia, które jej zostały. Nie mogła sobie pozwolić na odmowę.
         Czuła jego usta przy swojej szyi. Uśmiechał się. Po chwili złożył na niej delikatny pocałunek, żeby ją rozluźnić, jak to miał w zwyczaju. Położył dłonie na jej talii i przyciągnął ją do siebie tak, że czuła na podbrzuszu jego nabrzmiałą męskość. Powoli wsunęła palce pod jego koszule. I wtedy zdecydował się zabrać ich do samochodu, ale o wiele szybszym sposobem od chodzenia. Magicznym sposobem.
         Już po chwili byli w zamkniętym aucie. Całkiem nadzy. Ona leżała na tylnych siedzeniach, a on siedział na niej okrakiem. Pochylił się, zaczął muskać ustami jej szyje. Jego wargi nigdy nie spoczęły na jej ustach. Nigdy. I nie zamierzały.
Przesunęła dłonie na jego plecy, kiedy zaczął całować jej obojczyk. Czuła, że będzie musiała bardzo się postarać, żeby wydawało się, że robi to z przyjemnością. Musiała się zatracić, żeby osiągnąć pożądany efekt.

         Mieli tylko bagaż podręczny. Nie to żeby Matt nie miał jak zapłacić za normalny, ale wolał zaoszczędzić czas i nie pakować walizek do luku bagażowego, a później czekać na te rzeczy.
Właśnie wsiadali do samolotu. Czekała ich bardzo długa podróż. Blondyn o pięknym uśmiechu, powiedział Rebecce jeszcze w domu, żeby wzięła ze sobą kilka książek na drogę. Posłuchała. Wybrała tytuły „Enklawa”, „Przeminęło z Wiatrem”, a Matt wrzucił jej do torby jeszcze „Pięćdziesiąt Twarzy Grey’a”. Pozostawiła to bez komentarza.
         Rebecca usiadła przy oknie gdzieś przed prawym skrzydłem, a Matt tuż obok niej. Miała na sobie wygodne, czarne trampki, jasne jeansowe, obcisłe spodnie z ciemnym, skórzanym paskiem - który miał srebrną klamrę - czarną bokserkę i grubą, ciemnozieloną bluzę w kratę.
Przystojny mężczyzna, korzystając z okazji, że zostało jeszcze trochę czasu do odlotu, zadzwonił po raz setny dzisiaj do Samanthy. Po dłuższej chwili czekania usłyszał głęboki, aksamitny, męski głos:
-Słucham?
Nie odpowiedział. Jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej, a serce zabiło trochę szybciej. Odruchowo mocniej ścisnął komórkę. Nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
         Usłyszał westchnięcie w słuchawce, a po chwili krótki urywany sygnał. Powoli odsunął telefon od ucha, z niedowierzaniem patrząc na wyświetlacz. Widział zdjęcie ślicznej, brązowowłosej kobiety o czekoladowych oczach.
No to mamy problem… Zablokował urządzenie i schował je do kieszeni. Przeczesał włosy palcami, wzdychając. Spojrzał na dziewczynę siedzącą obok.
-Co się stało?
Zapytała, patrząc mu w oczy. Wyglądała, jakby naprawdę martwił ją jego stan. Odwrócił wzrok od jej niebieskich oczu i przetarł twarz dłońmi.
-To nic takiego. Nie mogę się dodzwonić do Samanthy. Ale może to, dlatego że jest w jakimś miejscu bez zasięgu…
-Na pewno nic jej nie jest.
Uśmiechnął się do niej lekko. Może i nie wiedział, dlaczego to akurat ten facet miał telefon jego przyjaciółki, ale mógł być pewien jednego – Samantha musi żyć.
-Na pewno.
Odpowiedział cicho, po czym zatracił się w swoich myślach, zastanawiając się, co takiego mogło się stać.

         Myślałem, że chociaż się odezwie… Trzeba było nic nie mówić. Położył telefon na desce rozdzielczej pustego samochodu.
Kilka minut temu odesłał byłą służkę z powrotem do domu, żeby tylko mieć ją z głowy. Wiedział, gdzie przebywa jego cel, więc teraz mógł na spokojnie załatwić mniej ważne sprawy.
Jedną z nich była pewna książka. Musiał po nią wrócić do bazy wojskowej, w której mieszkała Rebecca Cambrige.
Otworzył ciężkie, dębowe drzwi prowadzące do biblioteczki. Jego oczom ukazał się mały pokoik bez najmniejszego okna. Pod wszystkimi ścianami ustawiono regały wypełnione różnej wielkości i grubości książkami. Półki sięgały od ciemnej podłogi wyłożonej ciemnoczerwonym dywanem ze złotymi wzorami, aż do samego sufitu, z którego zwisały najzwyklejsze kable, na końcu których przytwierdzona była słabo świecąca żarówka. Na środku pokoiku ustawiono mały, niski, okrągły, zrobiony z jasnego drewna tak jak regały stoliczek, a tuż obok niego stary, duży fotel obity, miejscami startą, czerwoną skórą.
Cieszył się tylko z jednej rzeczy, a mianowicie z tego, że pomieszczenie nie było tak duże, jak się spodziewał. Lekko popchnął drzwi za sobą, aby je przymknąć. Kiedy tylko usłyszał głośne uderzenie drewna o drewno, obrócił się. Spodziewał się widoku zwykłych drzwi, ale zamiast tego ujrzał kolejny regał książek. Ten różnił się od reszty dwoma rzeczami. Po pierwsze, był przymocowany do drzwi, a po drugie, mniej więcej w połowie jego wysokości, na prawej krawędzi, znajdował się mały, wycięty kwadracik ze złotą gałką. A już myślałem, że będę musiał przesuwać książki, żeby znaleźć tą właściwą i się stąd wydostać.
Przejrzał wszystkie półki dość szybko, ale i tak doszedł do wniosku, że tylko przejeżdżając wzrokiem po grzbietach tych książek, może coś przeoczyć.
Zaczął od półek przytwierdzonych do drzwi. Czytał każdy tytuł, o ile taki widniał na grzbiecie książki. Jeżeli nie, delikatnie wysuwał tą „bezimienną” sztukę i patrzył na okładkę, ewentualnie otwierał na pierwszą stronę.
         Po dwugodzinnych poszukiwaniach zdążył przejrzeć tylko cztery regały, czyli drzwi i połowę jednej ze ścian.
Przykucnął i sięgnął po kolejną książkę. Była mała, obłożona twardą, brązową skórą, wyglądała na bardzo starą. Otworzył ją. Pożółkłe kartki pachniały połączeniem trawiastej nuty i wanilii na bazie stęchlizny, czyli tak, jak zwykle pachną bardzo stare książki. Na pierwszej stronie zobaczył runiczny zapis. Ostrożnie przerzucił kolejne dwie kartki na rozdział pierwszy. Wszystko było zapisane runami. Zapisem wymarłym na Ziemi. Zapisem jemu znanym.
Uśmiechnął się na widok znajomych znaków. To był dobry pomysł schować ją tutaj.
         Delikatnie zamknął małą książkę i wsunął ją do wewnętrznej kieszeni swojego czarnego płaszcza, po czym wstał i udał się do wyjścia.
Miał już przedmiot, którego szukał, teraz czas na osobę, której potrzebował. Dostał adres z dokładnym opisem domu, gdzie znajdowała się owa osóbka. Przypomniał sobie nazwę miasta, ulicy i numer domu. Skupił się na tym i sięgając do wnętrza swojego mrocznego, skutego lodem serca, wydobył wiązkę magii, która posłuchała jego myśli i przeniosła go w miejsce, w którym chciał się znaleźć.
         Ukazała mu się olbrzymia willa, postawiona na klifie. Nie zwracał uwagi na żaden szczegół. Nie obchodził go szum morza, miał gdzieś otaczającą budynek zieleń, nie interesowało go, że była dwudziesta trzecia godzina. Po prostu otworzył furtkę i zapukał do drzwi domu.
Po chwili otworzyła niska kobieta w średnim wieku. Miała ciemne włosy spięte w ciasny kok i duże oczy patrzące na niego z ciekawością.
-W czym mogę pomóc?
Zapytała, uśmiechając się do mężczyzny, który niemal natychmiast odpowiedział miłym, łagodnym tonem, odwzajemniając uśmiech:
-Zastałem Rebeccę Cambrige? Jestem Anthony Black, przyjaciel. Chciałem ją wyciągnąć na kawę.
-Och, przykro mi, kochanie. Musiałeś pomylić adres. Żadna Rebecca tutaj nigdy nie mieszka.
Używając swojej mocy, z prędkością światła, mentalnie przeszukał dom. Dziewczyna nie przebywała w środku, ale czuł, że była tu jeszcze dwie godziny temu.
-Nie sądzę.
Uśmiech zniknął z jego twarzy szybciej, niż się pojawił, głos zniżył do jego codziennego, nienawistnego tonu. Położył dłoń na ramieniu kobiety, która momentalnie zesztywniała, sparaliżowana przez jego magię. Zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy.
Zaczął mówić powoli i dobitnie:
-Jeżeli z własnej woli nie powiesz mi tego, czego potrzebuję, będę musiał cię do tego zmusić w dość nieprzyjemny sposób.
-Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
-Gdzie jest Rebecca Cambrige?
Spod jego palców wypłynęły wiązki ciemnozielonej mocy, lecz tym razem widoczne tylko dla niego. Wniknęły w ramię kobiety, sprawiając, że poczuła ból równy złamanej kości, w miejscu, w którym on trzymał dłoń. Zielona magia miała na celu wydobycie z tej osoby tego, czego potrzebował. Informacji, które były mu niezbędne.
Po chwili kobieta zaczęła mówić głosem przepełnionym odczuwalnym bólem:
-Wyjechała dwie godziny temu na lotnisko.
-Dokąd jest ten lot?
-Do Londynu.
-Z kim?
-Z Mattem Rozenem.
-Opisz go.
-Wysoki, blond włosy, bardzo miły mężczyzna. Zielononiebieskie oczy, dobrze zbudowany, szczupły.
Zmarszczył brwi, puszczając ramię kobiety, która momentalnie przestała odczuwać ból. Matt Rozen, Matt Rozen… Powtarzał w myślach, ale już po kilku sekundach skojarzył tę osobę. Mógł sobie wymyślić coś bardziej oryginalnego…
         Wrócił do furtki, zostawiając kobietę w drzwiach willi. Bo co miał z nią niby zrobić? Może i sam nie należał do młodych, ale w staruszkach raczej nie gustował.

Już po chwili znalazł się na lotnisku. Sprawdził najbliższy samolot do Londynu. Wystartował pięć minut temu… Po prostu świetnie. Wspaniale. Czy mogło być lepiej?


8 komentarzy:

  1. Witam Cię!

    W końcu po wielu trudach i znojach udało mi się przeczytać całe Twoje opowiadanie ( w sensie do tego rozdziału ;)

    Powiem tak: jest zaczepiście;p

    W miarę rozwoju akcji, zaczęło mi się trochę kojarzyć z 'Atlasem chmur', ale tutaj pewnie chodzi o coś zupełnie innego. W każdym razie jest naprawdę oryginalnie ;)

    Czytało się lekko. Błędów nie dostrzegłam. Ogólnie nic dodać, nic ująć.

    Jeśli chodzi o bohaterów to:

    Rebecca - w sumie ciekawa dziewczyna, troszkę mi jej szkoda ze względu na jej przeszłość (tą, o której wiemy ;> ), nie polubiłam jej zbytnio, możliwe, że jeszcze za mało o niej wiem. Ale z chęcią poznam ją bliżej.

    Homer - nie ogarniam go. Ani jego wersji, która sobie umarła, ani tej drugiej. Wydaje się miły, tylko taki trochę, nie wiem, mało odpowiedzialny?

    Blondyn aka Czarna Żyła - lubię go, serio ;) Czemu go zabiłaś? Mam nadzieję, że to jednak nie jest jego koniec. I dlaczego tak wiele osób ma tutaj takie zielone oczy? Przypadek 0.o

    Hmmm... zastanawiające ;)

    Matt jest słodki ;3

    Loki ( o to jest Loki, prawda? ) taki jak ma być. No w końcu postać z krwi i kości. Good job!

    Co by tu jeszcze... ahh, jestem już troszkę zmęczona i przestaję mieć kontrolę nad tym co tutaj wypisuję ;)

    Jedno, co chciałam jeszcze Ci powiedzieć - liceum jest spoko. Nawet nie zaczaisz kiedy minie. Albo kiedy dopadnie Cię świadomość tego, że w tym roku piszesz maturę, a nic nie umiesz ;) Masz rację, czas na pisanie znajdzie się zawsze. Jestem tylko ciekawa jaki profil wybrałaś?

    W każdym razie powodzenia w nowej szkole!

    Wracając do opowiadania to oświadczam, że od teraz na bieżąco będę czytać wszystko co dodasz ;)

    Zapraszam Cię również do mnie. Dodałam nowy rozdział. Radość moja byłaby niezmierna, gdybyś przeczytała i może zostawiła jakiś komentarz, bo czuję się zaniedbana ;)

    Pozdrawiam i życzę dużo weny,
    dużo czasu i więcej gifów z Lokim :>

    Błękitna


    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiły mnie fragmenty o służce i willi,parę mini błędów ale to tam wiesz byle góffno.Powiem ci że czytałam ten rozdział ponad 1,5 h bo koledzy na TS'ie mieli wojnę gildii i padało tyle śmiesznych rzeczy że po prostu na leczenie się tylko udać.
    Czekam na szybki next
    Pozdrawiam R.O.A.H.

    OdpowiedzUsuń
  3. Poproszę herbatkę najlepiej mrożoną :P.
    Oj liceum było fajne :). Szybko minie, a już 3 rok minie tak szybko, że nawet nie zauważysz kiedy. Więc życzę powodzenia.
    Co do rozdziału, weź zabij tą Grace bo jak ona mnie denerwuje to sobie nie wyobrażasz, moja znienawidzona postać jak Joffrey z "Gry o Tron".
    Samantha niestety pękła ale cóż, trudno być twardym w takiej sytuacji szkoda mi jej.
    Matt miał bardzo dobre przeczucie żeby zwiać do Londynu. Mam nadzieję, że nic im się nie stanie. Jestem bardzo ciekawa co on chce od Rebecci. Bardzo mnie to zastanawia.
    Życzę miłego wypoczynku.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć :) Dopiero teraz trafiłam na Twojego bloga i jestem pod wrażeniem :D Tak przy okazji - zapraszam do mnie :)
    sheera-lauefyson.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej :3
    Tak więc nie będę zbytnio oryginalna i powiem, że to kolejny boski rozdział *-*
    Od poczaku:
    1. Matt podrywający Rebbecę - bosko. Te jego oczęta i ten całus w policzek :333 mrrry
    2. Moment który zapamiętałam - sex Loczka i Sam... to było ... gods dziwka z niego xD wrrrr
    3. Fakt, że Loki nigdy nie całuje w usta skojarzyło mi się z czymś. Gdzieś już słyszałam to, że ktoś nie całował kogoś w usta ...aaa Pretty Woman :D miała zasadę żeby nigdy tego nie robić, żeby do nikogo nic przypadkiem nie poczuć. Tsaa w przypadku Loczka to Pretty Man :3
    4. Stworzyłaś idealne odzwierciedlenie Lokiego - zły, brutalny, dążący za wszelką cenę do celu.
    5. Co z tą rozmową w samolocie o spadaniu? xD
    6. AAAAA Matt znaczy Fan gods WIEDZIAŁAM!!! :D taki perfect *-* kolejna świetnie wykreowana postać
    7. CZEKAM
    8. NA
    9. WIĘCEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    10. Ciekawe po co Lokiemu Rebb...
    Czekam z niecierpliwością moja droga na kolejny rozdział. Obym nie musiała znów czekać tyle miesięcy :D
    Całuski, weny :*
    Embers

    OdpowiedzUsuń
  6. Heej!
    Okey ja może zacznę od... postaci :D

    Bardzo lubię Rebecce, ale jest trochę... jakby to ująć... dziwna.
    Nie chodzi mi o to, że jest u Matta ( boski jest ale to zaraz) dwa dni i mu ufa( no dobra trochę dziwne ale u mnie nie ma lepiej XD), tylko chodzi mi o to, że nie pamięta swojej siostry.
    Nie wiem dlaczego ( XD ).
    Nie wiem dlaczego, ale w mojej wyobraźni ma blond włosy xd. To chyba źle...

    Maggie skąd ja znam to imię :D.
    Lubie ją, (chyba jako pierwsza) ale jakim sposobem ona żyje? o.O
    I to nie może być prawda, że ciągle chodzi w biżuteri i, że się ciągle maluję, bo wiesz, że to nieprawda i mówię to bo wiem kto jest inspiracją :)

    Czarna żyła... brzmi tak... przerażająco.
    Uwielbiam go, był taki zły, przystojny i... zły.
    Dlaczego go zabiłaś!? Obiecuję, że jeżeli dostaniesz tego Notebook'a to cię zabije nim dwa razy.

    Matt... *.*
    Nic dodać nic ująć :) BOSKI!
    Chociaż mógłby ją w końcu pocałować :D

    Homer... nie lubię go.
    Nie wiem dlaczego.
    Sprawia wrażenie fałszywego, i jeszcze z tą Grace. Masakra mogłabyś go zabić... drugi raz (Znowu ta śmierć i nagłe zmartwychwstanie).

    Loki, czyste zło... prawie.
    Nie wiem po co to prawie nie ma to w ogóle sensu.
    Ale nie rozumiem jednego... dlaczego kiedy ta dziewczyna (nie pamiętam jej imienia) płacze i jej łzy są... na nim (jakkolwiek to brzmi) i on mówi, żę będzie się odkażał czy jakoś tak, a później idzie z nią... na tylne siedzenia samochodu i nie będzie się odkażał?
    Nie rozumiem -.-, ale i tak go uwielbiam.
    Czyste zło :D

    Nie wiem czy opisałam wszystkich, ale oni wpadli mi w pamięć więc... no po prostu wielbie to.
    W ogóle ten blog (mam nadzieję, że to będzie książka), to jest coś innego i jest o wiele fajniejszy od Damaris XD.
    Ale wiem to było dawno i nieprawda.
    Akcja jest przez cały czas, ale w jednym było nudno bo to było wprowadzenie do... Matta?
    Nie wiem nie pamiętam ;/
    Ale to chyba był 7.
    Nie ważne chcę tylko powiedzieć, że jeżeli wydasz Cornera a nie to, to kupie Cornera, po czym pójdę do twojego domu (bo pewnie wtedy będziesz mieszkać gdzieś indziej), spalę ją na twoich oczach, wezmę twojego Notebook'a i zabiję cię trzeci raz.
    Później wezmę kasę za to, że kupiłam twoją książkę. Wiesz wyżej wymienionego Cornera wolę nazywać blogiem niż książką, ale ten blog (czytaj książka) jest zarąbisty.
    Ale mam jedno pytanie.
    Jak będziesz to wydawać to... tytuł to będzie ten cytat bo nie wiem czy ten cytat to tytuł, czy po prostu nie miałaś pomysłu na tytuł i dałaś cytat.
    Więc jaki jest tytuł tego wszystkiego?

    Życzę weny :*
    Zaprosiłabym cię do siebie, ale jeszcze nic nie dodałam ;/

    Maggie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam Cie serdecznie do mnie na nowy rozdział

    http://erdhallia-rod.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Błękitna

    OdpowiedzUsuń
  8. 22 years old Account Coordinator Margit Linnock, hailing from Winona enjoys watching movies like "Rise & Fall of ECW, The" and Handball. Took a trip to Shark Bay and drives a C70. inny

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz. Dla Was to tylko kilka napisanych słów, a dla mnie - ogromna motywacja :D